„Ja byłem na morzu, a ona w domu. Tęskniłem i ufałem żonie, ale moja obsesyjna zazdrość doprowadziła do tragedii”
„– Ale zrozum, rano, w południe, a nawet w środku nocy czegoś im potrzeba? – zaczął się irytować. – Gość stamtąd praktycznie nie wychodzi. A jak nie on, to pojawia się ktoś inny. – Co? – nie mogłem uwierzyć własnym uszom”.

- Tadeusz, 42 lata
Alina była moją młodzieńczą miłością. Może nie pierwszą, ale zdecydowanie tą najważniejszą. Mieliśmy po dwadzieścia trzy lata. Ja już skończyłem szkołę i poszedłem do pracy na statku. Ona – po technikum cukierniczym – pracowała w niewielkim lokalnym zakładzie. Poznaliśmy się na prywatce u znajomych. Ujęła mnie spontanicznością, szczerością, swobodnym stylem bycia. I nie ukrywała, że podoba jej się to, że mam być „marynarzem”. Ech, marynarz ze mnie żaden, ot, po prostu miałem pływać jako zaopatrzeniowiec. Ale jej to i tak imponowało.
– Wiesz, na samą myśl o tym, że masz zwiedzać te wszystkie niezwykłe miejsca, mam gęsią skórkę. Ile ty zobaczysz! – mówiła, gdy spotykaliśmy się jeszcze przed moim pierwszym rejsem.
– Wolałbym to wszystko oglądać razem z tobą – zawsze odpowiadałem.
– Może kiedyś – wzdychała, przytulając się do mnie. – Teraz po prostu tak musi być. Ale pamiętaj, że będę tu na ciebie czekać.
Tego się trzymałem. Z każdej podróży pisałem, a kiedy mogłem – dzwoniłem. Wciąż zapewniała, że czeka, że tęskni. Wierzyłem w to.
Po roku takiej rozłąki zdecydowałem się oświadczyć. Poszliśmy na spacer nad morze. Był już wieczór, gwiazdy szalały na niebie, księżyc oświetlał piasek. Byliśmy tylko my.
– Wyszłabyś za mnie? – zapytałem ot tak, po prostu.
– Jak to? To chyba oczywiste – odparła ze śmiechem.
Długo tuliłem ją w ramionach, nie mogąc uwierzyć, że ona podziela moje uczucia.
Zawsze na mnie czekała
Przez dwa lata było cudownie. Ja pływałem, w domu pojawiałem się raz na miesiąc lub rzadziej. Ona zawsze czekała uśmiechnięta, nie narzekając na los żony marynarza. Przywoziłem jej z podróży różne pamiątki, ciekawe przedmioty, często u nas wtedy nie do zdobycia. Każdy mój pobyt w kraju był świętem. Spędzaliśmy ze sobą każdą sekundę, ciesząc się rozmowami, bliskością. Ale po dwóch latach przestało być tak pięknie. Kiedy któregoś razu wróciłem, zauważyłam, że Alina nie wita mnie tak wylewnie jak zwykle. Owszem, uśmiechała się, ale miałem wrażenie, że coś jej zaprząta głowę.
– Po prostu gorzej się czuję – powiedziała, gdy spytałem.
Następnym razem rozpłakała się na mój widok.
– Jestem w ciąży – wyznała bez wstępów. – Ale jak to ogarniemy, ciebie praktycznie nie ma! – łkała.
– Nie martw się, coś wymyślimy – zapewniałem.
Pływałem jeszcze przez pięć miesięcy. Potem dogadałem się z kumplem, że zajmę stanowisko w spółce okrętowej, ale już na miejscu, w lokalnej filii. I tak było. Jasne, że brakowało mi pływania, widoku wody, szumu wiatru. No ale to Alina i dziecko byli najważniejsi.
Urodził nam się syn
Łatwo nie było. Nie do końca umieliśmy się nim zajmować, nie wiedzieliśmy, dlaczego płacze, dlaczego nie chce spać. Ot, jak to z małym dzieckiem. Gdyby nie pomoc dziadków, pewnie byśmy zwariowali. Ale oni poświęcali małemu mnóstwo czasu, kiedy tylko byli w stanie. Gdy był już większy, powiedziałem Alinie, że tęsknię za morzem, za pływaniem, wiatrem.
– To może spróbuj od nowa – powiedziała.
– Jesteś pewna? A co z tobą i z dzieckiem? – zapytałem.
