„Na koncie mam 42 lata i byłego męża nudziarza. Miłość nie jest mi pisana. Z facetami dogaduję się, jak pies z kotem”
„Miałam 42 lata, za sobą nieudane małżeństwo i dwie nieudane próby stworzenia nowego związku. Mężczyźni, których spotkałam na swojej drodze, na pierwszym spotkaniu wydawali się interesujący i mili. Gdy ich jednak poznawałam bliżej, okazywało się, że to zapatrzeni w siebie egoiści myślący tylko o własnych potrzebach i wygodzie”.
- Joanna, lat 44
W pewnym momencie przestałam już rozglądać się za drugą połówką. Przyzwyczaiłam się do życia w pojedynkę, ba, nawet je polubiłam. Może dlatego, że nigdy nie czułam się samotna. Miałam dobrą pracę, grono sprawdzonych przyjaciół i – przede wszystkim – ukochanego psa, Bąbla, średniej postury, ale olbrzymiego sercem. Byłam zadowolona ze swojego życia i myślałam, że nic się już w nim nie zmieni. Myliłam się…
To przysłowiowy pies na koty
Dokładnie pamiętam tamtem wieczór. Jak zwykle wyszłam z Bąblem na dłuższy spacer. Gdy dotarliśmy do parku, spuściłam go ze smyczy, żeby mógł sobie swobodnie pobiegać. Przez kilka minut hasał po trawniku, ale potem nagle zaskowyczał żałośnie i padł. Przerażona podbiegłam do niego i dostrzegłam, że z łapy sterczy mu zardzewiały gwóźdź. Wbił się bardzo głęboko, powodując olbrzymi ból.
Natychmiast pojechałam z Bąblem do lecznicy weterynaryjnej. W poczekalni panował spory tłok. Zapowiadało się długie czekanie. Jedyne wolne miejsce było obok rosłego, szpakowatego mężczyzny trzymającego na kolanach sporych rozmiarów kota z poranionym pyszczkiem i naderwanym uchem. Mój psiak nigdy nie przepadał za kotami, ale postanowiłam zaryzykować i przysiadłam na wolnym krzesełku. Liczyłam, że w tym stanie mój obolały pupil zignoruje niechciane towarzystwo i nie rozpocznie awantury.
Moje nadzieje okazały się, niestety, płonne. Bąbel ani myślał zachowywać się przyzwoicie. Gdy tylko dostrzegł kota, natychmiast zaczął warczeć. Może gdyby futrzak zachował spokój, to mój psiak szybko by odpuścił. Ale ten nie pozwolił sobie w kaszę dmuchać. Wygiął grzbiet w łuk, nastroszył sierść i mimo rany na pyszczku, zaczął prychać. Chciałam wstać i wynieść się pod ścianę na drugi koniec poczekalni, ale właściciel kota mnie powstrzymał.
– Proszę się nie przejmować. Powarczą na siebie, poprychają i w końcu się dogadają – powiedział.
Zobacz także
– No nie wiem… Mój Bąbel to przysłowiowy pies na koty – miałam watpliwości.
– A tam, przesada. Zobaczy pani, że wkrótce będą najlepszymi kumplami – stwierdził z przekonaniem.
Jeden zero dla pana
Wbrew zapewnieniom mężczyzny nasze zwierzaki wcale się nie polubiły. Wręcz przeciwnie, ich wzajemna niechęć z minuty na minutę rosła. Wrrr… Pfff… Wrr… Pfff… I tak w kółko. Dobrze, że w pewnym momencie mężczyzna został poproszony ze swoim Gackiem do gabinetu, bo nie wiadomo, czym by to się skończyło.
– Widzi pan, miałam rację. Przyjaźń nie jest naszym zwierzakom pisana – powiedziałam, gdy wychodził z lecznicy.
– Za szybko się pani poddaje. Myślę, że następnym razem pójdzie im lepiej. Tylko musimy dać im szansę – uśmiechnął się.
Zauważyłam, że ma piękny uśmiech. Przez głowę przebiegła mi nawet myśl, że chętnie bym się z nim jeszcze spotkała, ale szybko ją odpędziłam. Przecież podobało mi się moje samotne życie. Nie tęskniłam za żadnym nowym związkiem.
Rana na łapie Bąbla była poważna. Weterynarz uprzedził mnie, że przez jakiś czas będę musiała przychodzić ze swoim pupilem na zastrzyk i zmianę opatrunku. Następnego wieczora stawiłam się więc w lecznicy. W poczekalni siedziało kilka osób. Wśród nich… szpakowaty mężczyzna z kotem. Bąbel natychmiast wyrwał mi się z rąk i z podkuloną chorą łapką podbiegł do Gacka, machając ogonem. A ten? Nawet nie drgnął, nie prychnął. Spoglądał na mojego psa z kolan swojego właściciela. Ale nie jak na wroga, tylko starego, dobrego znajomego. Patrzyłam na to jak urzeczona.
– A nie mówiłem, że się zaprzyjaźnią? Wystarczyło dać im jeszcze jedną szansę – wyrwał mnie z zamyślenia głos mężczyzny.
– No dobrze, jeden zero dla pana – odpowiedziałam uśmiechem i usiadłam obok. Uznałam, że skoro nasze zwierzaki zakopały topór wojenny, to nie wypada uciekać na drugi koniec poczekalni.
Trzymałam go na dystans
Przez następne dni widywałam się z Rafałem – bo tak miał na imię właściciel Gacka – prawie codziennie. Spotykaliśmy się w lecznicy, czekając ze swoimi pupilami na wizytę u weterynarza. Nie, nie umawialiśmy się na konkretną godzinę. Tak jakoś po prostu wychodziło. Może dlatego, że kończyliśmy pracę w tym samym czasie a może los tak chciał… W każdym razie kolejka zawsze była dość długa, więc mieliśmy czas, żeby porozmawiać, lepiej się poznać.
Przekonałam się, że Rafał jest wesołym, inteligentnym mężczyzną. Wiele nas łączyło: oboje kochaliśmy zwierzęta, czytaliśmy te same książki, lubiliśmy te same filmy. Po piątym spotkaniu miałam wrażenie, że znamy się od lat. Nie wpadałam jednak w euforię. Ciągle pamiętałam o swoich poprzednich, nieudanych związkach. Wtedy też za każdym razem wydawało mi się, że spotkałam na swojej drodze księcia z bajki. A potem okazywało się, że to jednak wstrętna ropucha. Nie chciałam znowu przeżywać rozczarowania, płakać po nocach. I choć Rafał bardzo mi się spodobał i czułam, że on też jest mną zainteresowany, trzymałam go na dystans. Kiedy tylko próbował zaprosić mnie na kawę lub proponował zwykły spacer, grzecznie, ale stanowczo odmawiałam. Tłumaczyłam sobie, że tak będzie lepiej i bezpieczniej. Nadal więc spotykaliśmy się w lecznicy, rozmawialiśmy, żartowaliśmy. Ale po wizycie każde z nas szło w swoją stronę.
Po dwóch tygodniach leczenie mojego Bąbla dobiegło końca. Psiak znowu stanął na czterech łapach i weterynarz oświadczył, że kolejne wizyty nie są już potrzebne. Z jednej strony byłam szczęśliwa, ale z drugiej zrobiło mi się smutno. Uświadomiłam sobie, że więcej nie zobaczę Rafała. Postanowiłam jednak tego nie okazywać. Gdy wyszłam z psiakiem z gabinetu, uśmiechałam się od ucha do ucha.
To byłoby nieludzkie
– Mój Bąbel jest już zdrowy. Byliśmy tu dziś po raz ostatni. I mam nadzieję, że długo nie wrócimy – powiedziałam do Rafała.
– Naprawdę? A mojego Gacka czeka jeszcze kilka wizyt. Skóra na pyszczku mu się źle zrasta – odparł ze smutkiem.
– Naprawdę? Bardzo mi przykro. Ale nie martw się. Twój kot to twardziel. Wkrótce dojdzie do siebie. Będziemy trzymać za niego z Bąblem kciuki….
– Tylko tyle? Nie wiedziałem, że jesteś taka okrutna… – zrobił smutną minę.
– Ja? – nie rozumiałam o co chodzi.
– Wiem, że ci na mnie nie zależy. Pogodziłem się z tym. Ale dlaczego chcesz skrzywdzić mojego Gacka?
– Nigdy w życiu! Uwielbiam twojego kota. Przecież od dwóch tygodni jest najlepszym kumplem Bąbla. Obaj świata poza sobą nie widzą!
– No właśnie, i teraz chcesz ich rozdzielić? Rozumiem, twój psiak jest już zdrowy, nie potrzebuje wsparcia kolegi, ale mój kiciuś? Zapłacze się w tej lecznicy na śmierć, prawda? – zwrócił się poważnym tonem do zwierzaka. Ten od razu wbił we mnie smutne oczy. Spojrzałam na Bąbla.
– I co ty na to, piesku? Chyba nie możemy tak zostawić Gacka? To byłoby nieludzkie? – zapytałam.
Psiak wyszczerzył zęby w uśmiechu i zaczął szczekać i skakać jak szalony. Zrozumiałam, że nie ma ochoty rozstawać się z kocim przyjacielem. I wiecie co? Ucieszyłam się! Miałam wreszcie pretekst, żeby zapomnieć o nieudanych związkach. Już nie zastanawiałam nad tym, czym się skończy znajomość z Rafałem. Chciałam po prostu spróbować…
Od tamtej pory minął prawie rok. Jesteśmy z Rafałem parą. Zdążyłam go już bardzo dobrze poznać i jestem przekonana, że to prawdziwy książę z bajki, a nie wstrętna ropucha. Niedawno razem zamieszkaliśmy, coraz częściej mówimy o wspólnej przyszłości. A nasze zwierzaki? Są nierozłączne. Od kilku dni obaj regularnie wtarabaniają nam się do łózka i za nic w świecie nie można ich przegonić. Bąbel śpi w nogach, Gacek nad naszymi głowami…