„Ja karmiłam dziecko cała we łzach, a mąż chrapał za ścianą. Po porodzie zaczęła się moja samotność w małżeństwie”
„Od kiedy się zaczęło? Może wtedy, gdy położna powiedziała, że teraz wszystko się zacznie. Miała rację. Ale nie życie rodzinne. Tylko moja samotność. Kacper był. Fizycznie. Ale emocjonalnie zniknął. Mijaliśmy się w kuchni. Ja z dzieckiem na ramieniu, on z kanapką w ręku i wzrokiem wbitym w ekran”.

- Redakcja
Niedawno urodziłam swoje pierwsze dziecko. Od pięciu lat jestem żoną Kacpra – przystojnego, zabawnego chłopaka, którego pokochałam jeszcze na studiach. Wtedy był pełen pasji, miał w sobie ogień. Zakochałam się w nim na zabój. Pamiętam, jak trzymał mnie za rękę, kiedy pokazywałam mu pozytywny test ciążowy. Pamiętam jego szeroki uśmiech, łzy w oczach i słowa:
– Zrobimy z tego dziecka małego astronautę.
Wspólnie wybieraliśmy łóżeczko, kolor ścian do dziecięcego pokoju, nazwę naszej playlisty na „te spokojne wieczory, kiedy maluch już śpi”.
A potem urodziłam.
I coś się zmieniło.
Nie wiem, kiedy dokładnie. Może drugiej nocy z rzędu, kiedy ja karmiłam we łzach, a Kacper chrapał w drugim pokoju. Może wtedy, gdy położna, wychodząc, powiedziała: „Teraz wszystko się zacznie”. Miała rację. Ale nie życie rodzinne. Tylko moja samotność. Kacper był. Fizycznie. Ale emocjonalnie – zniknął. Mijaliśmy się w kuchni, jak sąsiedzi. Ja z dzieckiem na ramieniu, on z kanapką w ręku i wzrokiem wbitym w ekran telefonu.
Scena z zeszłego tygodnia:
– Kacper, słyszałeś? Mały pierwszy raz sam obrócił się na brzuszek! – krzyknęłam z podekscytowaniem, podając mu telefon z nagraniem.
– Fajnie – odpowiedział, nawet nie podnosząc wzroku znad pilota.
– Naprawdę? Nawet nie spojrzysz?
– Później obejrzę – rzucił sucho i włączył mecz.
A ja stałam z tym telefonem w dłoni i czułam się jak śmieć. Bo wiedziałam, że to „później” nigdy nie nadejdzie.
Milczenie bolało bardziej niż krzyk
Wieczór. Mały już spał. W kuchni słychać było tylko ciche buczenie lodówki. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty, która zdążyła wystygnąć. Kacper siedział naprzeciwko, zgarbiony nad talerzem makaronu.
Milczeliśmy.
Czekałam, aż coś powie. Choćby: „Jak ci minął dzień?” – ale on nawet nie uniósł wzroku znad telefonu.
– Dzwoniła Marta – odezwałam się w końcu, próbując przełamać ciszę. – Pytała, jak się trzymam. Mówi, że wyglądałam na zmęczoną ostatnio.
– Hmm – mruknął tylko. Żadnego pytania. Żadnej reakcji.
Zacisnęłam dłonie na kubku. Chłód porcelany przejął mnie do kości.
– Wiesz, że od dwóch tygodni nie wychodziłam nigdzie dalej niż do apteki? – powiedziałam. – Nawet do sklepu nie mam siły z tymi torbami i wózkiem…
– To zamów zakupy online – rzucił beznamiętnie, nie podnosząc wzroku.
I wtedy poczułam, że już nie mogę dłużej.
– Serio, Kacper? To wszystko, co masz do powiedzenia? – mój głos podniósł się mimo woli. – Że mogę sobie zamówić zakupy online?! Jakby to było rozwiązanie wszystkich problemów!
Spojrzał na mnie, jakbym właśnie obudziła go z drzemki. Zdezorientowany.
– O co ci chodzi?
– O to, że czuję się jak duch! – krzyknęłam. – Jak opiekunka! Pracuję na pełen etat, tylko że nie dostaję za to ani grosza, ani jednego „dziękuję”! Tylko twoje milczenie i twoje chrapanie nocami w drugim pokoju.
– Przesadzasz – westchnął i wstał od stołu.
– Nie! Nie przesadzam. Przesadzałam przez ostatnie miesiące, kiedy udawałam, że to wszystko jest normalne. Że wystarczy, że po prostu „jesteś” w domu. Ale ty tu nie jesteś. Ty jesteś jak mebel. Jak ściana.
Zamilkł. Patrzył na mnie przez sekundę, a potem odwrócił się i wyszedł z kuchni. Zostałam sama. Z tą herbatą, która zdążyła wystygnąć. I z sercem, które dopiero co się zagotowało.
Okno na świat
Była noc. Kacper siedział w salonie przed telewizorem, dziecko spało, a ja – leżałam na kanapie z telefonem, bezmyślnie scrollując Instagram. Każdy kolejny obrazek wbijał się we mnie jak szpilka: uśmiechnięte pary, idealne matki w pastelowych kuchniach, dzieci z kokardkami i świeżo upieczeni ojcowie robiący naleśniki w piżamie z zabawnym napisem. A ja? Ja w dresie poplamionym mlekiem. Bez makijażu. Z poczuciem, że zniknęłam.
Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Może dlatego, że był już środek nocy, a samotność w takich godzinach boli mocniej. Na jednym z parentingowych profili wrzucili pytanie do obserwatorów: „Jak się dziś czujecie naprawdę?”. Spojrzałam na pole komentarza i napisałam.
„Czuję się, jakby nikt mnie już nie widział. Jakby po porodzie świat przesunął się o krok dalej, beze mnie”.
Nie minęło dziesięć minut.
„To bardzo znajome uczucie. Jeśli chcesz pogadać – jestem. Nie musisz się przedstawiać”. – wiadomość prywatna. Nick: Dawid_86.
Zastanawiałam się, czy odpisać. Profil wyglądał zwyczajnie – kilka zdjęć książek, jedno dziecka z placu zabaw, zero selfie. Był... normalny. Prawdziwy?
„Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebowałam, żeby ktoś to dziś przeczytał”.
„Wiem. Ja też kiedyś pisałem takie rzeczy. W komentarzach, których nikt nie zauważał”.
I tak się zaczęło. Pisaliśmy. Najpierw trochę – o dziecku, o braku snu, o tym, że w nocy człowiek słyszy swoje myśli najgłośniej. Potem więcej – o tym, że był kiedyś w związku, że nie lubi mówić „rozwód”, bo to brzmi jak porażka. Że teraz ma córkę i co drugi weekend jest ojcem z przypiętą plakietką „super tata” na placu zabaw.
Z każdym kolejnym wieczorem rozmowy stawały się dłuższe. Dawid nie zadawał pytań w stylu „a czemu nie śpisz o tej porze?”. On po prostu był. Pisał z empatią, z ciepłem, jakiego nie czułam od miesięcy. Zaczęłam czekać na te rozmowy. Jak na powietrze. I któregoś wieczoru zdałam sobie sprawę – znów się uśmiechałam. Do ekranu. Do słów. Do człowieka, który nie wiedział, jak wyglądam, ale widział mnie.
Naprawdę mnie widział.
Byliśmy jak dwoje obcych ludzi
Zapomniałam się.
Byłam tak przyzwyczajona do wieczornych rozmów z Dawidem, że pewnego razu po prostu zostawiłam otwartą aplikację. Telefon leżał na szafce, a ja poszłam zrobić sobie herbatę. Kacper akurat wrócił z pracy wcześniej. Zrzucił torbę, usiadł na kanapie i wziął mój telefon.
Usłyszałam tylko jego głos, chłodny i drżący jednocześnie:
– Kim jest Dawid?
Stanęłam jak wryta.
– Oddaj to – powiedziałam spokojnie, choć w środku czułam pożar. – To nie twoje.
– Rozmawiasz z jakimś typem co noc? – jego głos był teraz już podniesiony. – Jesteś matką! Żoną! A flirtujesz przez Internet?
– Nie flirtuję – rzuciłam. – Po prostu… po prostu z nim rozmawiam. Bo z tobą się już nie da.
– A to niby moja wina, tak?! – wstał. – Bo nie jestem taki czuły jak kiedyś? Bo nie robię ci śniadań do łóżka? Może zapomniałaś, że teraz mamy dziecko, odpowiedzialność, kredyt!?
– Nie, Kacper – powiedziałam cicho. – Nie zapomniałam. Ale ty zapomniałeś o mnie.
– Świetnie. Czyli teraz winny jestem ja, a ty możesz sobie pisać z kim popadnie?!
– Nie z kim popadnie. Z kimś, kto mnie słucha. Kto mnie widzi. Nie traktuje jak powietrze. Wiesz, co napisał ostatnio? Że żadne dziecko nie potrzebuje tylko ojca, który płaci rachunki. Potrzebuje obecności. Bliskości. Może właśnie dlatego rozstał się z matką swojej córki – bo wiedział, że emocjonalna pustka to też przemoc.
Kacper przez chwilę nic nie mówił. W jego oczach było coś, czego dawno nie widziałam – złość pomieszana z bólem.
– Nie chciałem takiego życia – powiedział nagle. – Myślałem, że to będzie… że to będzie inaczej. Ty masz dziecko. Ja mam tylko obowiązki.
Zaniemówiłam.
– Naprawdę? – syknęłam. – Może Dawid przynajmniej potrafi kochać nie tylko wtedy, gdy wszystko jest łatwe.
Patrzyliśmy na siebie jak dwoje obcych ludzi. Wtedy po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam: to już nie jest tylko kryzys. To jest przepaść. I nikt nie rzuca liny.
Ja tylko nie chciałam zniknąć
Spotkałam się z Martą w małej kawiarni za rogiem. Przytuliła mnie na powitanie, a potem spojrzała prosto w oczy, bez taryfy ulgowej.
– Jula, zdradzasz go. Może nie ciałem, ale duszą. I to czasem boli bardziej.
Zacisnęłam palce na kubku kawy. Nie chciałam płakać. Nie tu. Nie teraz.
– On pierwszy przestał być obecny – powiedziałam. – Ja po prostu... nie chciałam zniknąć.
– Wiem. Ale to nie zmienia faktu, że uciekasz od problemu, zamiast go rozwiązać.
Po powrocie do domu długo siedziałam na łóżku. Zanim wzięłam telefon, patrzyłam na śpiące dziecko. Maleńki, ufny oddech. Nie rozumiał nic z tego, co się działo między jego rodzicami. Ale czuł. Dzieci zawsze czują.
Zadzwoniłam do mamy. Odebrała po kilku sygnałach.
– Mamo... nie wiem, co robić – wyszeptałam.
– To nie pierwszy raz, kiedy kobieta czuje się samotna we własnym domu – odparła cicho. – Ale Julka... nie każda samotność znika, gdy ktoś cię zauważy. Czasem robi się jeszcze większa. Znasz tego Dawida? Naprawdę?
Nie znałam.
Ale umówiłam się z nim. Na sobotę.
Przyszedł punktualnie. Starszy ode mnie o kilka lat. Miał ciepły głos, miły uśmiech. Rozmawialiśmy długo – o życiu, o dzieciach, o tym, co boli. Był... uprzejmy. Taktowny.
Ale coś się nie zgadzało.
Nie było tej iskry. Tego, co czułam, gdy pisał. Zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w tym, jak się przy nim czułam, a nie w nim. On też to wyczuł.
– Jesteś inna niż w wiadomościach – powiedział spokojnie. – I chyba bardziej zagubiona, niż myślałem.
Skinęłam głową. Tak, byłam.
Wracając, szłam wolno. Dziecko spało. Kacper też. Patrzyłam na niego długo. I po raz pierwszy nie wiedziałam, co czuję. Albo czułam zbyt wiele naraz. Wzięłam telefon i usunęłam całą rozmowę z Dawidem. Bez dramatów. Nie wiem, co dalej. Ale wiem jedno: nie chcę znikać. Ani dla kogoś obcego, ani we własnym domu. Może jeszcze coś się uratuje. Może nie. Ale pierwszy raz od dawna poczułam, że to ja zdecyduję.
Nie Dawid. Nie Kacper. Ja.
Julia, 28 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż nie trawił moich przyjaciółek. Myślałam, że go onieśmielają, ale za tym kryło się znacznie większe bagno”
- „Mam 50 lat i pensjonat nad morzem. Gdy mój eks stanął na progu, zalała mnie fala wspomnień. Rozwód to nie zawsze koniec”
- „Synowa zabroniła wnukom mnie odwiedzać. Razem z ich śmiechem odebrała mi sens codzienności”