– Przecież wiesz, że teraz jest prościej – odparła. – Tomek chodzi już do przedszkola, ja mam więcej czasu, poradzimy sobie. W razie czego zawsze obok jest Adrian.
Adrian, czyli sąsiad. Zawsze przyjazny, pomocny. Lubiliśmy go oboje, Tomek też dobrze się z nim czuł. Myślałem o tym jakiś czas i w końcu zdecydowałem wrócić na statek. Poprosiłem kumpla, żeby się za mną wstawił w firmie. Nie robił problemów. Ponieważ narzekali na braki kadrowe, a ja miałem już doświadczenie, przyjęli mnie bez problemu.
Znów wypływałem i wracałem
I znów zacząłem bywać na statku więcej niż w domu. Zawsze zjawiałem się stęskniony, zawsze przywoziłem żonie i synkowi masę prezentów. I zawsze wyjeżdżałem z wyrzutami sumienia. Ale mimo wszystko czułem się spełniony. I tak minęły kolejne dwa lata. Któregoś razu spędzałem dłuższy urlop w domu. Ponieważ Alina wyszła do koleżanki, a Tomek był u moich rodziców, postanowiłem się przejść po mieście. Krążyłem bez celu po portowych uliczkach, aż wpadłem na znajomego.
– Rysiek, kopę lat! – przywitałem go ze szczerym entuzjazmem.
– Jak się masz? – zapytał. – Faktycznie dawno się nie widzieliśmy. Piweczko?
– A wiesz co, czemu nie.
Zasiedliśmy w małej knajpce nieopodal. On opowiadał, co robił ostatnio, ja sypałem historyjkami z rejsów.
– A z żoną jak ci się układa? – zapytał w pewnej chwili.
– A jak ma się układać? Dobrze – odparłem, nieco zdziwiony. – Czemu pytasz?
– A nie, tak tylko… – wyraźnie się zmieszał i popatrzył w bok.
– No powiedz, przecież jesteśmy kumplami – naciskałem.
– Nie no, wiesz. Tak po prostu pytam, bo ty tam, ona tutaj, samotna…
– Tak jest – odparłem. – Ale mamy stały kontakt. Tak sobie wybraliśmy. Ona całkiem sama nie jest, ma Tomka, no i moich rodziców do pomocy…
– I Adriana… – wyrwało mu się.
– Adriana też, wiem przecież. Sam go prosiłem, żeby w razie czego był gotowy do pomocy, jakby czegoś im było trzeba – powiedziałem pewnie.
– No to chyba im ciągle czegoś trzeba… – mruknął.
– Co masz na myśli?
– Eee, nic takiego. Zobacz, czy to nie Grzesiek? – próbował odwrócić moją uwagę.
– Rysiek, mów, przecież znamy się od lat – byłem stanowczy, zwłaszcza że zacząłem poważnie niepokoić się tym, co próbował mi powiedzieć.
– Oj, Tadek… – westchnął w końcu. – Po prostu ten cały Adrian prawie u nich mieszka. Wiesz, że jestem trzy domy dalej i głupi by nie zauważył, że tam ciągle przesiaduje.
– No bo prosiłem, że jakby czegoś było trzeba… – mówiłem, coraz bardziej słabo.
– Ja wiem. Ale zrozum, rano, w południe, a nawet w środku nocy czegoś im potrzeba? – zaczął się irytować. – Gość stamtąd praktycznie nie wychodzi. A jak nie on, to pojawia się ktoś inny.
– Co? – nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
– No tak. Tych nie znam, ale ciągle się tam kręci jakiś facet. A to zakupy przynosi, a to auto odprowadza… Ruch jak na stacji benzynowej – pozwolił sobie na uśmiech pod nosem.
Nie dawało mi to spokoju
Myślałem o tym przez całą drogę do domu. Zapytać ją? Zagaić temat? Czy jednak milczeć. Ale nie mogłem się powstrzymać.
– Jak tam Adrian, pomaga ci? – zapytałem niewinnie, gdy Tomek poszedł już spać, a my siedzieliśmy w kuchni.
– O tak, jest niezastąpiony – odparła, ale nie mogłem zauważyć lekkiego drgnięcia warg w półuśmiechu, kiedy to mówiła.
– Czyli wszystko OK?
– Zdecydowanie – teraz uśmiechnęła się już do mnie. – O nic nie musisz się martwić.
A jednak się martwiłem. Za każdym razem, kiedy wypływałem, zastanawiałem się, co się dzieje w domu. Czy Adrian tylko przynosi zakupy? A może siedzą wieczorami przy winie, oglądając filmy? I za każdym razem, kiedy byłem w domu, próbowałem podpytywać. Czy wszystko OK? Czy sąsiedzi są pomocni? Zawsze słyszałem, że o nic nie muszę się martwić.
Przyłapałem ich
Któregoś dnia miałem przyjechać w sobotę. Ale rejs się skrócił, byliśmy na nabrzeżu już w piątek późnym wieczorem. Poszedłem do domu. Było około północy, wiedziałem, że synek już śpi. Ale zamiast otworzyć drzwi własnym kluczem albo zapukać, podkradłem się do okno. Widziałem, że wciąż pali się światło. Zajrzałem przez szybę, zasłonki nie były zaciągnięte.
To, co zobaczyłem, mnie zmroziło. Alina i Adrian. Kanapa, wino, w tle migoczący telewizor. Ona zaledwie w majteczkach, on też prawie nagi. Ona siedziała mu na kolanach, widziałem ich rozpalone twarze, pocałunki. Stałem tam, tuż obok własnego domu i nie wiedziałem, co robić. Zadzwonić do drzwi? Odejść? Nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu zdecydowałem się na to drugie. Jak długo to trwało? Jak mogłem nic nie zauważyć?
Następnego dnia – kiedy teoretycznie wróciłem planowo – pojawiłem się rano w domu. Alina jak zawsze przywitała mnie uśmiechem i zapewnieniami, że bardzo tęskniła. Jasne! Widziałem, jak bardzo!
Było ich więcej
Ledwie przetrwałem ten weekend, a potem wypłynąłem znowu. Ale tylko oficjalnie. Żonie powiedziałem, że będę za tydzień, szefowi – że jestem chory i tym razem nie dam rady. Sam pojechałem do pobliskiego motelu, zameldowałem się pod przybranym nazwiskiem i postanowiłem ją śledzić. Nie było trudno. Już kolejnego dnia zacząłem się snuć za Aliną. Oddawała dziecko do przedszkola albo do moich rodziców, a sama… Boże, na samą myśl dostaję spazmów. Bo to nie był tylko Adrian! Spotykała się na mieście z kilkoma facetami. Z jednym czy drugim znikała na godzinę lub dwie w jakichś mieszkaniach. Sypiała z nimi?! Inaczej nie umiałem tego wytłumaczyć.
Był czwartek. Wiedziałem, że Tomek jest u dziadków. Kiedy wyszła na poranne zakupy, wszedłem do domu. Usiadłem przy kuchennym stole i czekałem. Po godzinie wróciła i na mój widok zbaraniała.
– Jesteś? Wróciłeś? Tak szybko? Myślałam, że uprzedzisz… – jąkała się.
– Że wracam do własnego domu? – mój ton był lodowaty.
– Nie no, ale myślałam… – plątała się.
– Że co? Że cię zaskoczę? Że spotkam tu któregoś z twoich kochasiów? – wciąż próbowałem być opanowany.
– Nie wiem, o czym mówisz – zaczęła wyciągać sprawunki z torby i wkładać je do lodówki.
– Naprawdę nie wiesz? Wszyscy dookoła o tym gadają. O tym, jak się puszczasz na prawo i lewo. Żona marynarza, co? – zacząłem się gotować ze złości.
– Tadek, ja naprawdę… – próbowała coś tłumaczyć.
To była sekunda
– Co naprawdę? Naprawdę nie potrafiłaś się powstrzymać? Widziałem cię w zeszłym tygodniu z Adrianem! Tutaj, na naszej kanapie! A ilu ich jeszcze jest? Gdzie znikasz w ciągu dnia?! – podniosłem głos.
– To nie tak, nic nie rozumiesz… – jęknęła słabo, ukrywając twarz w dłoniach.
– No faktycznie nie tak! Sypiasz z kolesiami gdzie tylko popadnie i czego ja niby nie rozumiem?!
Krzyczałem coraz głośniej, podchodziłem coraz bliżej. Aż w końcu ją popchnąłem. Lekko, ale pech chciał, że uderzyła się tyłem głowy o framugę drzwi.
Zamarłem.
– Alina, słyszysz mnie? – pytałem? – Alina?
Odpowiedziała mi cisza. Chwilę tak stałem na środku kuchni, a potem zadzwoniłem na pogotowie. Minął miesiąc, a moja żona wciąż się nie obudziła. Leży w śpiączce farmakologicznej, a ja codziennie walczę z wyrzutami sumienia. Wiem, co widziałem, ale nie dałem jej szansy, by się wytłumaczyła. I nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek to zrobi.