„Hotel w Karpaczu miał nam pomóc w integracji, ale trochę mnie poniosło. Jak teraz spojrzę mężowi w twarz?”
„Wróciłam do swojego pokoju w ciszy. W łazience patrzyłam na siebie w lustrze – wczorajszy makijaż, rozczochrane włosy, czerwień na szyi. Kobieta, której jeszcze wczoraj bym nie poznała. Wzięłam głęboki oddech. To się nie wydarzyło. To zostaje tutaj”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to wszystko się tak rozjechało. Może właśnie wtedy, gdy przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Nie o pogodzie, nie o zakupach – tylko naprawdę rozmawiać. Kiedyś z Michałem nie mogliśmy się od siebie oderwać. Cokolwiek się działo, opowiadaliśmy sobie wszystko – jak dzieci, jak najlepsi przyjaciele, jak zakochani. A teraz? Teraz jesteśmy jak współlokatorzy, którzy dzielą kuchnię, łazienkę i kredyt.
Mam trzydzieści cztery lata, pracuję w HR w dużej firmie IT, gdzie większość dnia spędzam przy komputerze, między CV-kami, spotkaniami i kolejnymi „procesami rekrutacyjnymi”. Michał też pracuje w korporacji, ale w finansach – nieco bardziej hermetyczny świat. Znamy się od ponad dekady. Mało kto dawał nam wtedy szanse, bo byliśmy z różnych bajek. On – analityczny, uporządkowany, trochę sztywny. Ja – bardziej emocjonalna, z chaosem w głowie, ale i sercu. Kiedyś to działało. Teraz… nie jestem pewna, czy jeszcze nas coś trzyma.
Nie mamy dzieci. Na początku to była decyzja wspólna – najpierw kariera, potem zobaczymy. Minęło dziesięć lat, a my dalej „zobaczymy”. Tyle że teraz cisza w mieszkaniu boli bardziej niż kiedykolwiek.
Wyjazd integracyjny do Karpacza miał być jak oddech. Nawet nie chodziło o zabawę, choć też, ale o to, żeby po prostu nie być tutaj. Nie czuć tej gęstej atmosfery, nie słyszeć, jak Michał mówi z obojętnością „zrób jak uważasz”, kiedy pytam, czy wziąć wolny piątek. Wyjazd z pracy to nie była okazja do zdrady – bo nawet nie miałam tego w planach. Chciałam tylko przez chwilę znów czuć się ważna.
Rano, kiedy szykowałam się do wyjazdu, Michał siedział przy stole, z gazetą i kawą. Jak zwykle. Postawiłam walizkę w przedpokoju i westchnęłam.
– Jadę dziś na ten wyjazd firmowy, pamiętasz? – powiedziałam, poprawiając włosy przed lustrem.
– Mhm. A kiedy wracasz? – rzucił, nie odrywając wzroku od gazety.
– W niedzielę wieczorem – odparłam cicho.
– Aha – mruknął. I to było wszystko.
Zamknęłam drzwi za sobą wolno. W windzie opierałam się o ścianę, w dłoni trzymałam kubek termiczny z niedopitą kawą i myślałam: czy on mnie jeszcze kocha? Czy ja jego? I czy to w ogóle ma jeszcze znaczenie.
Dałam się ponieść zabawie
Pierwszy wieczór w Karpaczu to była jazda bez trzymanki. Niby hotel czterogwiazdkowy, niby agenda z warsztatami i integracją, ale skończyło się jak zawsze: open bar, DJ i wszyscy udają, że nienawidzą takich spędów, ale i tak tańczą na stołach po północy.
Siedziałam z lampką prosecco przy barze, gdy Paweł przysiadł się obok. Nowy w firmie, przystojny, z tym spojrzeniem, które nie pyta o pozwolenie. Zażartował coś o HR-ze, że mamy najwięcej luzu w firmie. Odparłam, że przynajmniej nie musimy udawać, że nas Excel podnieca.
Śmialiśmy się. Za długo. Za blisko. Kiedy po północy wylądowaliśmy razem na tarasie, było mi już wszystko jedno. Księżyc świecił na niebie, a ja czułam w brzuchu to znajome mrowienie – coś między euforią a paniką.
– Nie żałuję, wiesz? – powiedział Paweł rano, gdy leżałam w jego łóżku, próbując zrozumieć, co ja najlepszego zrobiłam.
– Lepiej, żebyś nigdy tego nie powiedział na głos – odparłam. Nie chciałam słuchać, że to coś znaczyło. Ani że nie znaczyło nic. Po prostu nie chciałam tego wiedzieć. Nie teraz.
