Reklama

Monika to była moja jedyna, prawdziwa miłość. Pobraliśmy się, gdy skończyłem 22 lata. W następnym roku urodziło nam się dziecko. Czuliśmy się spełnieni, darzyliśmy się ogromnym uczuciem, ale... nie mieliśmy kasy. Obydwoje wciąż się uczyliśmy, więc musieliśmy mieszkać u rodziców Moniki, imać się dorywczych prac i liczyć na wsparcie moich starych. Ale oni też nie opływali w dostatki. Wierzyłem, że to przejściowy kryzys i po zaliczeniu ostatnich egzaminów szybko znajdę jakąś sensowną posadę. Gdzie tam! Owszem, coś mi proponowali, ale za najniższą krajową. Kiedy więc nadarzyła się okazja wyjechać do pracy w USA, niewiele myśląc spakowałem walizki. Rzuciłem studia i poleciałem za ocean.

Reklama

Potrzebowaliśmy pieniędzy

Kiedy na lotnisku machałem na pożegnanie Kasi i małemu Piotrkowi, płacz ściskał mi gardło niczym małemu dziecku. Wiedziałem, że rozłąka będzie bolesna, ale zdawałem sobie też sprawę, że za kilka lat dzięki temu staniemy finansowo na nogi. Harowałem w górach przy ścinaniu drzew i zwózce drewna. Z dala od zgiełku miasta i ludzkiego gwaru. W towarzystwie prawdziwych osiłków, brnąc w błocie, moknąc na deszczu, pocąc się w upale... Sypiałem w drewnianych barakach, jadłem co popadnie. Rany, ależ mi było ciężko!

Byłem przekonany, że jako facet odznaczam się niezwykłą siłą. Rzeczywistość zweryfikowała tę opinię – okazała się mocno przesadzona. Z wyczerpania drżały mi dłonie, nogi uginały się pode mną, ale jakoś dałem radę. Miałem świadomość, że los moich najbliższych spoczywa w moich rękach. W najtrudniejszych momentach sięgałem do kieszeni po fotografię mojego synka i ukochanej żony. Wpatrywałem się w nią przez moment, wyobrażając sobie, czym mogą się teraz zajmować, co czują, o czym rozmyślają… I że pokładają we mnie ogromne nadzieje. To momentalnie dodawało mi sił.

Po roku przyzwyczaiłem się do tej egzystencji. Stałem się twardszy i silniejszy fizycznie. Nawet baraki przestały mi się wydawać tak obrzydliwe i zaniedbane jak wcześniej. Byłem również już wprawionym robotnikiem, więc szef spoglądał na mnie przychylniej. Docenił mój wysiłek. Zacząłem zarabiać naprawdę niezłe pieniądze. Trochę odkładałem, a resztę wysyłałem do kraju. Z niecierpliwością wyczekiwałem na wieści i fotografie od mojej żony.

Mimo częstych problemów z zasięgiem, od czasu do czasu mogłem skontaktować się z bliskimi. Od Kasi dostawałem wiadomości, w których wspominała o nowym mieszkaniu, finalizowaniu pracy dyplomowej i planach zawodowych. Pisała też, że nasz synek świetnie się rozwija. Wszystkie maile od niej czytałem po kilka razy, a zdjęcia małego pokazywałem ekipie... Nie mogłem się doczekać momentu, aż znów będziemy mogli cieszyć się swoim towarzystwem.

Zobacz także

Zdecydowałem się na powrót

Kiedy minęły cztery lata, stwierdziłem, że wystarczy. Zacząłem coraz mocniej odczuwać tęsknotę za bliskimi. Moi znajomi mieli łatwiej. Od czasu do czasu wsiadali za kółko i pędzili do swoich żon i pociech. Niektórzy pokonywali nawet setki czy tysiące kilometrów. Ja pojawiałem się w domu dwa razy w roku na święta, żeby nie tracić pieniędzy.

