„Iza to naprawdę super babka, ale na żonę się nie nadaje. Wolę spędzać z nią gorące chwile, a na obiady wpadać do mamy”
„Nazwała mnie syneczkiem mamusi i postawiła ultimatum – mam zdecydować, czy wybieram ją, czy własną matkę! Jeśli nie podejmę decyzji, to będzie nasz koniec. Dokładnie tak się wyraziła. Ta kobieta chyba zwariowała!”.
- Adrian, 31 lat
Nasza relacja układała się świetnie przez trzy lata, ale w ostatnim czasie Iza zachowuje się jak opętana. To miłość mojego życia, ale czy naprawdę musimy mieszkać razem? Ona nazwała mnie syneczkiem mamusi i postawiła ultimatum – mam zdecydować, czy wybieram ją, czy własną matkę! Jeśli nie podejmę decyzji, to będzie nasz koniec. Dokładnie tak się wyraziła. Kompletny idiotyzm!
Co takiego denerwuje ją w mojej matce?
Tak w ogóle to z Izą znamy się chyba z dziesięć lat, a od czterech jesteśmy w związku. Chodzimy razem do kina, na długie spacery, wyjeżdżamy na wakacje, sypiamy ze sobą. Generalnie wszystko to, co zwykle robią pary. Ale nie mieszkamy pod jednym dachem. Iza mieszka sama, no prawie, bo ma jeszcze kota, w wynajętym jednopokojowym mieszkanku. Ja natomiast dzielę trzypokojowe lokum z matką. Jakiś rok temu Iza zaproponowała, żebyśmy zaczęli razem mieszkać.
– Okej – odpowiedziałem. – Czemu nie.
Izka aż podskoczyła ze szczęścia. Po niecałym tygodniu przeniosła swoje rzeczy do mnie. Już pierwszego dnia atmosfera zrobiła się niezręczna. Kiedy oboje byliśmy w pracy, mama postanowiła odkurzyć całe mieszkanie i wypuściła kota na zewnątrz. Kot, jak to zwierzak, myślała sobie, połazi troszkę po drzewach i wróci. Jednak pupil Izy do tej pory był trzymany wyłącznie w czterech ścianach. Ślad po nim zaginął.
Rozwiesiliśmy ogłoszenia, że znalazca może liczyć na nagrodę. Po dwóch dobach zadzwonił jakiś facet i zażądał tysiąc złotych znaleźnego! Twierdził, że to rasowy kot i na bank jest tyle wart. Iza zacisnęła zęby, wybrała kasę z bankomatu i odzyskała pupila. I chyba przez to zdarzenie z kotem zraziła się do mojej rodzicielki.
Zobacz także
Irytowało ją absolutnie wszystko. Raz to, że mama w weekend o świcie uruchomiła głośną pralkę, innym razem, że po południu moczy w łazience chodnik, bo brudny, a Izka zdenerwowana, bo jak wraca ze swojej roboty, to nie ma jak wziąć kąpieli. Czasem nawet taka drobnostka jak gotowanie kapusty. Matka gotuje kapustę i uchyla drzwi od kuchni, żeby wpuścić trochę powietrza, a Izka wkurzona, bo zapach wchodzi w jej ciuchy. Faktycznie, mama zostawiła szafę otwartą, ale tylko po to, aby przewietrzyć, bo skądś przyfrunęły mole. I tak dzień w dzień.
Atmosfera stała się napięta
Kiedy w końcu mama przy farbowaniu sobie włosów wytarła je ręcznikiem mojej dziewczyny, Iza straciła cierpliwość.
– No do cholery jasnej, to mój ręcznik z Benettona, który kosztował ze dwieście złotych! – wydarła się.
„Do cholery” – w taki sposób zwróciła się do mojej matki!
– A kto za tyle ręczniki kupuje? – bez emocji spytała moja matka.
I całkiem trafnie ją to zdziwiło, bo za 200 złotych to można kupić z pięć porządnych ręczników. Co prawda bez metki „Benetton”, ale przecież nikt się nie wyciera nazwą na ręczniku. Przekazałem to Izce, a ona na to, że już nie daje rady. Następnego dnia spakowała manatki i wyprowadziła się do przyjaciółki. Później ponownie wynajęła kawalerkę. Przez pewien czas znowu mieszkaliśmy oddzielnie. Aż w końcu Izka wyszła z propozycją, żebym to ja przeniósł się do niej. Z początku nawet mi to odpowiadało. Wzruszały mnie jej porozrzucane po całej chacie ciuchy, buty, o które się potykałem na każdym kroku, a nawet zimna woda w wannie, której nie spuściła.
Nie miałem nic przeciwko temu, że w mieszkaniu była tylko karma dla kota. Swoją drogą, wyszło na jaw, że Izka jest kompletną nogą w kuchni. Jedyne co potrafi, to usmażyć jajka na patelni i przygotować owsiankę z mlekiem. Także to ja byłem szefem kuchni, a moim specjałem były ziemniaki. Od czasu do czasu próbowałem ogarniać bałagan, ale walka z fruwającymi po mieszkaniu ciuchami Izy przypominała walkę z wiatrakami. Każdy poranek wyglądał identycznie. Izka, wyłączając budzik, pozwalała sobie na jeszcze kwadrans drzemki, by potem zerwać się z łóżka przerażona i niczym huragan przefrunąć przez kuchnię, zostawiając po sobie pobojowisko. Podobnie postępowała w łazience. Następnie w błyskawicznym tempie się ubierała... A gdy coś jej nie pasowało, zrzucała wszystko z siebie, rzecz jasna na ziemię. Po powrocie z pracy wieszała zdjęte ciuchy na oparciach krzeseł.
– Czemu tego nie powiesisz do szafy? – pytałem.
– Bo noszonych rzeczy się w szafie nie wiesza!
Z czasem bajzel w mieszkaniu zaczął działać mi na nerwy.
Ja zawsze po sobie sprzątam i porządkuję
Iza robi porządki dopiero w momencie, kiedy bałagan osiągnie poziom nie do zniesienia. Nie mam pojęcia, gdzie leży granica tego poziomu, bo jak kiedyś się zbuntowałem i przestałem po niej sprzątać, to przez cały miesiąc ani razu nie udało się osiągnąć stanu czystości, co znaczy, że krytyczny poziom bałaganu nie został przekroczony. Mimo że nie było już gdzie usiąść, bo na każdym krześle wisiały ciuchy Izy.
Kiedy nasza zmywarka odmówiła posłuszeństwa, zmuszony byłem pozmywać wszystko ręcznie w zlewie. Iza z kolei wpadła na pomysł, by brudne talerze i szklanki wrzucać do wanny. Stwierdziła, że poczeka, aż fachowiec przyjedzie i przywróci urządzenie do życia. W pracy korzystała z prysznica, co podwójnie działało mi na nerwy. Przecież gdy moja mama moczyła w wannie brudne dywaniki, to wtedy Iza jakoś nie kwapiła się tam brać prysznica. Jednocześnie nie mogła też znaleźć gwarancji do naszej zmywarki. Dlatego po paru dniach tego cyrku, zmęczony i brudny, pojechałem się wykąpać do mamy. A tam jak w raju. Czyściutko, porządek, piękne zapachy. Dwudaniowy obiadek. Zupka pomidorowa i pyszne gołąbki domowej roboty. Podsmażone na masełku, dokładnie tak, jak uwielbiam.
Po obiedzie nie miałem już siły, żeby wracać do Izy, tym bardziej że na wieczór zapowiadały się pyszne żeberka. Przespałem się w swojej starej sypialni, chociaż dręczyły mnie koszmary. Przyśniło mi się, że moja mama postradała zmysły i wyciągnęła wszystkie ubrania z szafy i porozrzucała je po całej podłodze. Wkrótce nasze śliczne mieszkanie z trzema pokojami zaczęło wyglądać jak klitka Izy. Skurczyło się nawet do wielkości jej mieszkanka. Kiedy się przebudziłem, poczułem ulgę na widok idealnego ładu, jaki zawsze panuje u mojej mamy. Na śniadanie zjadłem pozostałe żeberka i ruszyłem do roboty.
W drodze do domu stało się coś dziwnego
Rozmyślałem o Izie i wracałem do jej kawalerki, ale jakimś dziwnym trafem, zapewne przez rozkojarzenie, wsiadłem do autobusu, który jechał do domu mojej mamy. I tak oto znów wylądowałem w jej mieszkaniu. Czekała na mnie pyszna zupa pomidorowa i soczysta polędwica – palce lizać! Gdy już napełniłem brzuch, przyszła refleksja – może to wcale nie był przypadek z tym autobusem? Może moja podświadomość chciała mi coś przekazać, podsunąć jakąś myśl, co powinienem zrobić w tej sytuacji?
A dokładniej nakierowała mnie, że lepszym dla mnie rozwiązaniem będzie, bym znów zamieszkał z moją mamą. Zdaję sobie sprawę, że może to nie jest do końca normalne, kiedy facet po trzydziestce woli dzielić lokum z matką, zamiast ze swoją drugą połówką. Ale spojrzałem na swoich kumpli. Coraz więcej chłopaków nie kwapi się, żeby wynieść się z domu rodzinnego. No bo u matek mamy błogi spokój, wszystko poukładane jak należy, lodówa pełna po brzegi i dom pachnie świeżo upieczonym ciastem drożdżowym. Ja robię zakupy, mamusia gotuje, a ja po obiedzie zmywam gary i ogarniam kuchnię.
Sprawy układają się pomyślnie, niczym w szwajcarskim zegarku. A u Izy? Nieustanne sprzeczki o jej okropny bajzel i o to, że mi się to nie podoba. Ale jak tu nie narzekać, gdy dom bez przerwy przypomina miejsce po zakrapianej imprezie? Z początku Izka strzelała fochy, twierdziła, że jestem przywiązany do matczynej spódnicy i nigdy się od niej nie oderwę. Jakoś w końcu zdołałem ją udobruchać. Wyjaśniłem jej, że po prostu cierpię na klaustrofobię i jednopokojowa kawalerka jest dla mnie zbyt ciasna. Pech chciał, że ostatnimi czasy wpadła na pomysł wynajmu dwupokojowego mieszkania. Szuka już i przegląda oferty.
Jak pomyślę o tych dwóch zagraconych pokojach, to aż mnie ciarki przechodzą. Zacząłem nawet wątpić w swoje uczucia do niej. Bo może gdybym ją naprawdę miał w sercu, to nie zwracałbym uwagi na ten syf dookoła i stos naczyń w wannie?
Ale w sumie to chyba jednak ją kocham. W tej chwili jest nam razem super. Chodzimy do kina, przechadzamy się po parku i lądujemy w łóżku. A przy tym każde z nas ma swój kąt. Ja mieszkam z moją mamą, a ona dzieli mieszkanie z kotem. Mogłoby tak po prostu być, no nie? Niejedna para byłaby szczęśliwsza, gdyby partnerzy nie musieli razem żyć pod jednym dachem…