Wróciłam do swojego pokoju w ciszy. W łazience patrzyłam na siebie w lustrze – wczorajszy makijaż, rozczochrane włosy, czerwień na szyi. Kobieta, której jeszcze wczoraj bym nie poznała.
Wzięłam głęboki oddech. To się nie wydarzyło. To zostaje tutaj.
Mleko się rozlało
W niedzielę wieczorem wróciłam do mieszkania z bólem głowy i jeszcze większym ciężarem w klatce piersiowej. Michał siedział na kanapie, oglądał jakiś serial. Nawet nie oderwał wzroku od ekranu, kiedy weszłam.
– Było okej? – rzucił obojętnie.
– Tak, w porządku – odpowiedziałam. Zostawiłam walizkę w przedpokoju, zdjęłam płaszcz i poszłam prosto pod prysznic. Zmywałam z siebie tamten weekend jak grzech, który może da się spłukać wodą.
W poniedziałek w pracy wszyscy jeszcze żyli wspomnieniami. Śmiechy, filmiki, anegdotki. Ja siedziałam cicho, robiłam kawę i udawałam, że nie słyszę, jak ktoś mówi „Aga, ty to się tam z Pawłem nieźle bawiłaś, co?”.
Uśmiechnęłam się krzywo. A potem wydarzyło się coś, czego się najbardziej bałam.
Wieczorem, kiedy Michał przeglądał telefon w kuchni, nagle zamilkł. Stał z telefonem w ręce i patrzył na ekran, z oczami coraz szerzej otwartymi.
– Agnieszka… co to jest? – zapytał chłodno.
Podeszłam i zamarłam. Zdjęcie na portalu społecznościowym. Opublikowane przez jednego z kolegów z pracy. Grupowe selfie z imprezy – tylko że na pierwszym planie Paweł, obejmujący mnie w pasie, a ja… ja patrzę na niego z uśmiechem, który znałam tylko z jednego miejsca – z tego tarasu w Karpaczu.
– Michał, to nic… to był żart, chwila, naprawdę – zaczęłam nerwowo.
– Żart? – powtórzył.
W jego spojrzeniu coś pękło. Jeszcze nie wiedział co, ale już przeczuwał. I ja też.
Serce rozsypało się na kawałki
Wieczorem siedzieliśmy naprzeciwko siebie w salonie. Napięcie w powietrzu było niemal namacalne. Michał w końcu wstał, przeszedł się po pokoju i zapytał, jakby mówił do obcej osoby:
– Zdradziłaś mnie?
Zamarłam. Przez sekundę chciałam kłamać, wszystko odkręcić, wymyślić jakąś bajkę. Ale on już wiedział. Patrzył na mnie z takim bólem, że kłamstwo byłoby jeszcze gorsze.
– Michał… To nic nie znaczyło.
– To znaczyło wszystko – odpowiedział spokojnie, ale jego głos zadrżał. – Wszystko, co jeszcze próbowałem trzymać razem.
Chciałam podejść, dotknąć jego dłoni, ale się cofnął. Chwycił kurtkę z wieszaka i wyszedł, nie mówiąc dokąd idzie. Stałam w progu, bosa, z mokrymi oczami i sercem rozsypanym na milion kawałków.
Zostałam sama. Patrzyłam na puste mieszkanie, które nagle stało się jeszcze cichsze niż przedtem. Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Złość, wstyd, strach, rozpacz. Wszystko we mnie wrzeszczało.
– Czemu to zrobiłaś? – szeptałam do siebie, przyciskając kolana do piersi.
Nie miałam odpowiedzi. Może naprawdę tylko chciałam przez chwilę poczuć się kimś. A może po prostu byłam tchórzem, który bał się, że ich małżeństwo umiera i szukał czegokolwiek, co jeszcze będzie żywe.
To było jak kubeł zimnej wody
Następnego dnia pojechałam do Marty. Mojej przyjaciółki od liceum, tej, która zawsze słuchała, nie oceniała. Przynajmniej tak myślałam.
Siedziałyśmy w jej kuchni. Ona robiła herbatę, a ja mówiłam. O wszystkim – o wyjeździe, o Pawle, o zdjęciu, o milczeniu Michała. Mówiłam i płakałam, szukałam współczucia, ratunku, ciepła.
Marta podała mi kubek z herbatą, usiadła naprzeciwko i długo milczała. W końcu westchnęła.
– Aga… a czego się spodziewałaś? Że ci wybaczy po jednym „przepraszam”? Że zamieciecie to pod dywan i wszystko będzie jak dawniej?
– Nie… – wyszeptałam, ale to było kłamstwo. Chyba właśnie tego się spodziewałam.
– Ty nawet nie jesteś pewna, czy go jeszcze kochasz – ciągnęła spokojnie, jakby mnie rozbrajała z każdej iluzji. – Chciałaś tylko poczuć się znowu ważna, tak?
Skinęłam głową. Milczałyśmy długo. W końcu powiedziała:
– Michał był… zwyczajny. Trochę nudny, ale oddany. A ty szukałaś emocji. No to je masz.
Wróciłam do domu i wysłałam Michałowi wiadomość: Musimy porozmawiać. Proszę. Nie odpisał. Dzwoniłam – nie odebrał.
Bałam się go stracić
Michał wrócił po czterech dniach. Wszedł bez słowa, zdjął buty, kurtkę. Usiadł przy stole w kuchni, jakby nigdy nie wyszedł. Ja stałam oparta o framugę, próbując odgadnąć, z czym wrócił – z wyrokiem czy z pytaniem.
– Nie potrafię cię nienawidzić – powiedział cicho. – Ale nie wiem, czy potrafię cię jeszcze kochać.
Usiadłam naprzeciwko, ręce drżały mi tak, że aż musiałam je schować pod stół.
– Michał… możemy iść na terapię. Spróbować… jakoś to… – głos mi się łamał.
– Nie wiem, czy ja chcę to jeszcze naprawiać – spojrzał mi prosto w oczy. – Muszę pobyć sam. Zrozumieć, kim jestem bez ciebie. Zresztą od jakiegoś czasu i tak chyba byliśmy osobno.
Nie było krzyku. Nie było dramatycznych gestów, rozbijanych talerzy. Tylko ten smutek, co wbija się pod skórę jak ołów – ciężki, cichy, nie do ruszenia.
– Boję się, że cię straciłam na zawsze – powiedziałam prawie szeptem.
– Może już straciłaś – odpowiedział. I wyszedł do sypialni, żeby zabrać kilka rzeczy.
Zamknęłam oczy. Cisza po nim była głośniejsza niż wszystkie nasze kłótnie przez dziesięć lat razem.
To mi złamało serce
To nie był spokojny wieczór. Michał nie przyszedł z pustym spojrzeniem i cichym tonem. Wpadł jak burza, trzaskając drzwiami, z plecakiem i walizką w rękach.
– Nie będziemy się już dłużej oszukiwać – rzucił od progu. – Nie chcę z tobą być. Składam papiery o rozwód.
Stanęłam jak wmurowana.
– Michał, ale… możemy porozmawiać? Po prostu… spokojnie?
– Spokojnie?! – wybuchł. – Ty świrujesz z typem z pracy, a ja mam to teraz załatwiać „spokojnie”? Agnieszka, do cholery! Przez dziesięć lat robiłem wszystko, żeby było dobrze, a ty nawet nie miałaś odwagi mi powiedzieć, że już mnie nie kochasz!
– To nie tak… – próbowałam coś powiedzieć, ale on już był przy szafie, pakując ubrania.
– Nie mów „to nie tak”, bo to dokładnie tak! – wrzasnął. – Zdradziłaś mnie. Wolałaś jedną noc z jakimś Pawłem niż próbę ratowania tego, co mieliśmy.
Wrzucał ubrania do torby z siłą, jakby każde z nich było ciosem, który musi wyprowadzić. Z blatu w kuchni strącił kubek, który rozbił się z hukiem na kaflach. Ten z napisem „Jego”. Kiedyś mu kupiłam, a on się śmiał.
Teraz milczał. Ciężko oddychał, twarz miał czerwoną. I łzy w oczach. Te ostatnie złamały mi serce.
– Michał…
– Nie. Już nie. Za dużo we mnie gniewu, żeby udawać, że to się da skleić. Nie kocham cię już. A może… może przestałem dużo wcześniej, tylko nie miałem odwagi się do tego przyznać.
Chciałam go zatrzymać. Przeprosić tysiąc razy. Ale on już był przy drzwiach.
– Spotkamy się u prawnika – rzucił na koniec. – I nie dzwoń do mnie. Nigdy więcej.
Zamknął drzwi za sobą z hukiem. A ja osunęłam się na podłogę, otoczona ciszą, od której nie było już ucieczki.
Agnieszka, 34 lata
Czytaj także:
- „Randka z kolegą miała się skończyć w hotelowej wannie, a była jak zimny prysznic. Jednym zdaniem ostudził mój zapał”
- „W hotelu podczas delegacji dałam się ponieść chwili. Jednak nie ja jedna miałam sumienie czarne jak fusy po kawie”
- „Mąż traktował mnie jak powietrze, a mam swoje potrzeby. To szczodry teść dał mi to, czego od dawna pragnęłam”