Udało mi się odłożyć sporo oszczędności, akurat tyle, żeby otworzyć własny biznes. Nadszedł czas pożegnać szefa i kolegów z pracy, a potem udać się w podróż do ojczyzny. Nie mogłem się doczekać momentu, gdy w końcu postawię nogę na rodzinnej ziemi, obejmę Kaśkę i naszego małego Piotrusia. Podróż zdawała się nie mieć końca. Kiedy nareszcie było po wszystkim, a mym oczom ukazali się ukochana żona i synek, nie mogłem powstrzymać łez wzruszenia.

Kasia prezentowała się olśniewająco, jeszcze piękniej niż dawniej. Co z synkiem? Kiedy wyruszałem w drogę, był taki maleńki, stawiał pierwsze kroki i wypowiadał pojedyncze słowa... A teraz tak urósł! Przypatrywał mi się z pewną rezerwą.

– Synku, to ja, twój tata! – zawołałem radośnie, ściskając go z całych sił. Rozpierało mnie szczęście!

Liczyłem na inne powitanie

Dotarliśmy do mieszkania późnym wieczorem. Na początku trzeba było wyjąć z toreb wszystkie upominki, zjeść uroczystą kolację i przejrzeć zdjęcia oraz nagrania z wyjazdu. Piotrek z dumą prezentował swoje obrazki i nowe zabawki, więc zanim się obejrzeliśmy, wybiła już druga w nocy. W końcu udaliśmy się z Kasią do sypialni. Mimo ogromnego zmęczenia, nawet nie myślałem o spaniu. Marzyłem tylko o tym, żeby przytulić ukochaną i oddać się namiętności. Położyłem się na łóżku, czekając, aż moja druga połówka wyjdzie z toalety. I nareszcie się pojawiła. Wyglądała nieziemsko zmysłowo…

– Wiesz co, Artur, planowałam wstrzymać się z tym jeszcze trochę, ale nie dam rady. Musimy poważnie pogadać – zaczęła, a jej mina nie wróżyła nic dobrego. Aż przeszedł mnie dreszcz. Miałem przeczucie, że to, co usłyszę, nie będzie zbyt przyjemne.

Zupełnie mnie to zaskoczyło. Spodziewałem się raczej, że żona powie mi o wydaniu wszystkich pieniędzy, które jej przesyłałem albo o tym, że wpadła w tarapaty finansowe. Jednak sprawa wyglądała zupełnie inaczej.

Żona miała kochanka

Katarzyna oznajmiła, że dwa lata temu jej drogi skrzyżowały się z facetem, bez którego nie wyobraża sobie dalszego życia. Nie zamierza nikogo oszukiwać, bo byłoby to nie fair zarówno wobec mnie, jak i wobec niego. Nie pisała mi wcześniej o tej sytuacji, gdyż wolała zakomunikować mi to twarzą w twarz. Poza tym początkowo sądziła, że to tylko chwilowa fascynacja, tęsknota za uczuciem. Teraz jest jednak pewna swoich uczuć do niego i pragnie spędzić z nim resztę swoich dni. W związku z tym chce rozwody.

– Przyjmuję twoje warunki. Możesz spotykać się z Piotrusiem, kiedy tylko będziesz chciał. Jednak bardzo cię proszę, nie komplikuj sprawy. Rozejdźmy się z klasą, jak na cywilizowanych ludzi przystało – rzekła na zakończenie naszej rozmowy, spoglądając na mnie wzrokiem pełnym próśb i nadziei.

Zamarłem w bezruchu. Przez dłuższą chwilę nie potrafiłem wykrztusić ani jednego słowa. W milczeniu wsłuchiwałem się w to, co mówiła Kasia, zastanawiając się, czy to jawa, czy może tylko sen. Głowę rozsadzały mi tysiące myśli. Rozważałem, jak zareagować: wpaść w furię, rozpłakać się, spoliczkować ją, obrzucić wyzwiskami, a może nawet pozbawić życia? Nie zrobiłem niczego z tych rzeczy. Kiedy odzyskałem władzę w nogach bez słowa podniosłem się, narzuciłem na siebie ubrania i ucałowałem słodko śpiącego Piotrusia. Po czym spakowałem swoje rzeczy i pojechałem do rodziców.

Rozwodzimy się

Od tego momentu upłynęło sześć miesięcy. Prowadzimy postępowanie rozwodowe. Parę dni po tym, jak się rozstaliśmy i dotarło do mnie, co tak naprawdę zaszło, ogarnęła mnie wściekłość i chęć zemsty. Ile to ja głupot nie planowałem. Wydzwaniałem do niej, wygadywałem najgorsze rzeczy. Straszyłem ją, że nie dam jej odejść, będę sprawiał problemy, zabiorę jej dziecko… W końcu tak bardzo mnie zraniła, okłamała. Ale już mi przeszło. Bo co mi to da? Kasia i tak do mnie nie wróci. Nawet jakbym ją błagał na kolanach.

Zamieszkała u tego faceta i wygląda na to, że jest zadowolona… No a mały Piotrek? Odkąd przyszedł na świat, to była przy nim tylko matka. On ją uwielbia całym sercem. Musiałbym chyba nie mieć za grosz uczuć, żeby ich rozdzielić.

Jestem sam jak palec

Wciąż mieszkam z rodzicami, starając się poukładać swoje życie na nowo. Niestety, jakoś mi to nie idzie. Brakuje mi motywacji do działania. A przecież miałem kiedyś takie ambitne marzenia... O własnym biznesie, niezależności... Ale nie zrobiłem nic, żeby je zrealizować. Kiedy patrzę w lustro, widzę smutnego gościa, który nadal nie umie pogodzić się z tym, co go spotkało. Ale jak mam to zrobić? W końcu zostałem sam jak palec. Straciłem wszystko, co było dla mnie ważne. Dla nich, dla mojej żony i synka, pojechałem za granicę, dla nich tyrałem jak wół, za nimi tęskniłem. I co z tego wyszło? Kiedy byłem daleko, w życiu mojej żony znalazł się inny facet i pyk – moje szczęście prysło niczym bańka mydlana.

W tygodniu jestem jak zombie, dopiero weekendy dają mi zastrzyk energii, kiedy Piotruś do mnie wpada. Trzeba przyznać, że odkąd porzuciłem myśl o odwecie, Kasia sumiennie przywozi go na wizyty. Zawsze wtedy staram się, żeby miał masę frajdy. Ruszamy na plac zabaw, odwiedzamy ogród zoologiczny, pluskamy się w basenie – wszystko wedle jego życzenia... Ale coraz bardziej doskwiera mi poczucie, że i ja przestaję być mu niezbędny. Ostatnio z ekscytacją relacjonował mi, jak facet, z którym teraz mieszkają, uczył go jazdy na rowerze... O mało się nie popłakałem. To przecież rola ojca.

Powinienem wziąć się w garść

Sądziłem, że przynajmniej mama mnie zrozumie. Mam jednak poczucie, że nawet ona powoli traci cierpliwość do mojego ciągłego narzekania. Początkowo jeszcze współczuła mi z powodu tego, co mnie spotkało. Teraz jednak coraz bardziej ją to irytuje. Mówi, że wielu mężczyzn przeżyło odejście partnerki i najwyższy czas, abym wziął się w garść. Twierdzi, że mając zaledwie 31 lat, mam całe życie przed sobą; na pewno poznam jeszcze kobietę, w której się zakocham i z którą ułożę sobie przyszłość.

W sumie to słuszna uwaga, jednak coś mnie blokuje przed podjęciem jakichkolwiek kroków. Nawet mi się odechciewa gdziekolwiek wyjść, żeby ewentualnie spotkać nową dziewczynę. Poza tym, jaki to ma sens? Czy ktoś mi zagwarantuje, że następna nie wykręci mi podobnego numeru co Kasia? Chyba lepiej pozostać samemu, niż znowu przeżyć takie rozczarowanie…

Reklama

Artur, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama