Reklama

Nie wiem, czy bardziej boli mnie jego choroba, czy ta potworna samotność. Ta świadomość, że zostałam z tym wszystkim zupełnie sama. Gdy ktoś mówi „opieka nad bliskim”, widzi wzruszający obrazek: córkę karmiącą staruszka z ciepłym uśmiechem. Nikt nie pokazuje nocy, kiedy trzeba zmieniać pieluchy i dni, kiedy kręgosłup tak boli, że ciężko ustać na nogach.

Reklama

Nazywam się Kasia. Mam 37 lat i mieszkam z ojcem, który jest w podeszłym wieku. Kiedyś był twardym, stanowczym facetem – takim, który wchodził do pokoju i wszyscy milkli. Zbudował dom, wychował troje dzieci, wszystko załatwiał sam. A teraz? Teraz ledwo pamięta, jak się robi herbatę. Czasem poznaje mnie dopiero po głosie. Czasem myli mnie ze swoją dawno nieżyjącą matką.

Siedzę przy nim codziennie. Od rana do nocy. Ostatnio rzuciłam pracę – nie dałam rady już godzić etatu z całodobową opieką. Anna, moja siostra, mieszka w Holandii. Odpisuje na wiadomości z opóźnieniem, czasem od niechcenia rzuci, że „musi pomyśleć nad przylotem”. A Piotr, nasz brat? Zajęty firmą, dziećmi, żoną. Potrafi zadzwonić i spytać, jak tata, po czym przechodzi do opowieści o nowych kontraktach. Nie mają pojęcia, co tu się dzieje. Nie chcą mieć pojęcia.

Czasami czuję, że jestem przezroczysta. Jakby nikt mnie nie widział. Nie mam partnera, nie mam dzieci, nie mam nawet czasu na znajomych. Zostałam tylko ja i tata. Tylko że on gaśnie, znika w oczach. A ja? Trwam przy nim, bo... kto inny miałby to zrobić?

Ale coraz częściej mam ochotę krzyknąć. Albo rzucić wszystko i uciec. Tylko dokąd?

On coś kombinował

– No cześć, siostra – Piotr wszedł do mieszkania z szerokim uśmiechem, jakbyśmy byli w jakiejś taniej komedii, a nie na oddziale intensywnej opieki domowej.

– Piotr, ty serio? – powiedziałam sucho, nie podając mu ręki. Ojciec właśnie drzemał w fotelu, przykryty kocem, z oddechem nierównym jak jego wspomnienia.

– No co, chciałem zobaczyć tatę – rzucił, jakby odwiedziny raz na pół roku były powodem do dumy.

– Byłeś tu ostatni raz sześć miesięcy temu – syknęłam. – Przyszedłeś na kwadrans, wrzuciłeś zdjęcie na Facebooka z podpisem "czas z rodziną" i zniknąłeś.

– Kasia, nie przesadzaj. Mam swoje życie – uniósł brwi, rozglądając się po mieszkaniu, jakby coś go brzydziło.

– A ja nie mam? – parsknęłam. – Od czterech miesięcy nie pracuję. Budzę się o piątej. Jem zimną jajecznicę, bo tata ciągle czegoś potrzebuje. Ale ty, ty masz swoje życie.

– Przecież to twój wybór – wzruszył ramionami. – Nikt ci nie kazał rezygnować z pracy.

Zamilkłam. Bo jak mu powiedzieć, że wybrałam to, bo nikt inny nie kiwnął palcem?

– Nie wiesz, co to znaczy – powiedziałam cicho. – A teraz przychodzisz i jeszcze robisz z siebie bohatera.

– Ej, wyluzuj. Może zamiast się drzeć, pogadamy o jakimś rozwiązaniu? – zaproponował, siadając na krześle.

I wtedy to poczułam. Że coś się nie zgadza. On był zbyt spokojny, zbyt "otwarty". Jakby coś kombinował.

– Coś planujecie? Z Anną? – spojrzałam mu w oczy. – O co chodzi?

– O czym ty mówisz? – wykręcił się, ale wzrok mu uciekł.

Zrobiło mi się niedobrze. Po raz pierwszy poczułam, że to nie tylko obojętność. To coś więcej.

Nic ich nie obchodziło

Zadzwoniłam do niej o 22:43. Wiedziałam, że to głupia pora. Ale miałam to gdzieś. W tamtej chwili czułam się tak wściekła i bezradna, że mogłabym zadzwonić nawet do papieża.

– Kasia? Coś się stało? – Anna odebrała z lekkim niepokojem w głosie. Dzieci pewnie już spały, a ona leżała z lampką wina w jakimś holenderskim domu z ogródkiem.

– Tak, coś się stało. Twój ojciec. Wiesz, ten sam, którego kiedyś wołałaś, kiedy miał cię odebrać z przedszkola.

– Kasia, nie zaczynaj w ten sposób... – westchnęła. – Jest późno, możemy pogadać jutro?

– Nie. Nie możemy. Wiesz, co było dzisiaj? – zacisnęłam zęby. – Dzisiaj myślał, że jesteś w pokoju obok. Płakał. Wołał cię. Myślał, że przyjechałaś.

Cisza. Tylko oddech w słuchawce.

– Nie mogę tak po prostu wsiąść w samolot – powiedziała w końcu. – Mam dzieci, mam pracę. Nie mogę rzucić wszystkiego.

– A ja co, mogę? – warknęłam. – Ja to wszystko znoszę. Sama. Bo wam wygodniej być daleko.

– To nie tak... – próbowała coś jeszcze tłumaczyć, ale nie słuchałam.

– Wiesz, co jest najgorsze, Anka? Nie to, że mnie zostawiliście. Najgorsze jest to, że wy nawet nie udajecie, że wam przykro – powiedziałam i się rozłączyłam.

Siedziałam w półmroku, a telefon trzymałam w dłoni jak dowód przestępstwa. Nikt nie przyszedł. Nikt nie zapukał. Nikt nie zapytał: „Jak się trzymasz, Kasiu?”

Zaczęło do mnie docierać, że ich naprawdę nie obchodzi, co się z nami stanie.

W końcu odkryłam prawdę

Ojciec spał. Zasnęłam przy nim na fotelu, z telefonem w dłoni. Obudził mnie sygnał wiadomości. Zerknęłam z przyzwyczajenia. Mail od Piotra. Nigdy do mnie nie pisał. Pewnie miała trafić do Anny, ale przez pomyłkę wysłał do mnie.

„Rozmawiałem z notariuszem. Mówi, że możemy rozpocząć procedurę. Kasia mieszka tam tylko z ojcem – to nie daje jej prawa do własności. Potem podzielimy zysk na trzy, zgodnie z aktem. Trzeba to zrobić teraz, zanim będzie problem”.

Zamarłam. Czytałam ten mail raz, drugi, trzeci. Odsunęłam ekran od twarzy, jakby to miało sprawić, że zniknie. Nie zniknął. Oni naprawdę chcieli to zrobić. Sprzedać dom. Nasz dom. Bez słowa. Bez rozmowy. Po cichu.

Tata zaczął się niespokojnie poruszać. Zasunęłam telefon pod poduszkę i pochyliłam się nad nim.

– Spokojnie, tato, jestem tu... – szepnęłam.

Ale ja sama już nie byłam spokojna. Miałam w ustach gorycz. Żal? Złość? Nie, to już była czysta pogarda.

Wstałam i poszłam do kuchni. Włączyłam ekspres, ale zamiast czekać, zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem. Piotr. Anna. Własne rodzeństwo. Myślałam, że są tchórzami, ale oni są po prostu chciwi. I zimni. Jak obcy.

Spojrzałam na kubek z kawą, który wciąż się napełniał. Pomyślałam, że jej smak jest gorzki niczym prawda.

Nie zamierzałam im odpuścić

Poprosiłam ich o spotkanie. Pierwszy raz od lat siedzieliśmy wszyscy razem przy jednym stole. Tylko taty brakowało – leżał w pokoju obok, z pieluchą zamiast godności i dziecięcą bezbronnością zamiast dumy.

– Dobrze, że nas zaprosiłaś – powiedziała Anna, udając serdeczność. – Chyba wszystkim nam przyda się rozmowa.

Piotr kiwnął głową, zbyt skupiony na komórce, by zająć się czymkolwiek innym.

– Zaprosiłam was, bo chyba macie mi coś do powiedzenia – zaczęłam cicho, nie patrząc im w oczy. – Przeczytałam maila. Tego, co miał iść do niej, a trafił do mnie.

Zamarli. Anna spojrzała na Piotra. Piotr odłożył telefon. Pierwszy raz od dawna wyglądał, jakby poczuł się winny.

– Kasia... – zaczęła Anna.

– Nie mów nic – przerwałam jej. – Lepiej będzie, jeśli po prostu odpowiecie na jedno pytanie. Od jak dawna to planujecie?

– Kasia, to nie tak. To dla waszego dobra – powiedział Piotr, unosząc ręce. – Po prostu... ten dom to duży koszt. Wymaga remontu. Opieka nad tatą... Gdybyśmy go sprzedali, moglibyśmy zatrudnić profesjonalną pomoc.

– Czyli waszym zdaniem ja to co? Nieprofesjonalna pomoc? – syknęłam. – Opiekunka na pełen etat, sprzątaczka, kucharka i pielęgniarka w jednym?

– Ty nie możesz tak dalej żyć – wtrąciła Anna. – Sama mówiłaś, że nie masz życia. Chcemy ci pomóc, serio.

Roześmiałam się gorzko.

– Nie zmartwiliście się, jak rzucałam pracę. Nie zmartwiliście się, kiedy ojciec przestał was poznawać. Ale zmartwiło was to, że tu mieszkam. Bo nagle się okazało, że można to spieniężyć.

Piotr spuścił głowę. Anna milczała. I dobrze. Niech sobie przetrawią.

– Macie rację. Nie mogę tak dalej żyć – powiedziałam spokojnie, zaskakując nawet samą siebie. – Ale to nie znaczy, że dacie mi kopa w tyłek i sprzedacie nasz dom jak jakąś starą kanapę.

– I co chcesz zrobić? – zapytał Piotr.

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałam. – Ale jedno wam mogę obiecać: nie odpuszczę.

Wstałam. W tym samym momencie z pokoju dobiegł nas głos ojca.

– Kasiu... gdzie jesteś?

Spojrzeli na siebie. Ale to ja poszłam do niego. Bo ja tu jestem. Zawsze byłam.

Nie miałam już siły

Nie wiem, co mnie obudziło. Może szum kaloryfera, może śniadanie, które powinnam zrobić ojcu. Ale nie wstałam. Leżałam. Gapiłam się w sufit. W tej ciszy poranka coś we mnie pękło. Tak, jakby nawet organizm powiedział: dość.

Nie podniosłam się. Ojciec zawołał raz, potem drugi. W końcu zamilkł. Wtedy dopiero wstałam. Bez słowa. Bez myśli. Weszłam do łazienki, spojrzałam w lustro. Blada twarz, przekrwione oczy, popękane usta. Kobieta, która kiedyś była mną.

Przez chwilę patrzyłam na drzwi wejściowe. Tak łatwo byłoby po prostu wyjść. Zostawić klucz w doniczce i iść przed siebie. Bez planu. Bez winy. W końcu przecież nikt tu mnie nie zatrzymuje. Nikt nie pyta, czy daję radę.

Zeszłam na dół z workiem śmieci. I wtedy ją spotkałam.

– Kasiu, wszystko dobrze? – pani Zosia spojrzała na mnie z niepokojem.

– Jasne – uśmiechnęłam się, krzywo, nieprzekonująco.

– Wyglądasz… jakoś niewyraźnie.

Nie odpowiedziałam. Bo tak się właśnie czułam. Jakby mnie już nie było. Tylko skorupa, tylko ciało, które wykonuje kolejne obowiązki.

Wróciłam do mieszkania. Ojciec patrzył na mnie z łóżka z dziecięcym niepokojem.

– Kasiu…jestem głodny.

Usiadłam na podłodze przy jego łóżku. Oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. Może jeszcze nie czas odejść. Może wystarczy tylko posiedzieć w milczeniu. Może jutro wstanę i spróbuję coś zmienić. A może nie.

Katarzyna, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama