Reklama

– Mamo, mogę jeszcze soczek? – usłyszałam cienki głosik zza pleców, kiedy ledwo skończyłam przecierać blat po kolacji.

Reklama

Ostatnie resztki sił już dawno ze mnie wyparowały. Spojrzałam na zegarek – 21:34. Za godzinę chciałam po prostu paść na łóżko i zapomnieć, że jutro muszę to wszystko powtarzać od nowa.

Krzysztof siedział w salonie, scrollując coś na telefonie. Nawet nie podniósł głowy, kiedy wpadłam z powrotem do kuchni po butelkę. Zastanawiałam się, czy zauważyłby, gdybym przestała tu być. Praca, dzieci, dom – wszystko spadło na mnie, a on...

– Agnieszka, kupiłaś ten nowy proszek do prania? – zapytał tonem, jakby zamówił kawę w kawiarni.

Zaciśnięte zęby i głęboki wdech.

– Nie. Bo nie miałam kiedy. – Miałam ochotę dodać, że wcale nie ma wróżki, która za mnie zakupy robi, ale nawet na to nie miałam siły.

Dni były jak w kołowrotku

Czułam, jak pętla zaciska mi się na szyi coraz mocniej. Wtedy pomyślałam: dość. To nie ja muszę zrozumieć jego, tylko on wreszcie zobaczyć, co przeżywam.

Krzysztof wszedł do domu, jak zwykle rzucając klucze na komodę. Ani „cześć”, ani „jak minął dzień”. Tak jakbym była meblem. Usłyszałam szelest opadającego na kanapę ciała i dźwięk włączanego telewizora.

Wzięłam głęboki oddech, próbując zapanować nad irytacją. Miałam tego dość – codziennie to samo. Wracałam z pracy, ogarniałam dzieci, robiłam zakupy, gotowałam, sprzątałam, a on... po prostu był. Weszłam do salonu, wycierając ręce w fartuch.

– Krzysztof, możemy porozmawiać?

Spojrzał na mnie, ale nie oderwał wzroku od telefonu.

– O co chodzi?

– O to, że mam dosyć. Robię wszystko w tym domu, a ty nawet nie zauważasz, ile to mnie kosztuje. Po pracy jestem zmęczona tak samo jak ty, a mimo to ogarniam cały dom i dzieci.

Westchnął ciężko, jakbym właśnie zakłócała mu najważniejszy moment dnia.

– Przecież ty masz lżejszą pracę. W biurze sobie siedzisz, a ja haruję.

Poczułam, jak wzbiera we mnie fala gniewu.

– Naprawdę? A kto zajmuje się dziećmi? Kto robi zakupy? Kto sprząta i gotuje? Ty?

– Moja praca utrzymuje ten dom. Ty tylko narzekasz – rzucił, wstając z kanapy.

Patrzyłam, jak wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą z tym wszystkim, co nosiłam w sobie od miesięcy. Stałam tam jeszcze chwilę, zaciskając pięści i z trudem powstrzymując łzy. Tego wieczoru zrozumiałam, że nic się nie zmieni, jeśli ja czegoś z tym nie zrobię.

Chciałam dać mężowi nauczkę

Postanowiłam, że Krzysztof musi poczuć na własnej skórze, jak wygląda mój dzień. Nie powiedziałam mu o swoim planie – zresztą nie byłoby sensu. Wstałam wcześniej niż zwykle, przygotowałam dzieciom ubrania i zapakowałam torby do przedszkola. Wstawiłam ekspres z kawą, a potem... po prostu wyszłam.

Pierwszy telefon przyszedł chwilę po dziewiątej. Byłam wtedy w kawiarni, popijając latte, którego nie musiałam dzielić między pranie a płaczące dziecko.

– Gdzie jesteś? – Krzysztof brzmiał bardziej zirytowany niż zaniepokojony.

– Na mieście – odpowiedziałam spokojnie.

– Na mieście?! A co z dziećmi? One chcą jeść, a ja nie mam pojęcia, co im dać.

– W lodówce jest zupa z wczoraj, a kanapki możesz zrobić sam. – Nie czekałam na odpowiedź, tylko się rozłączyłam.

