Reklama

Z Michałem jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat. Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy nieszczęśliwi, ale... coś między nami przygasło. On – inżynier, zawsze rzeczowy, uporządkowany, z pozoru oszczędny. Ja – nauczycielka, odpowiedzialna i też potrafię liczyć pieniądze, chociaż czasem potrzebuję drobnych przyjemności. Lubię nowy lakier do paznokci, świeże kwiaty w kuchni, kino raz na jakiś czas.

Reklama

Ale Michał... On zawsze miał coś do powiedzenia. Że za drogo. Że niepotrzebne. Że trzeba myśleć o przyszłości. Że jego mama, Teresa, żyje z emerytury i jakoś sobie radzi, chociaż „ciężko jej, Klaudia, naprawdę ciężko”.

Z początku go rozumiałam. Ale z czasem zaczęłam zauważać, że coś się nie zgadza. Miesięczne zestawienia z banku, wypłaty gotówki, której nigdzie nie było, znikały setki złotych, a Michał nie potrafił jasno wyjaśnić, na co.

I wtedy zaczęłam podejrzewać, że wcale nie jesteśmy tacy „oszczędni”, jak mi się wydawało. A już na pewno – nie w dwójkę.

Gotówka znikąd

– Michał, czemu znowu wypłaciłeś z bankomatu pięćset złotych? – zapytałam spokojnie, zerkając na wyciąg z konta, który leżał rozłożony na kuchennym stole.

Mąż nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. Wzruszył ramionami.

– Na bieżące potrzeby. Przecież wiesz, że nie lubię płacić kartą. Tracę wtedy kontrolę.

– Ale przecież wszystkie zakupy robimy kartą…

Wtedy dopiero spojrzał na mnie, jakby lekko poirytowany.

– Klaudia, naprawdę musimy analizować każdy wydatek? Zaufaj mi, dobrze? Przecież mamy wspólne konto, nic przed tobą nie ukrywam.

Nie odpowiedziałam. Przecież właśnie o to chodziło – mieliśmy wspólne konto, ale wyraźnie nie mieliśmy wspólnego dostępu do informacji. To już trzeci raz w tym miesiącu, kiedy Michał wypłacił gotówkę i nie potrafił tego wyjaśnić. A kiedy ja poprosiłam o nowe spodnie do pracy, bo stare miały już przetarte kolana, powiedział, że może w przyszłym miesiącu. Że teraz mamy inne priorytety.

– Może po prostu nie umiesz gospodarować pieniędzmi? – rzucił kiedyś przy kolacji. – Przelatują ci przez palce.

Poczułam wtedy, jak krew uderza mi do głowy. Bo jeśli ktoś tu coś ukrywał, to na pewno nie ja.

Tego wieczoru, gdy Michał poszedł się kąpać, znów zajrzałam do historii konta. Wzrok zatrzymał mi się na jednej pozycji: przelew zatytułowany „T.K.” – 700 zł. Cyfry aż za bardzo znajome. T.K. jak Teresa Kowalczyk. Jego mama.

Zrobiło mi się niedobrze.

Czy to są alimenty?

– Klaudia, a co się dzieje? – zapytała Basia, moja przyjaciółka, gdy spotkałyśmy się w kawiarni. – Wyglądasz, jakby ci się świat walił.

– Może dlatego, że trochę się wali – odparłam i wypiłam łyk zbyt gorącej kawy. – Michał od miesięcy wypłaca gotówkę i nie umie powiedzieć, gdzie ona znika. A ostatnio znalazłam przelew do jego matki.

– Może coś jej kupił?

– Regularnie? Co miesiąc po siedem stówek? To już nie są zakupy, Basia. To alimenty.

Przyjaciółka uniosła brwi.

– A mówił ci o tym?

– Nigdy. Wręcz przeciwnie. Mówi, że musimy trzymać budżet w ryzach. Że na kino nie, że nowe buty za drogie, że paznokcie sobie mogę sama pomalować. A tymczasem on sponsoruje swoją matkę za moimi plecami.

– Może się wstydził? Może ona go szantażuje emocjonalnie?

Zawahałam się. Może. Teresa potrafiła być nieznośna. Wiecznie niedomagała, zawsze coś ją bolało. A Michał, jak ten piesek, który biegnie, kiedy tylko zadzwoni dzwoneczek. Jakby miał wobec niej dług, którego nie da się spłacić.

– Niech jej pomaga, ale niech mi o tym mówi. Niech nie robi ze mnie głupiej. I niech przestanie mnie traktować jak dziecko, które nie rozumie pieniędzy.

– Musisz z nim pogadać – powiedziała Basia, kładąc mi dłoń na ręce. – I to nie tak ogólnie. Konkret: co, kiedy, ile. I czemu za moimi plecami.

– Boję się, że mi powie prawdę – wyszeptałam. – Że to nie tylko pieniądze. Że jego mama jest dla niego ważniejsza ode mnie.

Basia milczała. Nie musiała nic mówić. Wiedziałam, że może mieć rację.

To trzeba było wyjaśnić

Czekałam, aż Michał wróci z pracy. Siedziałam przy kuchennym stole, z wyciągiem z konta, długopisem i notesem. Chciałam być konkretna, rzeczowa. Zero łez, zero wrzasków. Tylko liczby.

Drzwi się otworzyły. Michał zdjął buty, rzucił torbę, jakby miał piętnaście lat, nie czterdzieści. Nawet nie zdążył wejść do kuchni, kiedy powiedziałam:

– Musimy porozmawiać.

Zamarł. Spojrzał na mnie uważnie.

– O co chodzi?

– Siedemset złotych miesięcznie. Tyle przelewasz swojej matce. Od miesięcy. Po cichu.

Cisza. Przeszedł do kuchni, wyjął szklankę z szafki. Nalewał wodę tak długo, jakby chciał uciec w ten dźwięk.

– Klaudia, nie chciałem cię martwić.

– Ale mnie okłamałeś. Gdy pytam, czemu wypłacasz gotówkę, mówisz, że na bieżące wydatki. Kiedy proszę o pieniądze na ubrania do pracy – mówisz, że musimy oszczędzać. A twoja matka co?

Michał w końcu spojrzał na mnie. Spokojnie. Ale miał te swoje ściśnięte usta. Oznaka, że będzie bronił się do upadłego.

– Mama ma niską emeryturę. Nie prosi mnie o nic. Ja sam…

– Sam jej przelewasz siedemset miesięcznie. W tajemnicy. To prawie nasz czynsz, Michał.

– To moja matka – powiedział cicho. – Samej jej nie zostawię.

– A mnie zostawiasz? Mnie i nasze wspólne plany? Myślisz, że ja nie mam matki? Że nie miałabym komu pomóc, gdybym miała z czego?

Michał nie odpowiedział.

Wtedy zrozumiałam. Dla niego byłam tylko osobą, której można tłumaczyć ograniczenia, ale której nie trzeba wtajemniczać w decyzje. A jego prawdziwa lojalność? Była gdzie indziej.

Wizyta u teściowej

– Pojadę do niej – powiedziałam dzień później Basi – Sama.

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytała. – Michał nie będzie zadowolony.

– Może właśnie o to chodzi, żeby w końcu coś się między nami wydarzyło.

I tak znalazłam się przed drzwiami Teresy, z sercem bijącym jak szalone. Starsza pani otworzyła szybko, jakby spodziewała się listonosza. Na mój widok trochę się cofnęła, ale zaraz uśmiechnęła.

– O, Klaudia. Co za miła niespodzianka.

– Chciałam porozmawiać, Teresa. O pieniądzach.

Uśmiech jej zbladł.

– Proszę, wejdź… Michał ci powiedział?

– Sama znalazłam. Od dawna coś mi nie pasowało. Ale nie o to chodzi. Chcę po prostu wiedzieć – czy naprawdę tego potrzebujesz? Siedemset złotych co miesiąc?

Teresa wzięła głęboki oddech. Usiadła w swoim wysłużonym fotelu. Na kolanach miała pled, jakby grała rolę wdowy z dramatu.

– Michał sam to zaproponował. Wiesz, Klaudia, po śmierci jego ojca bywały trudne miesiące. Ale teraz… teraz nie proszę go o nic. Nawet mówiłam, żeby przestał.

– Ale nie przestał – powiedziałam.

– Bo Michał zawsze się martwił. Jest taki dobry. Taki… oddany.

Zagryzłam wargę.

– Tylko nie mnie – powiedziałam. – Dla mnie już nie wystarcza troski. Ja mam trzymać budżet w ryzach. Ty dostajesz wszystko po cichu.

– Klaudia… – Teresa nachyliła się lekko. – On się wstydzi. Tego, że nie potrafi ci dać więcej.

– Ale potrafi dać tobie? I nie wstydzi się tego?

Teresa nie odpowiedziała.

Wyszłam stamtąd z uczuciem, że jestem nie tyle żoną, co dodatkiem do jego życia. A on? Nadal był synem swojej matki.

Nie jesteśmy drużyną

Tego wieczoru Michał wrócił późno. Jakby wiedział, że byłam u jego matki. Może Teresa zdążyła już zadzwonić. Może nie. Ale wyczuł napięcie od progu.

– Klaudia, nie możemy tak żyć – powiedział, nie zdejmując nawet kurtki. – Przesadzasz. Wszystko kontrolujesz, sprawdzasz, wypytujesz. Czuję się jak złodziej.

– A ja? Jak się mam czuć? Jak idiotka? Żona, która się dowiaduje o waszym drugim budżecie, bo akurat bank przysłał zestawienie?

– To nie tak...

– A jak?! – podniosłam głos. – Powiedz mi, jak to niby jest?

Usiadł ciężko na krześle. Zmęczony. Ale to zmęczenie było bardziej psychiczne. Już nie próbował się bronić. Miałam wrażenie, że coś się w nim wypaliło.

– Mama mnie wychowała sama. Ojciec odszedł, jak miałem siedem lat. Zawsze miała pod górkę. Nie umiem... nie chcę, żeby znowu została sama z problemami.

– A ja nie jestem twoją rodziną? My nie mamy problemów? Michał, my jesteśmy małżeństwem. Powinniśmy działać razem. A ty – działasz sam. Za moimi plecami.

Milczał. Ale ja nie chciałam już ciszy. Chciałam konkretów.

– Albo jesteśmy drużyną. Albo jesteśmy osobno. Bo ja nie będę drugą w kolejce do twojej lojalności.

Wtedy Michał spojrzał na mnie inaczej. Jakby coś sobie uświadomił. Ale już mnie to nie obchodziło. W tamtej chwili wiedziałam jedno – nie mogę dalej żyć w cieniu jego matki.

Nasz wspólny rachunek

Nie spaliśmy razem tej nocy. Michał został w salonie, ja w sypialni. Milczeliśmy przez kilka dni. Jakby każde z nas trawiło to, co się wydarzyło. Ale coś się zmieniło – atmosfera nie była już napięta. Była pusta. Jakby coś się wypaliło.

Któregoś dnia wróciłam z pracy i znalazłam go przy kuchennym stole. Przed nim leżał nowy zeszyt, obok kubek z długopisami. Zaskoczył mnie tym widokiem.

– Chcę z tobą porozmawiać – powiedział, zanim zdążyłam zdjąć płaszcz. – Chcę, żebyśmy zrobili nowy budżet. Razem. Każda złotówka. Każdy przelew. Bez tajemnic.

Spojrzałam na niego długo.

– A twoja mama?

– Dalej będę jej pomagał. Ale będziesz o wszystkim wiedziała. I chcę, żebyśmy ustalali to wspólnie. Bo… masz rację. Nie byliśmy drużyną. Ale chcę, żebyśmy byli.

Nie powiedziałam nic. Po prostu usiadłam obok. Przez chwilę tylko siedzieliśmy w ciszy, z długopisami w rękach. A potem zaczęliśmy. Rubryka po rubryce, wydatek po wydatku.

Czy mu wybaczyłam? Jeszcze nie wiem. Ale wiem jedno: jeśli mamy być małżeństwem, musimy mieć wspólny rachunek. I to nie tylko ten w banku.

Klaudia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama