Reklama

Kiedy odebrałam klucze do mieszkania, miałam wrażenie, że właśnie osiągnęłam coś wielkiego. Własny kąt, kupiony za moje pieniądze, wypracowane przez lata wyrzeczeń. Nikt mi go nie dał, nie odziedziczyłam go po babci, nie dorzucili się rodzice. Każdy metr kwadratowy opłacony był moją ciężką pracą – nadgodzinami, rezygnacją z wakacji, oszczędzaniem na kawie na mieście i nowych ubraniach. Byłam z siebie dumna.

Reklama

Damian wprowadził się do mnie kilka tygodni po przeprowadzce. Nie prosiłam go o to – wszystko wydarzyło się jakoś samo. Został na noc raz, potem drugi, przyniósł kilka rzeczy, a nagle w mojej szafie leżały jego koszule, a w łazience stała jego maszynka do golenia. Byłam zakochana, więc cieszyłam się, że jesteśmy razem. Przestałam się cieszyć, gdy po pierwszym miesiącu zorientowałam się, że Damian nie dorzucił się do rachunków. Nie dał ani złotówki. A kiedy poruszyłam ten temat, wzruszył ramionami:

– Ale to przecież twoje mieszkanie…

Płacę za wszystko sama

– Damian, możemy pogadać? – zapytałam, próbując przybrać spokojny ton, chociaż w środku już czułam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze.

– Jasne, co jest? – usiadł na kanapie, bezmyślnie przewijając coś na telefonie.

– Chodzi o rachunki… – zaczęłam ostrożnie. – Wiesz, że od kilku miesięcy płacę za wszystko sama, prawda?

– No tak – przytaknął, nawet na mnie nie patrząc. – Ale to przecież twoje mieszkanie.

Zamurowało mnie. Moje mieszkanie? To znaczy, że co? On tu tylko w gościnie?

– Damian, ale ty tu też mieszkasz. Korzystasz z wody, internetu, ogrzewania, jesz w tej kuchni i śpisz w tej sypialni. To chyba normalne, że dokładamy się po równo?

– Wiesz, jakbym wynajmował mieszkanie, to bym płacił – odparł, wzruszając ramionami. – Ale nie wynajmuję. Ty jesteś właścicielką, więc ty masz koszty.

Poczułam, jak coś mnie ściska w żołądku. Czy on właśnie powiedział, że ponieważ to ja kupiłam mieszkanie, to on nie musi się dokładać?

– Damian, to nie jest żadne „moje” czy „twoje” w tym sensie. Mieszkamy tu razem, powinniśmy się dzielić wydatkami.

Westchnął ciężko, jakbym go właśnie prosiła o jakąś wielką przysługę.

– Magda, ale jakbym ci się teraz dorzucał, to bym inwestował w coś, co nie jest moje.

Inwestował? Czy on właśnie porównał płacenie za wodę i prąd do inwestycji?!

Ja dawałam, a on brał

– Co za drań – skwitowała Anka, kiedy opowiedziałam jej o naszej rozmowie.

Siedziałyśmy w małej kawiarni. Nerwowo mieszałam łyżeczką stygnącą kawę, a Anka wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem.

– Może on po prostu nie chce czuć się zobowiązany? – próbowałam tłumaczyć Damiana, ale brzmiało to słabo, nawet dla mnie.

Anka przewróciła oczami.

Zobowiązany?! A ty jak się czujesz, płacąc za wszystko sama? Masz poczucie, że Damian też w was inwestuje?

Zamilkłam. Prawda była taka, że Damian nie tylko nie płacił za mieszkanie, ale jego „inwestycja” w związek ograniczała się do zostawiania skarpetek na podłodze i oczekiwania, że zawsze będzie pełna lodówka.

– Posłuchaj – Anka mówiła dalej. – Jakbyście wynajmowali razem, to byście się dzielili kosztami, nie? To dlaczego w tej sytuacji jest inaczej?

– Bo to moje mieszkanie… – zaczęłam, ale Anka uderzyła dłonią w stół.

– No właśnie, twoje! A on z tego korzysta! A skoro tak, to powinien płacić!

Patrzyłam na nią i powoli docierało do mnie, jak bardzo dałam się wciągnąć w układ, w którym to ja byłam stroną, która tylko daje, a Damian bierze. Tylko co z tym teraz zrobić?

Byłam w szoku

Damian wrócił z siłowni w świetnym humorze. Rzucił torbę na podłogę, nalał sobie soku, po czym rozsiadł się wygodnie na kanapie. Ja stałam przy kuchennym blacie, ściskając w dłoni rachunek za prąd. Był wyższy niż zwykle.

– Możemy pogadać? – zapytałam, starając się utrzymać spokojny ton.

– Znowu? – westchnął teatralnie, nie odrywając wzroku od telefonu. – Jeśli to znowu o rachunki, to już ci mówiłem, że…

– Tak, wiem, mówiłeś – przerwałam mu. – Że nie chcesz inwestować w coś, co nie jest twoje. Ale wiesz co? Ja nie chcę sponsorować komuś wygodnego życia.

Damian w końcu podniósł na mnie wzrok.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że skoro tu mieszkasz, to się dokładasz. Albo się wyprowadzasz.

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, jakby nie wierzył, że naprawdę to powiedziałam. Potem się zaśmiał, ale było w tym coś sztucznego.

– No dobra, a może… – zaczął i spojrzał na mnie z błyskiem w oku. – Może przepiszesz na mnie połowę mieszkania? Wtedy będę płacił.

Zaniemówiłam. On naprawdę to powiedział.

– Co?!

– No tak. Wtedy będziemy tu mieszkać na równych zasadach.

Patrzyłam na niego w szoku. To nie była rozmowa o odpowiedzialności, tylko o unikaniu zobowiązań. Coś we mnie pękło.

Myślał, że jestem naiwna

Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w Damiana, który beztrosko mieszał łyżeczką w jogurcie. Czy on naprawdę myślał, że jestem aż tak naiwna?

– Więc? Co o tym myślisz? – zapytał, jakby proponował mi obejrzenie nowego serialu.

– O czym dokładnie? – uniosłam brew.

– No, żebyś przepisała na mnie połowę własności mieszkania – powiedział z miną człowieka, który właśnie wymyślił genialne rozwiązanie. – Wtedy wszystko będzie sprawiedliwe. Będę czuł się zobowiązany do płacenia, a ty przestaniesz się czepiać.

Poczułam, jak krew zaczyna mi pulsować w skroniach.

– Damian… Ty naprawdę myślisz, że dam ci połowę mieszkania, które kupiłam sama, żebyś łaskawie zaczął płacić za rachunki?

– No tak – odpowiedział, jakby to było najbardziej logiczne na świecie. – Wtedy nie będziesz mogła mi zarzucać, że mieszkam tu za darmo.

Patrzyłam na niego przez chwilę w milczeniu. On nie miał żadnego problemu z tym, że nie płacił. Miał problem z tym, że zaczęłam się tego domagać.

– Damian – westchnęłam ciężko. – Nie dam ci połowy mieszkania. Ale dam ci coś innego.

Uśmiechnął się z satysfakcją.

– No i mówiłem, że się dogadamy!

– Dam ci dwa tygodnie na wyprowadzkę.

W końcu poczułam ulgę

– Chyba żartujesz, Magda – Damian spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Mamy się rozstać, bo nie chciałaś się podzielić własnością mieszkania?

– Nie. Mamy się rozstać, bo nie chciałeś się dorzucać do rachunków – poprawiłam go spokojnie.

Siedział na kanapie, z założonymi rękami, jakby czekał, aż zmienię zdanie. W końcu westchnął ciężko i sięgnął po telefon.

– No dobra. Skoro chcesz mnie wyrzucić, to chociaż daj mi czas, żebym znalazł coś sensownego.

– Dałam ci. Masz dwa tygodnie – odparłam bez emocji.

Widziałam, że liczył na coś innego – na to, że się złamię, że po kilku dniach sama zacznę go przepraszać i błagać, żeby został. Ale ja już podjęłam decyzję.

Pierwsze dni po tej rozmowie Damian zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Wciąż zostawiał skarpetki na podłodze, wciąż zamawiał jedzenie na mój rachunek, wciąż rozwalał się na kanapie, oglądając seriale. Ale im bliżej było do wyznaczonej daty, tym bardziej widziałam w nim nerwowość.

W dniu wyprowadzki nie patrzył mi w oczy. Spakował swoje rzeczy w kilka kartonów i rzucił na odchodnym:

– Wiesz co? Pożałujesz tego.

Zatrzymałam się na chwilę, patrząc, jak wychodzi.

– Nie sądzę, Damian – odpowiedziałam cicho i zamknęłam za nim drzwi.

Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.

Ta opcja już nie istnieje

Przez kilka dni po jego wyprowadzce było dziwnie. W mieszkaniu zrobiło się cicho, jakby nagle ubyło z niego powietrza. Ale z każdym kolejnym dniem coraz bardziej czułam, że to nie była pustka – to była ulga.

Damian odezwał się po tygodniu. Napisał mi wiadomość: „Magda, możemy pogadać?”. Zignorowałam ją.

Następnego dnia kolejna: „Tęsknię za tobą… Może spróbujemy jeszcze raz?”. Nie odpisałam.

Ale gdy po dwóch tygodniach zadzwonił, odebrałam. Byłam ciekawa, co wymyślił.

– Magda, chyba trochę przesadziliśmy, co? – usłyszałam jego pewny siebie głos. – Nie było nam razem źle. Może wrócę? Obiecuję, że będę ci pomagał.

Pomagał. Nie „dokładał się”, nie „ponosił swojej części kosztów” – tylko pomagał.

– Damian, nadal nie rozumiesz, prawda? – westchnęłam.

– No przecież wiem, że cię to wkurzało, więc mogę się poprawić. Poza tym… – jego głos przybrał miękki ton. – Tęsknię za tobą, serio.

Przez chwilę się zastanawiałam. Może naprawdę tęsknił. Może zrozumiał swój błąd. Ale potem spojrzałam na wyciąg z konta i przypomniałam sobie wszystkie miesiące, w których ciągnęłam go finansowo jak dodatkowy, zbędny bagaż.

– Damian, jeśli naprawdę chcesz się poprawić, zacznij od nauczenia się płacenia za swoje życie – powiedziałam. – A jeśli tylko chcesz wrócić do darmowego mieszkania, to przykro mi, ale ta opcja już nie istnieje.

Nie odpowiedział od razu. Po dłuższej chwili rzucił tylko:

– Wiesz co? Głupia jesteś.

Rozłączyłam się. A potem uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do życia, na które w pełni zasługiwałam.

Reklama

Magda, 32 lata

Reklama
Reklama
Reklama