Kolejne telefony ignorowałam. Spacerowałam po parku, śmiejąc się w duchu na myśl o tym, jak Krzysztof próbuje ogarnąć ten chaos. Wyobrażałam sobie, jak próbuje zmusić Kubę do zjedzenia obiadu albo jak szuka w szafkach pieluch dla Hani.

Kiedy wróciłam po południu, w domu panował totalny rozgardiasz. Na podłodze porozrzucane zabawki, dzieci rozkrzyczane, a Krzysztof siedział przy stole z wyrazem totalnej frustracji na twarzy.

Jak ty to robisz?! – wybuchnął na mój widok.

Wzruszyłam ramionami, próbując ukryć satysfakcję. – Codziennie tak robię. Tylko że ja nie mam luksusu, by się poddać.

Nie odpowiedział. Patrzył na mnie, jakby właśnie odkrył, że świat nie kręci się wyłącznie wokół niego. Ale w jego oczach widziałam coś jeszcze – złość. Nie na siebie. Na mnie.

Był na mnie wściekły

Wieczorem w domu atmosfera była gęsta. Dzieci w końcu zasnęły, a ja usiadłam przy stole w kuchni z kubkiem herbaty. Krzysztof wkroczył do pokoju, trzymając ręce w kieszeniach. Był spięty, aż czułam to na odległość.

– To, co zrobiłaś dzisiaj, było żałosne – zaczął, patrząc na mnie z wyrzutem.

– Żałosne? – Prychnęłam, stawiając kubek na stole. – Żałosne jest to, że muszę uciekać z domu, żebyś zauważył, jak wygląda moje życie.

– Nie w ten sposób się rozwiązuje problemy, Agnieszka. Zostawiłaś mnie samego z dziećmi! – Uniósł głos, a jego twarz nabrała czerwonego odcienia.

– Sam mnie do tego zmusiłeś! – warknęłam, podnosząc się z krzesła. – Ty nigdy nie przejmujesz się, co ja czuję. Myślałeś, że jak zarabiasz pieniądze, to reszta robi się sama?

– To jest twój obowiązek! – krzyknął. – Jesteś matką, a ja pracuję na to, żebyś miała, gdzie mieszkać i co jeść!

– Obowiązek? – Powtórzyłam, czując, jak całe ciało przepełnia mnie gniew. – Czyli według ciebie mam być sprzątaczką, kucharką, nianią i twoją żoną w jednym? A ty możesz w spokoju oglądać telewizję?

Krzysztof milczał przez chwilę, ale tylko po to, żeby zebrać siły do kolejnego ataku.

Przestań robić z siebie męczennicę. Każda kobieta jakoś sobie radzi! Ty tylko szukasz wymówek, żeby na mnie zwalać swoje frustracje!

– Może dlatego, że jestem tak zmęczona, że ledwo trzymam się na nogach?! – wrzasnęłam.

Głos mi się załamał, a oczy zaszły łzami.

– Wiesz co? Mam dość tej rozmowy. Idź sobie, oglądaj swój telefon. Przynajmniej tam nie musisz się mną przejmować.

Byłam rozczarowana

Zostawiłam go samego w kuchni i poszłam do sypialni. W głowie szumiało mi od emocji, a w sercu czułam jedno: pęknięcie. Nie byłam pewna, czy cokolwiek jest w stanie je naprawić.
Następnego ranka w domu było cicho. Zbyt cicho. Krzysztof wstał wcześniej niż zwykle, ale nie powiedział ani słowa, zanim wyszedł do pracy. Ja z kolei ledwo zebrałam się, żeby przygotować dzieci do przedszkola. Wszystko, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, ciążyło mi jak kamień na sercu.

Kiedy wrócił po południu, siedziałam w salonie, przeglądając wiadomości na telefonie. Nie miałam siły nawet udawać, że wszystko jest w porządku.

– Możemy pogadać? – zapytał cicho, stojąc w progu.

Skinęłam głową, nie odrywając wzroku od ekranu. Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę po prostu milczeliśmy. W końcu to ja przerwałam ciszę.

– Krzysztof, ja naprawdę nie mogę tak dalej. Czuję się, jakbym była sama we wszystkim. Praca, dom, dzieci... Nie mam już siły – powiedziałam, a mój głos się załamał.

Westchnął i przetarł twarz rękami.

Wiem, że wczoraj przesadziłem. Nie chciałem cię tak zranić... Ale zrozum, ja też mam swoje ograniczenia.

– Ograniczenia? – Uniosłam brew. – Ty masz ograniczenia? Krzysztof, ja codziennie jadę na oparach. Jak długo jeszcze mam udawać, że wszystko jest w porządku?

Spojrzał na mnie z wyrazem zmęczenia i, chyba, odrobiną skruchy.

– Może mogę zacząć trochę więcej pomagać... Ale naprawdę, Agnieszka, nie wiem, jak to pogodzić z moją pracą.

Wiedziałam, że chce coś zmienić, ale w jego głosie wyczułam, że to bardziej z obowiązku niż zrozumienia. Zaczynał widzieć problem, ale czy naprawdę wiedział, ile mnie to wszystko kosztuje? Nie byłam pewna. Kiedy Krzysztof wyszedł z pokoju, zostałam sama z myślami. Jego słowa niby brzmiały jak próba pojednania, ale w środku czułam pustkę. "Mogę trochę więcej pomagać" – powtarzałam w myślach jego zdanie, aż brzmiało jak kpina. Czy on naprawdę nie rozumiał, jak wygląda moje życie? Czy nie widzi, że „trochę” to za mało?

Nie wiedziałam, co robić

Siedziałam na kanapie i wpatrywałam się w zabawki porozrzucane po dywanie. Wstać i je posprzątać? Czy zostawić na złość, by zobaczył, jak wygląda ten „idealny” dom, gdy ja przestaję być perfekcyjną panią domu?

Z jednej strony czułam się rozdarta. Nie chciałam niszczyć tego, co budowaliśmy razem przez lata. Pamiętałam, jak kiedyś potrafiliśmy spędzać godziny na rozmowach, śmiać się z drobiazgów. Ale te wspomnienia były teraz jak zdjęcia w albumie – zamknięte w przeszłości, wyblakłe. Z drugiej strony miałam ochotę po prostu odejść. Ale dokąd? Z dwójką małych dzieci, bez żadnej gwarancji, że będzie lepiej?

Zerknęłam na telefon. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie dzieci. Ich roześmiane twarze przypomniały mi, dlaczego to wszystko robię. Były moją kotwicą, moją siłą – ale i największym ciężarem, bo nie mogłam im zapewnić spokoju, którego potrzebowały.

„Dajemy sobie czas” – mówił Krzysztof. Ale czas na co? Na to, żebym ja znowu wszystko dźwigała, a on liczył na cud? Tego wieczoru czułam, że stoimy na krawędzi i wystarczy jeden krok, by spaść w przepaść.

Czułam, że robi to z przymusu

Kilka tygodni później wszystko wyglądało na pozór lepiej. Krzysztof rzeczywiście zaczął pomagać – czasem ugotował obiad, czasem wrzucił pranie do pralki. Ale robił to jak ktoś, kto odhacza zadanie z listy, a nie jak partner, który naprawdę rozumie, co znaczy dzielić życie z drugim człowiekiem.

Ja z kolei nauczyłam się wybierać bitwy. Już nie upominałam go o każdą rzecz, którą pominął. Czasem po prostu wstawałam i robiłam to sama, żeby uniknąć kolejnych kłótni.

Czy byliśmy szczęśliwi? Nie wiedziałam. Niby żyliśmy razem, ale coś między nami pękło. Wciąż zastanawiałam się, jak długo jeszcze będę w stanie udawać, że te drobne zmiany wystarczą.

Pewnego wieczoru, kiedy dzieci spały, siedziałam w sypialni, patrząc przez okno. W głowie kołatało mi jedno pytanie: czy damy radę to naprawić, zanim będzie za późno? A może już jest za późno, tylko jeszcze boję się to przyznać?

Nie znałam odpowiedzi. Ale jedno wiedziałam na pewno – coś musiało się zmienić. Tylko czy to wystarczy, żeby ocalić naszą rodzinę?

Reklama

Agnieszka, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama