Reklama

Zbliżały się moje urodziny i nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Jak będą wyglądać bez Izy? Przetrwałam jakoś święta, jedne i drugie, przeżyłam jej urodziny. Chociaż było mi ciężko, jakoś dałam radę. Za każdym razem rozmawiałam z nią w duchu, składałam życzenia i dawałam prezenty. Płakałam za nią, szczególnie w dniu, kiedy powinna była obchodzić czterdziestkę. Byłam wtedy na cmentarzu, siedziałam na jej grobie, bo sama mnie o to prosiła jeszcze w hospicjum.

Reklama

– Chcę, żebyś zawsze tak przy mnie siadała – powiedziała, kiedy swoim zwyczajem przycupnęłam na jej łóżku, w samych nogach, by dobrze ją widzieć. – Ten grobowiec rodziców w sam raz się do tego nadaje, nie? Wygląda jak wielkie łoże małżeńskie, tylko baldachimu mu brakuje. Obiecaj, że nie będziesz nade mną stała jak kat, kiedy umrę!

Musiała się czymś zająć

Ktoś mógłby pomyśleć, że przy pomocy czarnego humoru broniła się przed świadomością śmierci, ale to nie do końca była prawda. Iza była pogodzona z chorobą i z tym, że odejdzie. Nie martwiła się swoim stanem, za to bardzo niepokoiła się, jak ja sobie poradzę z jej śmiercią. Żartowała, żebym to ja oswoiła się z tą myślą. Przez ostatnie miesiące, kiedy już było wiadomo, że nic nie może jej pomóc, moja siostra zaangażowała się w pracę charytatywną. Znalazła fundację pomagającą osobom zmagającym się z tą samą chorobą co ona i przekazała im dużą część swoich oszczędności. Resztę zapisała mnie, tak samo jak swoją część mieszkania po rodzicach. Ale na tym jej działalność się nie skończyła.

– Zobacz, robię biżuterię z koralików i tkanin – pochwaliła się, kiedy odwiedziłam ją w hospicjum. – To się nazywa sutasz. Zamówiłam już kamienie, tasiemki i inne materiały! Ta fundacja ma sklepik charytatywny, będzie sprzedawać moje wyroby!

Była podekscytowana, a ja cieszyłam się, że ma zajęcie. Później, ilekroć do niej przychodziłam, czyli praktycznie codziennie, siedziała na swoim łóżku podłączona do kroplówki, z rurką tlenową pod nosem i zawzięcie produkowała kolorową biżuterię. To niesamowite, że śmiertelnie chora kobieta potrafiła wyczarować tak cudne kompozycje kolorystyczne. Jej bransoletki aż krzyczały o radości życia, dalekich podróżach, złocistym piasku i błękicie oceanu. Jej kolczyki mieniły się błyszczącymi paciorkami jak egzotyczne rośliny w amazońskiej dżungli zroszone tropikalnym deszczem. Robiła też wisiorki, obróżki, ozdoby do włosów – słowem, wszystko, co służyło urodzie i dobremu samopoczuciu. Fundacja sprzedawała jej rękodzieło na pniu, a fundusze ze sprzedaży trafiały do chorych i ich rodzin.

– Podobają ci się? – zapytała jakieś trzy tygodnie przed dniem, w którym odeszła na zawsze. – Lubisz turkus, a ja lubię złoto. Nawet ładnie wyszło, prawda?

Trzymała na dłoni parę kolczyków tak ślicznych, że wzięłam je do ręki oczarowana i przez moment kompletnie zapomniałam, gdzie jestem i co mnie tam sprowadziło.

– Są boskie! – potwierdziłam. – Wiesz, co mi przypominają?

– Chyba wiem – uśmiechnęła się. – Wakacje na Maderze, prawda? Ten kolor morza po południu i odbijającego się w nim słońca…

Miała rację.

Ostatni prezent od Izy

Byłyśmy wtedy nastolatkami. Rodzice raz w życiu zabrali nas za granicę. Chcieli, żebyśmy zobaczyły prawdziwy ocean i palmy. Dopiero wiele lat później zdałam sobie sprawę, że ojciec musiał już wtedy zdawać sobie sprawę ze swojej choroby. Ale powiedział nam o niej dużo później. Te wakacje były naszym prywatnym, rodzinnym rajem. Byłyśmy zachwycone absolutnie wszystkim, co widziałyśmy na tej portugalskiej wyspie – od bujnej, egzotycznej roślinności niczym w ogrodzie botanicznym, przez kraby na skalistej plaży, po owoce, których nigdy wcześniej nie próbowałyśmy i które nie miały nawet odpowiedników w języku polskim. To był szczęśliwy czas.

– Są piękne – wróciłam myślami do tu i teraz – fundacja na pewno dostanie za nie dużo pieniędzy.

– Nie są na sprzedaż. Zrobiłam je dla ciebie – powiedziała. – Na urodziny.

Poczułam, że w gardle narasta mi krzyk. Moje urodziny miały być dopiero za siedem miesięcy. Ten prezent był niepodważalnym dowodem na to, że wtedy Izy już przy mnie nie będzie. Pożegnałam ją niecały miesiąc później. Odeszła we śnie. W hospicjum nawet nie zauważyli, bo stało się to podczas zmiany personelu o poranku. To ja jako pierwsza zrozumiałam, że z tego snu moja siostra już nigdy się nie obudzi.

Tęskniłam za nią

Iza zostawiła tak wyraźne instrukcje, co należy zrobić po jej śmierci, że mogłam skupić się tylko na przeżywaniu swojego żalu. Pamiętam, że na jej pogrzeb założyłam te ekstrawaganckie turkusowo-złote kolczyki, nie zważając na to, co będą o tym myśleć inni żałobnicy. Kiedy je miałam w uszach, czułam się spokojniejsza. Nosiłam je potem niemal ciągle. Były jak talizman. Nieraz bawiłam się nimi, siedząc na grobowcu rodzinnym po stronie Izy, kiedy coś jej opowiadałam albo na coś się żaliłam. Miałam je też na sobie w jej urodziny. Poszłam na cmentarz z prezentem. Nie mogłam się oprzeć chęci kupienia zawieszki z kolibrem, którą zobaczyłam u jubilera. Iza zawsze chciała zobaczyć kolibra na żywo, te ptaszki ją fascynowały.

– Wszystkiego najlepszego – szepnęłam, umieszczając biżuterię między liśćmi kwiatów, którymi obsadziłam grobowiec. – To dla ciebie.

Niedługo potem wracałam skądś autobusem i nagle zorientowałam się, że nie mam jednego kolczyka. Wpadłam w panikę, zaczęłam szukać dookoła siebie, potem wysiadłam i wróciłam po swoich śladach. Napisałam ogłoszenie, oferując znalazcy nagrodę, wydrukowałam nawet zdjęcie drugiego kolczyka i porozklejałam na trasie, którą wtedy przebyłam. Kiedy stało się jasne, że nigdy go nie odzyskam, wpadłam w taką rozpacz, jakby Iza opuściła mnie drugi raz. Zupełnie jakby ktoś odebrał mi tę resztę jej obecności, która przy mnie pozostała. Na cmentarzu płakałam, głaskając pozostały kolczyk i wpatrując się w zdjęcie Izy w telefonie. Miała na nim jeszcze zdrową cerę, gęste rzęsy i brwi, a jej kręcone włosy usiłowały wymknąć się spod spinki. Była taka śliczna, taka pełna życia…

– Powinnaś tu wrócić i zrobić mi jeszcze jeden – potrząsnęłam kolczykiem jak dziecko zepsutą zabawką. – Powinnaś tu być w moje urodziny…

Kiedy wróciłam do domu, zamknęłam szybko ocalały kolczyk w ozdobnym pudełeczku i położyłam pod naszym zdjęciem z wycieczki w góry. Wiedziałam, że sama muszę zmierzyć się z rzeczywistością. Miałam czterdzieści jeden lat, byłam na świecie zupełnie sama, moje kolejne związki okazywały się porażkami. Tym należało się zająć. Iza odeszła i musiałam radzić sobie jakoś.

Świętowałam sama

Postanowiłam, że podejdę do tematu dojrzale. Nie musiałam świętować urodzin, ale też nie chciałam zupełnie ich ignorować. Upiekłam więc ciasto, ubrałam się elegancko, otworzyłam szampana. Od kiedy rozstałam się z Krzysiem, nie spotykałam się z nikim innym, więc nie spodziewałam się, że ktokolwiek zadzwoni z życzeniami. Pomyślałam, że powinnam coś z tym zrobić i obiecałam sobie, że zacznę wychodzić do ludzi, spróbuję się z kimś umówić, poszukam nowych znajomych. Wiedziałam, że tego chciałaby dla mnie Iza. Na pewno życzyłaby mi prawdziwej miłości i tego, by kolejny rok życia był lepszy niż wszystkie poprzednie.

– Obiecaj, że się nie poddasz, kiedy umrę – prosiła. – Słowo daję, jeśli zamkniesz się w domu i będziesz się nad sobą użalać, zacznę cię nawiedzać!

Próbowałam się wtedy uśmiechać, chociaż to było trudne. Ale wiedziałam, że Iza z całej siły pragnęła, bym żyła normalnie. To trudne, kiedy straciło się oboje rodziców, a potem jedyną siostrę, ale uważała, że dam radę.

– Ja tak naprawdę nigdy cię nie zostawię – obiecała. – Jak będzie trzeba, to wrócę, żeby ci dać kopa w tyłek – puściła do mnie oko. – Zobaczysz! Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo!

Siedziałam więc nad swoim urodzinowym ciastem, sączyłam musujące wino i myślałam o jej obietnicy, że nie zostawi mnie do końca samej. I nagle naprawdę to poczułam. Zupełnie jakby była w moim mieszkaniu, tylko w innym pokoju. Miałam wrażenie, że jeśli ją zawołam, to odkrzyknie „Co tam?” i usłyszę jej kroki w przedpokoju. To wrażenie było bardzo uspokajające i przyjemne. Miałam nadzieję, że to nie jedyny i ostatni taki raz.

Następnego dnia ścierałam kurze i, jak zawsze, przetarłam szmatką ozdobne pudełko pod naszym zdjęciem. Mimowolnie je otworzyłam, żeby spojrzeć na ostatnią pamiątkę po siostrze i… krzyknęłam! W środku, na atłasowej poduszeczce leżał nie jeden, ale dwa identyczne turkusowo-złote kolczyki. Przez moment myślałam, że mam halucynacje, ale biżuteria była prawdziwa. Nie umiałam tego wytłumaczyć. Musiałam po prostu coś pomylić i wcale nie zgubiłam jednego. Bo przecież to niemożliwe, żeby to była sprawka Izy.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama