Reklama

Jestem księgową. Cały mój świat to liczby, bilanse, tabele. Nic dziwnego, że i domowy budżet traktuję jak świętość – każda złotówka ma swoje miejsce. Mamy z Pawłem dwójkę dzieci, kredyt hipoteczny i marzenie o wakacjach nad morzem. Wszystko zapisane w arkuszu kalkulacyjnym – terminy rat, rachunki, plany oszczędności. Każdy nieprzewidziany wydatek to dla mnie stres. A tych, niestety, ostatnio przybywa.

Reklama

Paweł jest inny. Marzyciel. Spokojny, trochę nieobecny, z głową w chmurach. Nie mam mu tego za złe – w końcu się uzupełniamy. A przynajmniej tak sobie wmawiałam, dopóki nie zaczęłam zauważać, że codziennie z konta znika po kilka złotych. Drobne kwoty. 5 zł, czasem 10. Myślałam, że może batonik, może napój. Ale wtedy w kieszeni jego kurtki znalazłam paragon. „Zdrapka x3”. Następnego dnia – to samo. I kolejnego.

– Wiesz, mój też tak miał – śmiała się Iza przez telefon. – Codziennie zdrapki. Mówił, że to niewinne hobby. A potem się okazało, że wydał na to kilka tysięcy.

Zamrugałam nerwowo. Kilka tysięcy?

Ukrywał to przede mną

– Paweł, co to ma być? – rzuciłam chłodno, trzymając w ręce kilka zdrapek i pomięty paragon.

Mąż spojrzał na mnie znad telefonu, zmieszany.

– A to...? To tylko zdrapki. Przecież nie wydaję na to fortuny...

– Naprawdę? – warknęłam. – Myślisz, że nie widzę, jak codziennie z konta schodzi piątka? Dzisiaj znalazłam trzy, wczoraj dwie. Ile ich masz pochowanych?

Wzruszył ramionami, jakby to było nic.

– No bo to tak tylko, przy okazji... Nigdy nie wiadomo, może się trafi jakaś wygrana...

– Ty sobie jaja robisz? – głos mi się załamał. – My tu oszczędzamy na wakacje, na nowe okna, a ty marzysz o milionie z papierka?

– Nie przesadzaj. Przecież to tylko kilka złotych dziennie!

– Kilka złotych dziennie przez pół roku to ponad tysiąc złotych! I za co? Za iluzję? Ty naprawdę wierzysz, że zdrapka zrobi z ciebie milionera?

Paweł zaczął się irytować.

– No to co? Każdy ma jakieś swoje małe marzenia! Ty masz swoje tabelki, ja mam zdrapki!

Zamarłam. Zrobiło mi się niedobrze. Jakby jednym zdaniem przekreślił cały mój wysiłek.

– Nie można budować rodziny na złudzeniach, Paweł. Wiesz, co jest gorsze od braku pieniędzy? Brak odpowiedzialności.

Wstał gwałtownie.

– Nie każdy chce żyć w tabelkach i arkuszach, Agnieszka!

Zostałam sama przy stole, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Po raz pierwszy poczułam, że nie jesteśmy drużyną. Że może nigdy nie byliśmy.

W ogóle mnie nie rozumiał

Wieczorem usiadłam z laptopem przy kuchennym stole. Zalogowałam się do banku i otworzyłam arkusz kalkulacyjny. Policzyłam wszystko – dzień po dniu, kwota po kwocie. Wyszło dokładnie 962 złote. Wydane na marzenia, które nie miały nawet szansy się spełnić.

Paweł przyszedł późno. Pachniał deszczem.

– Pogadamy? – zapytałam spokojnie. – Bez krzyków.

Skinął głową i usiadł naprzeciwko mnie.

– Wiesz, ile wydałeś na zdrapki przez pół roku? – pokazałam mu ekran. – Prawie tysiąc złotych.

Spojrzał. Widziałam, że go to zaskoczyło.

– Serio? Kurczę, nie liczyłem tego tak…

– Bo ty w ogóle niczego nie liczysz, Paweł – powiedziałam cicho. – Ja liczę. Ja wszystko liczę. I dlatego to ja wiem, że nie stać nas na twoje „może kiedyś coś wygram”.

Chciał się zaśmiać, ale powstrzymał się.

– Przepraszam, po prostu... no nie wiem. Czasem czuję, że żyję w klatce. Dzieci, kredyt, rachunki. I tylko ta zdrapka... przez pięć sekund mam złudzenie, że coś się może zmienić.

Zamilkłam. Nie dlatego, że nie miałam mu nic do powiedzenia. Tylko nie wiedziałam, od czego zacząć.

– Myślałam, że mamy wspólne plany – powiedziałam po chwili. – Wakacje z dziećmi. Remont łazienki. A nie... ucieczkę w zdrapki.

Patrzył na mnie z mieszaniną wstydu i obrony.

– To nie jest ucieczka. Po prostu… potrzebuję czegoś swojego. A przy tobie czuję się czasem jak dzieciak, którego trzeba stale kontrolować.

Zabolało. Ale najbardziej to, że chyba naprawdę nie rozumiał, po co się staram.

Wciąż mnie oszukiwał

Wróciłam wcześniej z pracy, dzieci były jeszcze w szkole. Wchodząc do mieszkania, usłyszałam głos Pawła z salonu.

– Nie mogę jej powiedzieć, ile już wydałem. Zwariowałaby. Ale czuję, że to już blisko, rozumiesz? Że ta jedna zdrapka... to będzie ta.

Zamarłam. Stałam w przedpokoju, słysząc, jak mój mąż prowadzi z kolegą rozmowę jak hazardzista, który właśnie sprzedał samochód, żeby kupić los.

Gdy się rozłączył, weszłam do salonu.

– „Blisko”? Czego jesteś blisko, Paweł? Bankructwa?

Zbladł. Próbował coś mówić, ale ja szłam dalej jak taran.

– Miałeś dość klatek i tabelek? To sobie urządziłeś własną klatkę – ze zdrapkami w kieszeni i kłamstwami w ustach.

– Aga...

– Nie! – przerwałam. – Wiesz, co mnie najbardziej boli? Nie to, że marnujesz pieniądze. Tylko to, że nie mogę ci ufać. Bo jeśli jesteś w stanie codziennie kłamać, to co jeszcze przede mną ukrywasz?

Zacisnął usta. W oczach miał strach. A może wstyd?

– To moja ostatnia nadzieja – powiedział cicho. – Ja po prostu... nie wiem, co innego mi zostało.

Patrzyłam na niego długo. Na mężczyznę, który miał być moim partnerem. A stał się chłopcem, który wierzy, że kartka z brokatem odmieni jego życie.

– To nie o zdrapki chodzi, Paweł. Tylko o ciebie. Ty już dawno przegrałeś nasze życie.

Wyszedł. A ja usiadłam na kanapie i długo patrzyłam w ścianę, jakbym tam miała znaleźć odpowiedź.

Szczera rozmowa

Po tej rozmowie zrobiło się cicho. Przez kilka dni mijaliśmy się w domu jak obcy ludzie. Paweł zaczął wracać później, unikał kontaktu wzrokowego, a ja... nie miałam już siły walczyć. Zamiast rozmów – zimne spojrzenia, niedokończone zdania, wieczory spędzane osobno.

Ale któregoś dnia, kiedy dzieci spały, a ja przeglądałam w kuchni gazetkę promocyjną, usiadł naprzeciwko mnie. Milczał chwilę, mieszając łyżeczką w herbacie.

Nie kupiłem dzisiaj żadnej zdrapki – powiedział. – Ani wczoraj.

Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż powie coś więcej. Zamiast tego wyjął z kieszeni kilka pomiętych losów i położył je na stole.

– Nie wygrałem nic. Jak zwykle. – Próbował się uśmiechnąć, ale ten grymas był bardziej smutny niż żałosny.

– To nie o wygraną chodzi, Paweł – powiedziałam. – Tylko o to, że ja się staram jak głupia wszystko ogarnąć, a ty... uciekasz.

Wzruszył ramionami.

– Może dlatego, że ty wszystko masz pod kontrolą. A ja nie mam nic.

– Masz rodzinę.

– No właśnie – wyszeptał. – I czuję, że jestem dla niej ciężarem.

Zrobiło mi się zimno. Bo w jego oczach zobaczyłam coś, czego wcześniej nie widziałam – strach. Nie bunt, nie złość. Tylko zwykły, ludzki lęk przed życiem, które go przerosło.

Nie objęłam go. Nie powiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Bo nie wiedziałam, czy będzie. Ale po raz pierwszy od dawna... nie chciało mi się już krzyczeć.

W ciszy sprzątnęłam te zdrapki ze stołu. A on nie zaprotestował.

Chciał to naprawić

Mijały tygodnie. Paweł nie kupował zdrapek. Przynajmniej niczego nie znajdowałam – ani paragonów, ani losów. Rachunki się zgadzały. Ale to nie pieniądze sprawiały, że zaczęłam inaczej na niego patrzeć. Tylko drobiazgi.

Jak to, że sam z siebie zrobił pranie. Że zaczął planować zakupy – pierwszy raz w życiu analizował, co i gdzie się bardziej opłaca kupić. Albo, że w piątek, zamiast odpalić serial, usiadł ze mną przy stole, wyjął kartkę i powiedział:

– Chodź, zaplanujmy wakacje. Zobaczymy, na co możemy sobie pozwolić.

Nie było przełomu. Nie było wielkiego „przepraszam” ani wzruszających przemówień. Ale były czyny. Ciche, niepozorne, ale prawdziwe.

Zaczęliśmy rozmawiać. Nie o zdrapkach – o dzieciach, o remoncie łazienki, o tym, że fajnie by było pojechać nad morze jak kiedyś, pod namiot.

Którejś nocy powiedział mi:

– Wiem, że zawiodłem. Ale próbuję to naprawić. I już nie uciekam, ale jestem przy tobie.

Nie odpowiedziałam od razu. Przytuliłam się tylko do jego ramienia, jak dawniej, i pierwszy raz od miesięcy nie czułam napięcia między nami.

Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem, że dzisiaj nie drży mi ręka, kiedy sprawdzam konto. I że mój mąż znowu patrzy mi w oczy.

Czasem to wystarczy. Na początek.

Agnieszka, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama