Reklama

Pracuję jako asystentka w dziale sprzedaży dużej firmy farmaceutycznej. Od lat wykonuję swoje obowiązki sumiennie, ale mam wrażenie, że nikt tego nie zauważa. Moje relacje z zespołem są poprawne, choć dość chłodne, a z przełożonymi – napięte. Coraz częściej łapię się na myśli, że dryfuję, a nie żyję. Dlatego ten służbowy wyjazd w góry potraktowałam jak oddech. Szansę, by spojrzeć z dystansu.

Reklama

Ale nie spodziewałam się, że wszystko się skomplikuje już pierwszego wieczoru. Flirt z przystojnym kolegą z Poznania – Szymonem – rozbudził we mnie coś, czego dawno nie czułam.

Czułam się pożądana

Wieczór integracyjny zaczął się niewinnie. Wino, śmiechy, gry zespołowe, za którymi nie przepadam, ale tym razem nawet mi nie przeszkadzały. Może dlatego, że przy stole obok usiadł Szymon. Wysoki, pewny siebie, ale nie arogancki. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. O pracy, o pogodzie, o tym, że góry leczą duszę. A potem nagle zapadła cisza, taka dobra, pełna napięcia. Spojrzał na mnie uważnie i zapytał:

– Idziesz na integrację wieczorem?

– Tylko jeśli będzie wino – odparłam, lekko się uśmiechając.

Później było już tylko bardziej intensywnie. Spacer, długa rozmowa przy ognisku, jego dłoń na moim kolanie. A potem... pokój. Drżące ręce, pocałunki, których tak bardzo mi brakowało, i ten moment, kiedy przestajesz myśleć. Byłam z nim całą sobą, jakbyśmy znali się od lat. Nie czułam wstydu. Czułam się pożądana.

Rano nie wiedziałam, jak się zachować. Wstałam cicho, ubrałam się i wyszłam, zanim otworzył oczy. Przy śniadaniu udawaliśmy, że nic się nie stało. A jednak nasze spojrzenia zdradzały więcej niż słowa.

– To był błąd? – zapytałam cicho, gdy spotkaliśmy się przy ekspresie do kawy.

– Nie wiem. Ale dobrze mi było z tobą – odpowiedział, i choć jego głos był spokojny, w oczach miał coś więcej.

Przez resztę dnia nie mogłam się skupić. W mojej głowie tłukło się jedno zdanie: „Po raz pierwszy od lat poczułam, że ktoś mnie chce. Że jestem kimś więcej niż tylko tłem”.

Właśnie wpadłam w pułapkę

Po powrocie do biura wszystko wydawało się inne. A może to ja byłam inna? Czułam się dziwnie rozdarta – z jednej strony nie mogłam zapomnieć o nocy z Szymonem, z drugiej – musiałam wrócić do szarej rzeczywistości. Nie miałam pojęcia, czy on cokolwiek czuje. Nie odzywał się. W firmowej rzeczywistości nie było miejsca na romantyzm.

Tydzień później ogłoszono zmiany w strukturze. Nowy kierownik działu sprzedaży, bezpośrednio odpowiedzialny za nasze projekty. Sala konferencyjna pełna ludzi, szum rozmów. Weszłam niechętnie – liczyłam na kogoś z zewnątrz. Kogoś, kto nie zna tych wszystkich układów.

– Dzień dobry, Alu. Od dziś raportujesz bezpośrednio do mnie – powiedział nowy kierownik.

Zamarłam. To był Szymon.

Zachowywał się profesjonalnie. Służbowy ton, unikanie kontaktu wzrokowego. Ja też grałam. Uśmiech, skinienie głową.

– Rozumiem, panie kierowniku – odpowiedziałam chłodno.

Ale coś się we mnie zagotowało. Czy to był plan? Czy on się do mnie zbliżył, wiedząc, że ma objąć tę funkcję? Nie miałam pojęcia. Patrzyłam, jak w ciągu kilku minut zmienia się mój świat.

Czy on mnie wykorzystał? Czy to ja dałam się wciągnąć w grę bez zasad?” – gryzło mnie wewnętrznie. Chciałam wierzyć, że to był przypadek. Ale jego chłód mówił co innego.

Od tego dnia każdemu spotkaniu służbowemu towarzyszyła napięta atmosfera. Każde słowo, każdy gest miały podwójne znaczenie. A ja zaczynałam czuć, że właśnie wpadłam w pułapkę.

Było coraz gorzej

Z dnia na dzień sytuacja się pogarszała. Szymon, dotąd chłodny, zaczął mnie regularnie punktować. Najpierw subtelnie – poprawki w raportach, komentarze przy innych. Potem coraz śmielej. Pewnego ranka w trakcie odprawy zarzucił mi niedopilnowanie klienta, choć to nie była moja sprawa.

– Proszę następnym razem nie zaniedbywać takich rzeczy – powiedział, nawet nie patrząc mi w oczy.

Poczułam, jak twarz mi płonie. Cały zespół w milczeniu obserwował, jak mnie traktuje. Nie odpowiedziałam. Zaciśnięte usta, nerwowe notowanie. A potem uciekłam do łazienki i tam puściły mi nerwy.

Wiedziałam, co robi. Chciał zdystansować się ode mnie, pokazać, że nie jestem uprzywilejowana. A może bał się, że ktoś się dowie? Że coś między nami było?

Zaczęłam rozmawiać z koleżankami z zespołu. Ostrożnie, bez szczegółów. Ale nikt nie chciał się angażować. Uniki, półsłówka, uprzejme milczenie. Wszyscy wiedzieli, że Szymon ma wpływy. I nikt nie chciał się wychylać.

Wieczorem zostałam w firmie dłużej, kończyłam prezentację. W pustej sali konferencyjnej usłyszałam kroki. Odwróciłam się – Szymon. Przez moment tylko patrzył na mnie, potem zamknął drzwi.

Dlaczego to robisz? – spytałam, nie kryjąc złości.

– To nie jest prywatna sprawa, Ala. W pracy obowiązują zasady – odpowiedział twardo.

– Nie wierzę, że ten sam człowiek, który trzymał mnie w ramionach, teraz próbuje mnie złamać – krzyczał mój wewnętrzny głos.

Odeszłam bez słowa. W gardle miałam gulę, której nie dało się przełknąć. To już nie był flirt. To była walka o pozycję.

Czułam się zdradzona

Nie minął tydzień, a dostałam formalne ostrzeżenie. Mail z działu HR, zimny i rzeczowy. „Nieprawidłowe wykonanie obowiązków. Brak terminowości. Skargi współpracowników”. Czułam, jak serce mi wali. To nie był przypadek. To była gra. I wiedziałam, kto za nią stoi.

Wzięłam głęboki oddech i poszłam do działu personalnego. Próbowałam wyjaśnić sytuację, delikatnie zasugerowałam, że może dochodzi do mobbingu. Ale patrzyli na mnie tak, jakby już wszystko wiedzieli. Uprzejme potakiwanie, puste spojrzenia.

– Będziemy obserwować sytuację – usłyszałam. Wiedziałam, co to znaczy: nie licz na pomoc.

Tego wieczoru nie wytrzymałam. Zatrzymałam Szymona, gdy wychodził z biura. Stanęłam przed nim, cała drżąca. On jak zwykle opanowany, chłodny.

Zrobiłeś ze mnie wroga, bo boisz się, że ktoś się dowie? – wyrzuciłam z siebie.

– To ty nie potrafisz oddzielić pracy od emocji – odpowiedział.

– Emocje?! Ty pierwszy je przyniosłeś do mojego świata! – krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

Nie zareagował. Odwrócił się i odszedł, jakby właśnie rozmawiał o zamówieniu kawy, a nie o zniszczeniu komuś życia.

Wróciłam do domu i długo siedziałam w ciemności. „Zaczęło się od pocałunku. Teraz to otwarty konflikt” – myślałam, patrząc w ścianę. Poczułam się upokorzona, ale przede wszystkim – zdradzona. Nie tylko jako kobieta. Jako człowiek, który zaufał.

Odzyskałam kontrolę nad sytuacją

Decyzja dojrzewała we mnie kilka dni. Każdy poranek w biurze był dla mnie koszmarem. Patrzyłam na Szymona, udającego profesjonalizm, i czułam w sobie pustkę. Zrozumiałam, że nie mam już siły walczyć. Że muszę odejść, zanim całkiem zniknę.

Napisałam wypowiedzenie późnym wieczorem. Krótko, bez emocji. Złożyłam je następnego dnia rano, nie patrząc nikomu w oczy. Dział HR przyjął je z ulgą. Szymon w ogóle nie zareagował.

Ostatni dzień w pracy był cichy. Pakowałam rzeczy do kartonu, powoli, starając się nie rozpłakać. Kilka osób podeszło się pożegnać, uścisnąć dłoń. Bez pytań. Bez słów. Z Szymonem nie zamieniłam nawet spojrzenia. Minął mnie na korytarzu, jakbym była powietrzem.

Na schodach złapała mnie Magda z recepcji.

– I co teraz? – zapytała szeptem.

– Nie wiem. Ale przynajmniej nie muszę już patrzeć mu w oczy – odpowiedziałam, uśmiechając się smutno.

Wyszłam z biura z kartonem w rękach i ciężarem lżejszym niż się spodziewałam. Miałam wrażenie, że mimo całej porażki... odzyskałam coś. Może nie godność – bo ona została złamana – ale kontrolę. Decyzję.

„Zaczynam od zera. Może to właśnie wolność” – pomyślałam, idąc pustą ulicą. Po raz pierwszy od miesięcy nie miałam w głowie Szymona. Miałam tylko siebie. I to musiało wystarczyć.

Znalazłam w sobie odwagę

Minęły trzy tygodnie. Wciąż budzę się czasem z uczuciem, że zaraz muszę biec do biura. Że on tam będzie. Ale potem przypominam sobie, że już mnie to nie dotyczy. I choć czasem boli, czuję też ulgę.

Zaczęłam szukać nowej pracy. Nie w farmacji. Przeglądam ogłoszenia z branż, o których wcześniej nie miałam odwagi nawet myśleć – media, marketing, coś kreatywnego. W jednej z ofert widnieje hasło: „Szukamy ludzi z historią”. Uśmiecham się. Bo ja mam historię. I wyciągnęłam z niej wnioski.

Nie rozmawiałam więcej z Szymonem. Nie mam potrzeby. Przeszłość nie wymaga zamknięcia – wymaga decyzji, by nie wracać. I choć nadal mam w sobie gniew, przeszłam przez to bez uciekania od siebie. Byłam naiwna, może. Ale też odważna. Bo zderzyć się z iluzją i przeżyć to – to nie jest słabość.

Nie wiem, czy mu wybaczę. Ale wiem, że sobie już wybaczyłam. Za to, że pozwoliłam się omamić. Za to, że chciałam wierzyć, że coś może być prawdziwe. I za to, że długo znosiłam więcej, niż powinnam.

Patrzę teraz w przyszłość z niepewnością, ale też z jakąś nową siłą. Nie wszystko trzeba kończyć spektakularnie. Czasem wystarczy zamknąć drzwi.

Nowe życie jeszcze się nie zaczęło. Ale stare już się skończyło.

Alicja, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama