Reklama

– Nazywam się Rajmund S., mam 70 lat. Moja żona to wspaniała kobieta i ja ją naprawdę kocham. Jesteśmy małżeństwem już ponad 40 lat. Mamy troje dzieci i pięcioro wnuków. Najstarszy ma 16 lat…

Reklama

Starszy mężczyzna, który siedział przede mną, miał opowiedzieć, co się stało, że nagle zjechał samochodem na pobocze i uderzył w drzewo. Wydarzyło się to w okolicy leśnego parkingu. Pasażerowie twierdzili, że kierowca ostatnie kilka sekund jazdy trzymał siedzącą obok żonę za szyję i próbował ją dusić. Wrzeszczał przy tym straszliwie i niezrozumiale. Pasażerom nic się nie stało. To oni zawiadomili pogotowie i policję.

W wyniku uderzenia kobieta została lekko ranna. Karetka pogotowia odwiozła ją do szpitala. Kierowcę zatrzymaliśmy do wyjaśnienia. Starszy pan był bardzo zdenerwowany, a jego relacja niezwykle chaotyczna.

No właśnie mówię

– Dlaczego w takim razie usiłował pan udusić małżonkę? – spytałam zdziwiona.

– Bo, proszę pani aspirant, moja żona nie ma prawa jazdy – odpowiedział. – Ona nie umie jeździć samochodem… – przerwał na moment. – Przez całe małżeństwo byłem rodzinnym kierowcą – opowiadał dalej. – Zawsze woziłem żonę wszędzie, gdzie chciała – zarówno na wczasy, jak i po zakupy czy do fryzjera. Tak było, odkąd pamiętam. Halina to wymagająca kobieta. W domu zawsze wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Żona prosto w oczy mówiła, gdy coś jej się nie podobało. I powiem pani szczerze – między innymi za to ją tak bardzo ceniłem. Bo ja, proszę pani, bardzo kocham żonę, my już jesteśmy razem…

Zobacz także

– Proszę opowiedzieć, co się stało podczas dzisiejszej podróży – przerwałam.

– Jechaliśmy do znajomych na działkę. To niedaleko, jakieś 60 kilometrów od miasta. Niedawno wybudowali tam dom i chcieli się pochwalić. Zaprosili chyba z czterdzieści osób. Zastanawiałem się, gdzie się te samochody zmieszczą. To jest niewielka działka, ma może osiemset metrów kwadratowych. Nie, chyba jednak tysiąc…

– Bardzo proszę do rzeczy – nie wytrzymałam.

– No właśnie mówię – opowiadający na chwilę przerwał i błędnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. – No i po drodze – wrócił do opowiadania – mieliśmy zabrać znajomych, bo przecież nie ma sensu, żeby każdy przyjeżdżał swoim samochodem, a my nie musieliśmy zbaczać z trasy. Wie pani, my bardzo często podwozimy przyjaciół na wspólne spotkania, tak się jakoś utarło.

Miałam ochotę znowu przerwać starszemu panu, ale się powstrzymałam. Czasami lepiej pozwolić się ludziom wygadać, wtedy więcej się można dowiedzieć. Zaciskając zęby, słuchałam opowiadania.

To się nie nadaje do publikowania

– Widzi pani, pani aspirant, to był zły dzień. To znaczy ja miałem zły dzień. Wszystko zaczęło się rano, zanim pojechaliśmy do znajomych. Żona kazała się zawieźć na bazarek po zakupy. Na parkingu było mało miejsca, z ziemi wystawał betonowy słupek, którego nie było widać, to znaczy ja go nie widziałem i lekko przytarłem samochód. Błotnik został trochę porysowany. Strasznie się wtedy zdenerwowałem, bo to prawie nowe auto. Mam je dopiero od roku. Halina wtedy, zamiast mnie uspokoić, zrobiła awanturę.

– Ty ślepa komendo! – krzyczała. – Oczu nie masz, takie betonowe bydlę z ziemi wystaje i ty tego nie widzisz? Mundek, ty ofiaro losu! Już nie możesz prowadzić, jeszcze nas kiedyś zabijesz! Wybij sobie z głowy, że zapłacę za naprawę. Co ty w ogóle sobie myślisz? – to były niesprawiedliwe słowa, dlatego je zapamiętałem, bo przecież samochód mam ubezpieczony i Halina nie musi za nic płacić.

Próbowałem wytłumaczyć żonie, że nie powinna na mnie krzyczeć, bo i tak jestem zdenerwowany, a zdenerwowany kierowca może spowodować wypadek. To ją jeszcze bardziej rozjuszyło. Jakby złe jakieś wstąpiło w kobietę. Dlatego postanowiłem ją nagrać telefonem.

– Nagrywał pan żonę? – zdziwiłam się.

– Chciałem jej wieczorem w domu puścić to nagranie, żeby siebie posłuchała. Miałem nadzieję, że zastanowi się nad swoim postępowaniem. Ona dawniej była spokojniejsza. Ostatnio zrobiła się taka zgryźliwa. Niech pani posłucha – Rajmund S. wyjął telefon komórkowy i włączył nagranie.

– Wypadek, powiadasz! – krzyczała Halina S.. – Zabić mnie chcesz, tyle lat z tobą wytrzymałam, a ty mi grozisz wypadkiem?! Bandytą jesteś, nie mężem! Niedoczekanie twoje!

– Halinko, proszę cię – odezwał się pan Szewczyk. – Dojedźmy spokojnie do domu!

– Przed siebie patrz, żebyś znowu w coś nie wjechał, ty kierowco z bożej łaski – krzyknęła pani Halina. – Na pomarańczowym przejechałeś, pierdoło. Zobaczysz, prawo jazdy ci zabiorą…

Tu Rajmund S. przerwał nagranie.

– Halinka perorowała do samego domu – tłumaczył zawstydzony. – Ale to się nie nadaje do publikowania.

Ja przesadzam, ja przesadzam?

– Potem pojechaliście państwo na działkę do znajomych? – spytałam, chcąc przyspieszyć nieco opowiadanie pana Rajmunda.

– Po drodze zabraliśmy jeszcze dwie osoby – pan S. nie pominął żadnego szczegółu. – We czwórkę pojechaliśmy dalej. Halinka uwielbia narzekać na mnie, gdy ma publiczność. Na szczęście znamy tych ludzi od wielu lat… Zresztą co ja będę pani opowiadał. Proszę posłuchać, znowu ją nagrałem:

– Wiecie, że Mundek już nie powinien prowadzić – usłyszałam głos pani Haliny S. – On sobie zupełnie nie radzi. Dzisiaj rano zniszczył samochód.

– Jak to zniszczył? Nic nie zauważyliśmy – odezwał się pasażer.

– Uderzył nowym samochodem – rozumiecie, to auto ma dopiero rok – w betonowy słupek – tłumaczyła pani Halina. – Mówił potem, że go nie widział, a na koniec jeszcze mi groził, że wypadek spowoduje. Zabić mnie chciał, drań jeden!

– Przesadzasz, Halinko – odezwała się pasażerka – przesadzasz. Mundek bardzo dobrze prowadzi.

– Ja przesadzam, ja przesadzam?! – zaperzyła się pani Szewczyk. – Radar zdjęcie mu zrobił. Idiota za szybko jechał i jeszcze na pomarańczowym świetle przejechał skrzyżowanie. Ja nie mam prawa jazdy, nie prowadzę samochodu, ale wiem, że trzeba uważać, bo stoją radary, i nigdy bym nie dała się sfotografować. Ciekawe, ile wyniesie mandat?

– Wybieramy się na urlop do Grecji… – pasażer zmienił temat.

– Naprawdę? – zdziwiła się kurtuazyjnie pani S.

Tu nagranie przerwano.

– Dalej nie nagrywałem – tłumaczył pan Rajmund – bo rozmowa dotyczyła urlopu naszych przyjaciół. Pani aspirant, czy ja mógłbym się napić wody? – spytał. – W gardle mi zaschło, a chciałbym pani wszystko dokładnie opowiedzieć.

Pan S. wciąż był bardzo zdenerwowany, wyglądał przy tym na bardzo zmęczonego.

– A może woli pan kawę lub herbatę? – spytałam.

– Nie, nie, wystarczy mi woda, chwilkę odsapnę i mogę mówić dalej – obiecał.

Wszystko bym jej wybaczył, ale...

Rzeczywiście po niespełna dziesięciu minutach poczuł się lepiej i opowiadał dalej.

– Było już ciemno, gdy Halinka postanowiła wracać. Muszę zaznaczyć, że u tych znajomych na działce byliśmy po raz pierwszy, nie znałem więc drogi – opowiadał już nieco spokojniej pan S. – Wyjeżdżając, pomyliłem kierunki – zamiast w lewo skręciłem w prawo i przez pewien czas jechaliśmy w złą stronę. Mojej Halince to wystarczyło. Znowu zaczęła swoje utyskiwania, a ja ponownie ją nagrałem:

– No i gdzie nas chciałeś wywieźć? – narzekała kobieta. – Czy tak trudno zapamiętać prostą drogę? Przecież jak jechaliśmy w tamtą stronę, to działka była po prawej, czyli – wyjeżdżając – trzeba było skręcić w lewo. To dziecinnie proste! Ty się nie nadajesz do prowadzenia auta.

– Halinko, nie denerwuj szofera – odezwał się pasażer.

– To d... nie szofer – stwierdziła pani Halina. – Już ja bym lepiej pojechała. Nie mam prawa jazdy, ale nigdy bym na pomarańczowym nie przejechała ani drogi nie pomyliła.

– Halinko, daj spokój – znowu interweniował pasażer. – Niech jedzie, jak chce, bylebyśmy dojechali.

– No właśnie, a ty myślisz, że dojedziemy? – pani Halina nie dawała za wygraną. – Znowu gdzieś zabłądzi. On się już nie nadaje na kierowcę. Andrzej, o ten to potrafi prowadzić auto. Z nim się jedzie jak po maśle! Jak niedawno jechaliśmy… – pani Halina nie dokończyła, bo przerwał jej krzyk męża:

– Gdzieś ty po maśle jeździła z Andrzejem? Dokąd niby cię woził ten orzeł kierownicy, co? Od kiedy się spotykacie? – krzyczał małżonek pani Haliny, a w jego głosie usłyszałam wściekłość i zazdrość.

– Rajmund, przestań! – krzyknęła pani Halina zduszonym głosem – domyśliłam się, że właśnie wtedy pan S. chwycił żonę za gardło.

– Mundek, kierownicę trzymaj! – wrzasnął przerażony pasażer. Potem rozległ się huk i zapadła cisza.

– Nie wytrzymałem, pani aspirant. Wszystko bym jej wybaczył. Czterdzieści lat słuchałem tego zrzędzenia, kochałem ją! Ale zdrady nie mogłem darować. Coś we mnie pękło. Ten Andrzej to taki pokurcz, nędzna podróbka mężczyzny! Kiedyś pracował z moją żoną. Myślałem, że jak przeszła na emeryturę, to już się nie widują… A tu proszę, wygadała się… Wredna baba! Gdyby nie ten wypadek, pewnie bym udusił cholerę… I co teraz ze mną będzie, pani aspirant?

– To zależy od prokuratora i pańskiej żony – opowiedziałam.

Reklama

Rajmund S. pochylił głowę i ukrył twarz w dłoniach.

Reklama
Reklama
Reklama