Reklama

Czasem siedzę w kuchni z herbatą, patrząc przez zaparowane okno na mokre ulice i próbuję sobie przypomnieć, kiedy dokładnie przestałyśmy się rozumieć. Jestem mamą czternastoletniej dziewczyny, którą czasem poznaję tylko po głosie. Bo po twarzy już coraz rzadziej. Kiedyś Julia wpadała do kuchni z rozwichrzonymi włosami i opowiadała o tym, jak nauczycielka rozlała kawę na zeszyt. Śmiała się przy tym tak głośno. Teraz? Teraz przychodzi tylko wtedy, gdy musi. Milczy, mruży oczy z pogardą i perfumuje się tak intensywnie, że w łazience przez godzinę po niej wisi cukrowo-słodki obłok.

Reklama

Nie wiem, kiedy między nami pojawił się ten mur. Może wtedy, gdy przestała mówić mi o wszystkim? A może dużo wcześniej – wtedy, kiedy ja przestałam pytać, bojąc się odpowiedzi?

Jej ojciec – no cóż. Rozwód miał być nowym początkiem, a nie dziurą, z której do dziś nie umiem się wydostać. Miałam plan: zbudować ciepły, bezpieczny dom. Tylko że dom z jednej osoby i dziecka, które rośnie w swoim kierunku, to nie dom – to misja. Codzienna, mozolna walka o to, by nie zgubić się całkiem.

Kiedyś powiedziała mi:

– Mamo, ty mnie nie znasz.

Zabolało. Bo miała rację. Wczoraj, kiedy odebrałam telefon ze szkoły, poczułam, jak w środku wszystko mi się zaciska. Rozmowy z wychowawcami nigdy nie wróżą niczego dobrego. Ale nie spodziewałam się, że dowiem się czegoś, co sprawi, że będę się zastanawiać, czy moja córka nie szuka czegoś, czego ja nie potrafiłam jej dać.

Wezwano mnie do szkoły

Szłam szkolnym korytarzem jakby trochę za szybko, prawie się potykałam. Minęłam kilku uczniów w dresach, ktoś rozlał sok przy automacie. Pachniało pastą do podłóg i czymś jeszcze – moim stresem. Usiłowałam się skupić na oddechu, żeby nie dać po sobie poznać, że cała się trzęse.

Gabinet wychowawczyni znajdował się tuż obok pokoju nauczycielskiego. Weszłam bez pukania, chociaż przez sekundę zawahałam się przy klamce. Kobieta wstała zza biurka i podała mi rękę z tym uśmiechem, który był mieszaniną uprzejmości i troski, jakby już wiedziała, że za chwilę powie coś, co nie będzie łatwe ani dla niej, ani dla mnie.

– Dziękuję, że pani przyszła – zaczęła cicho. – Musimy porozmawiać o Julii.

Usiadłam na krześle naprzeciwko, czując jak materiał bluzki klei mi się do pleców. Przez moment było cicho. Kobieta spojrzała w okno, jakby chciała dać mi jeszcze chwilę wytchnienia.

– Julia... ostatnio mocno się zmieniła. I nie chodzi tylko o zachowanie w klasie. Przyszła kilka razy w bardzo mocnym makijażu. Intensywne kolory, czarne kreski... Do tego perfumy – bardzo mocne, dość... dorosłe. I te zdjęcia, które zrobiła sobie w toalecie.

Zamarłam. Wiedziałam, że moja córka lubi telefon, jak wszystkie dzieciaki, ale zdjęcia? W toalecie? O co chodziło?

– Jakie zdjęcia? – zapytałam niemal bezgłośnie.

Wychowawczyni nachyliła się lekko, jakby chciała, żeby nikt inny tego nie usłyszał.

– Selfie. Trochę pozowane. Może nie wulgarne, ale mocno odważne. Jedno z nich ktoś opublikował na profilu klasowym. Pojawiły się komentarze. Głównie chłopcy. Niektóre naprawdę nieprzyzwoite.

Zamknęłam oczy na sekundę. Nie potrafiłam zdecydować, co czuję: wstyd? złość? przerażenie? A może wszystko naraz.

– Czy ona... Czy mówiła coś? Skarżyła się na coś?

– Nie. Ale, proszę mi wierzyć, takie zachowania nie pojawiają się znikąd. To nie jest tylko kwestia wpływu koleżanek. Czasem dziewczyny w tym wieku szukają potwierdzenia swojej wartości. Czasem szukają uwagi. I nie zawsze chodzi o rówieśników.

Poczułam, jak mój żołądek zaciska się. Ta kobieta właśnie próbowała zasugerować, że moja córka może potrzebować męskiej obecności? Przecież ma czternaście lat. Przecież miała jeszcze chwilę być dzieckiem.

– To bardzo poważna sugestia – powiedziałam, nie patrząc jej w oczy.

– Ja nikogo nie oskarżam – odpowiedziała spokojnie. – Chcę tylko zasugerować, że może Julia w jakiś sposób woła o pomoc. A może po prostu testuje granice. Tylko że to, co dzieje się w internecie, zostaje tam na zawsze. Chciałam panią uprzedzić, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli.

Kiwnęłam głową. Poczułam się jak ktoś, kto zgubił klucz do własnego domu. Siedziałam na tym krześle jak uczennica, której wytknięto brak zadania domowego. Wyszłam z gabinetu w milczeniu. Na korytarzu zadzwonił dzwonek. Drzwi klas otwierały się, dzieci wylewały się na przerwę. Mijałam je, nie widząc twarzy. W głowie wciąż miałam jedno pytanie, którego nie zdążyłam zadać: czy to przeze mnie?

"Może zazdrościsz, że wyglądam lepiej niż ty?"

Julia wróciła do domu po siedemnastej. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie rzucić się na nią od razu z pytaniami. Udawałam spokój, jakby nic się nie stało, jakbyśmy właśnie miały usiąść do wspólnej kolacji. Ale nie potrafiłam długo udawać. Usiadła na kanapie, zdjęła buty, sięgnęła po telefon. Nawet na mnie nie spojrzała.

– Byłam dziś w szkole – powiedziałam, starając się nie podnieść głosu. – Rozmawiałam z twoją wychowawczynią.

Julia nie oderwała wzroku od ekranu.

– I co? – rzuciła beznamiętnie.

– I dowiedziałam się o zdjęciach, które zrobiłaś w toalecie. O makijażu, o komentarzach chłopaków. Chcesz mi coś powiedzieć?

Wzruszyła ramionami.

– To tylko zdjęcia. Każdy tak robi. Nie wiem, o co ci znowu chodzi.

Zacisnęłam dłonie. Starałam się mówić spokojnie, ale głos drżał mi bardziej niż chciałam.

– Nie „znowu”, Julia. Tylko naprawdę. To nie są zwykłe zdjęcia. To są zdjęcia, które mogą zostać w internecie na zawsze. Ktoś je udostępnił. Ludzie to komentują. Dorośli ludzie.

Wtedy podniosła na mnie wzrok. Zimny, obojętny. A potem parsknęła śmiechem.

– I co? Boisz się, że ktoś pomyśli, że masz córkę z własnym zdaniem? A może zazdrościsz, że wyglądam lepiej niż ty?

Zatkało mnie. Byłam zaskoczona, że powiedziała coś tak ostrego.

Co ty wygadujesz? – warknęłam. – To nie jest kwestia wyglądu! Nie masz pojęcia, jak bardzo cię chronię! Jak się staram!

– Starasz się? – przerwała mi z ironicznym uśmiechem. – Starasz się, żeby było tak, jak ty chcesz. Zawsze. Wszystko pod kontrolą. Tylko że ja nie jestem tobą!

– I bardzo dobrze! – krzyknęłam. – Bo jeśli myślisz, że dorosłość to tylko makijaż i perfumy za dwieście złotych, to jesteś głupsza, niż myślałam!

– Lepiej być głupią niż zgorzkniałą! – krzyknęła.

Wstałam z fotela. Serce biło mi tak mocno, że prawie nie słyszałam, co mówię.

– Nie poznaję cię, Julia. Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale nie pozwolę na to! Nie będziesz się zachowywać w ten sposób! I nie będziesz mówić do mnie takim tonem!

– A co zrobisz? Zamkniesz mnie w pokoju? Zabierzesz telefon? Będziesz mi mówić, że zmarnowałam sobie życie, jak ty?

Zrobiło się cicho. Przez chwilę słyszałam tylko szum lodówki.

– Idź do siebie – powiedziałam po chwili. – Nie chcę cię teraz widzieć.

Trzasnęła drzwiami. Zbyt głośno. Zbyt znajomo. Ja też kiedyś tak trzaskałam, tylko po drugiej stronie stała moja matka.

Usiadłam z powrotem, próbując złapać oddech. W głowie krążyło mi jedno pytanie, które nie dawało spokoju: czy naprawdę jestem zazdrosna? Czy to ja przestałam ją rozumieć?

Po prostu się boję

Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. Nie było już krzyku, tylko to nieznośne, ciężkie milczenie. Słyszałam, jak chodzi po swoim pokoju, jak czasem coś szura, jakby celowo, żeby pokazać, że nadal tam jest.

W końcu drzwi się uchyliły. Przyszła do kuchni bez słowa. Wzięła szklankę, nalała sobie wody, usiadła naprzeciwko. Patrzyła w blat.

– Nie chcę cię kontrolować – zaczęłam cicho. – Chcę, żebyś wiedziała, gdzie są granice. Nie dlatego, że jesteś dzieckiem. Dlatego, że jesteś dziewczyną. Kobietą. A świat nie zawsze jest dla nas łaskawy.

Nie odezwała się. Wzrok wciąż wbity w blat.

– Można być silną i piękną bez tego całego udawania dorosłości. Wiem, co mówię. Czasem miałam wrażenie, że jak się pomaluję i uśmiechnę, to wszystko będzie dobrze. Nie było.

– Aha – mruknęła.

– Nie chcę ci niczego zakazywać. Chcę, żebyś wiedziała, że możesz mi powiedzieć wszystko. Nawet to, co mi się nie spodoba.

– Zostaw mnie – szepnęła. – Proszę.

Skinęłam głową. Wyszłam bez słowa. Czasem lepiej milczeć niż mówić dalej.

Zobaczyłam moją dziewczynkę

Obudziłam się wcześnie. Słońce przeciskało się przez zasłony, ale ja nie miałam siły wstać. Leżałam, wsłuchując się w dźwięki z łazienki. Julia była tam długo. Słyszałam wodę, szafkę, szelest jakiegoś papieru. Wstałam dopiero, gdy wyszła. Minęła mnie w korytarzu. Nie spojrzała, nie powiedziała nic. Ale nie pachniała perfumami. Oczy miała czyste. Twarz bez makijażu. Usta blade jakby po chorobie.

Usiadłam w kuchni, próbując się nie rozpłakać. Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Patrzyłam na nią, jak znika za drzwiami, w kurtce, z plecakiem. Nie wiem, czy zmyła makijaż dla mnie, dla siebie, czy dla świętego spokoju. Ale w tamtej chwili zobaczyłam znowu moją córkę. Nie tę, którą próbuję naprawić. Tę, za którą tęskniłam.

Wieczorem znowu siedziałyśmy w kuchni. Ja z herbatą, ona z zeszytem od matmy, którego nawet nie otworzyła. Nie rozmawiałyśmy. Ale to milczenie nie bolało. Było spokojne. Jakby coś już się wydarzyło i teraz trzeba to tylko przeczekać. Wiedziałam, że to nie koniec. Że wrócą słowa, które ranią, spojrzenia pełne złości, ciche dni. Ale wiedziałam też, że coś się przesunęło. Jakbyśmy obie zrobiły krok. Może nie w swoją stronę, ale z miejsca, w którym utknęłyśmy.

Relacja z własnym dzieckiem to nie opowieść z książki. To wojna i pokój, dzień po dniu. Julia rośnie, ja się uczę. Ona ucieka, ja gonię. Potem ona się zatrzymuje, a ja już nie mam siły iść dalej. I tak w kółko. Nie wiem, co będzie za tydzień. Ale dziś… dziś nie krzyczałyśmy. Dziś usiadła przy stole bez mocnego makijażu i pozwoliła, żebym po prostu była obok.

Edyta, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama