„Jako dziecko uratowałem życie obcemu facetowi. Byłem w szoku, gdy po latach dostałem od niego dom w spadku”
„Pod moim blokiem wpadła na nas moja przerażona mama i pewnie spuściłaby mi lanie, gdyby nie pan Henryk. – Niech pani wybaczy Kaziowi spóźnienie, ale on uratował dzisiaj czyjeś życie, i należy mu się medal, a nie pasek. – Życie? Czyje? – wydukała moja zaskoczona rodzicielka. – Moje, miła pani, moje”.
- Kazimierz, 48 lat
Zawsze mnie intrygował. Stojący na skraju naszego miasteczka, na pięknej działce pod lasem, porośniętej przez stare brzozy. Ze swoimi eleganckimi, ogromnymi oknami i ciekawie ściętym z jednej strony dachem musiał być kiedyś krzykiem nowoczesności. Powiewem Zachodu w latach gierkowskiej szarości. Teraz jednak był tylko ruiną…
Jako dziecko lubiłem się przechadzać po jego niszczejących wnętrzach. Oglądać puste pokoje z łuszczącą się farbą, rdzewiejące kaloryfery, popękane kafle w łazienkach i ogromnej kuchni. Z ciekawością i ponurą satysfakcją obserwowałem, jak przyroda wdziera się brutalnie między futryny i dachówki. Podnosi je, wybrzusza, rozrywa podmuchem wiatru, by za żywiołem wpuścić w tworzącą się przestrzeń florę, a zaraz po niej faunę.
Podobnie jak ja, polubiły ten dom dzikie gołębie, bezdomne koty, porzucone psy i polne myszy. Tutaj zawiązywały się ich pierwsze przyjaźnie, rodziła miłość i nienawiść. A wśród tych wszystkich stworzeń byłem ja. Cichy, chuderlawy chłopczyk. Samotnik. Myślałem, że dziwny dom już na zawsze pozostanie moją tajemną kryjówką, ale stało się inaczej.
Spotkałem starszego mężczyznę
Pewnego dnia, idąc do domu, natknąłem się na mężczyznę. Stał przed skorodowaną i zniszczoną przez wandali furtką i patrzył jak zahipnotyzowany na budynek. Usłyszał mnie i spojrzał w moją stronę. Obrzucił mnie nieobecnym wzrokiem, po czym wrócił do kontemplacji. Wciąż nie wiem, czemu nie uciekłem. Nie należałem do bohaterów, więc pewnie ciekawość okazała się silniejsza od strachu. Wreszcie, po roku łażenia po pustych wnętrzach, spotkałem tutaj drugiego człowieka. Mężczyzna, choć w sile wieku, nawet w środku dnia wyglądał jak zjawa. Chciałem dowiedzieć się, co tutaj robi, jednak coś mi podpowiadało, że powinienem milczeć. Że lepiej będzie spokojnie poczekać, aż nieproszony gość pójdzie sobie albo zacznie mówić. Wybrał to drugie.
– Lubisz ten dom? – miał niski, chropowaty głos spikera radiowego.
– Tak – odpowiedziałem cicho, jakbym wstydził się zażyłości z tym miejscem.
– Mnie też się kiedyś podobał – stwierdził smutno mężczyzna.
– Kim pan jest? – odważyłem się spytać.
– A jak myślisz? – uśmiechnął się, wyminął mnie i ruszył prosto przed siebie.
Zaintrygował mnie
Nie wierzyłem w to, co widzę. Nikt normalny nie przerwałby tak rozmowy. Dlaczego się uśmiechnął? Kim był? Zaintrygowany ruszyłem za nim. Szedł w kierunku miasteczka, ale dzieliło nas od niego osiem kilometrów łąk, był więc czas, żeby porozmawiać. Nawet do głowy mi nie przyszło, że mógłbym się go bać, co dzisiaj zapewne wydaje się dziwne. Takie to były wtedy spokojne, normalne czasy… W końcu zrównałem się z mężczyzną i ponowiłem pytanie:
– Kim pan jest? Mam chyba prawo wiedzieć? – zacytowałem zdanie z jakiegoś filmu, chociaż nie wiedziałem dlaczego miałbym mieć prawo.
W tamtej chwili, czułem się gospodarzem tego miejsca. Żar lał się z nieba, ale mężczyzna parł do przodu, ani na chwilę nie zwolnił, nie odpowiedział też na moje pytanie, lecz zadał mi swoje.
– A ty kim jesteś? Co tutaj robisz?
– Ja? No ja… Przychodzę tutaj. Wie pan, lubię to miejsce. Taki ładny dom i stoi kompletnie pusty, a widział pan pokoje? Kuchnię? Ogromne! Może chce pan obejrzeć? Oprowadzę pana – rozgadałem się.
Zatrzymał się gwałtownie, aż spod jego nóg wzbiły się kłęby piachu.
– Chcesz mi pokazać ten dom? – zapytał zaskoczony i przyjrzał mi się.
Pod jego zimnym wzrokiem spuściłem głowę. Już nie byłem tak przekonany do swojego pomysłu, lecz przytaknąłem, bo co było robić.
– Dobrze, idziemy więc – stwierdził mężczyzna i ruszył w stronę mojej ruiny.
Szliśmy w milczeniu.
Czułem się jak gospodarz
W głębi duszy rozpierała mnie duma, że mogę pokazać komuś moją tajemną kryjówkę. Żadne dziecko z miasteczka nie odważyło się tutaj bawić. Nie przychodzili tu nawet lokalni pijacy ani zdesperowani kochankowie szukający ustronnego miejsca. Ten dom był tylko mój i wreszcie mogłem się nim pochwalić.
Pchnąłem furtkę i ruszyłem w stronę drzwi. Mężczyzna jakby przez chwilę się zawahał, ale w końcu pośpieszył za mną. Otworzyłem i wpuściłem go do środka.
– Zapraszam, to jest hol – powiedziałem, czując się gospodarzem. – Ogromny, kiedyś, kiedy tutaj zamieszkam, pomaluję go na zielono – poniosło mnie. – Postawię ogromną szafę, widziałem taką u babci Helenki, to nie jest moja babcia, tylko nasza sąsiadka, ale mówimy na nią babcia… A tu powieszę lustro. Ogromne! A tu zaraz jest salon. Mam mnóstwo pokoi. Na dole i górze, będę urządzał w nich przyjęcia, zabawy do białego rana. Będą znane w całej okolicy! – szalałem w wyobraźni jak każdy dzieciak, który nie miał przyjaciół. – A tu jest drugi pokój, tuż za nim kuchnia. No wie pan, takiej nie ma nikt, w całym kosmosie. Zmieszczą się w niej dwa albo i trzy stoły! No i co tam jeszcze potrzeba w takim miejscu… Ale pokażę panu łazienkę…
Mężczyzna zatrzymał się przy prowadzących na górę schodach.
– Nie radzę próbować, sypią się, ja wciągam się po drutach wystających ze ścian, o tutaj – wskazałem ręką. – Ale pan jest za ciężki, mogą nie wytrzymać. Tam z góry widać las, sarny, jelenie, raz nawet wypatrzyłem dzika. Naprawdę.
– Dzika? – wtrącił się mój gość.
– Tak, był o taki duży – rozłożyłem ręce. – Albo i większy.
Rozbawiłem go
Mężczyzna roześmiał się. Najpierw spokojnie, potem coraz głośniej. Z oczu potoczył mu się łzy, nagle chwycił się za brzuch i przysiadł na schodach.
– Dawno się już tak nie uśmiałem – powiedział, gdy wreszcie doszedł do siebie. – Dzięki, mały, jesteś wspaniały.
– Nie jestem mały – żachnąłem się.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Na imię mam Henryk – wyciągnął rękę w moim kierunku.
– Kazek – odpowiedziałem uściskiem.
– Masz niezwykłą wyobraźnię, Kaziu. Podoba mi się, że opiekujesz się tym domem, pewnie robisz to lepiej ode mnie – uśmiechnął się ponownie.
Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, ale chociaż skręcało mnie w środku, milczałem. A Henryk jakby tylko na to czekał.
– Tam na górze jest przepiękna sypialnia. Cieszę się, że doceniasz widok z okna. Ja też go lubiłem. Też marzyłem o przyjęciach w tym domu, o kuchni zastawionej stołami.
– Ojej, to pan tu mieszkał? W tym domu?! – nie wytrzymałem.
– Ja go wybudowałem, Kaziu – w jego oczach znów pojawił się smutek. – Długo szukałem miejsca, na którym mógłbym postawić dom dla mojej pięknej żony. Kochałem Julkę do szaleństwa, od pierwszej klasy podstawówki. Dałbym się dla niej pokroić, zjadłbym żabę, popił brudną wodą z naszego strumyka, jeśli wiesz o czym mówię…
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem go, choć mnie jeszcze żadna panna nie zawróciła w głowie.
Ten dom miał swoją historię
– Julkę zawsze widziałem w roli żony, a kiedy wreszcie spełniło się moje pragnienie i wzięliśmy ślub, poszukałem dla niej najpiękniejszego miejsca w całej okolicy. Tego właśnie… A potem zacząłem tutaj budować dom – ciągnął. – Miałem pieniądze i na wszystko było mnie stać. Spełniałem więc i jej, i swoje zachcianki. A gdy skończyliśmy i zaczęliśmy się nim cieszyć, urządziłem tutaj huczne przyjęcie. Jakiego jeszcze nikt nie widział. Zaprosiłem na nie wszystkich znajomych z naszego miasteczka i okolicy. Także tych, których nie widziałem od lat. Bawiliśmy się trzy dni i noce – westchnął. – Gdybym wtedy wiedział…
– Co było dalej? – zapytałem zaciekawiony.
– Rok później na świat przyszedł nasz synek. Byłem taki szczęśliwy! Myślałem, że moja ukochana żona czuje to samo. Może tak było? Siedem lat później urodziła się nam córeczka. Śliczna dziewczynka o brązowych oczach. Żona gorzej zniosła poród, potem cierpiała, całe dnia płakała. Wtedy nikt jeszcze nie słyszał o depresji poporodowej, ale ja już jeździłem z nią do psychologów. Szukałem pomocy. Przy dzieciach pomagała nam jej mama, ale chciałem, żeby Julka była dawną, radosną dziewczyną. Przez rok walczyłem o nią. Każdego dnia mobilizowałem ją do życia. Karmiłem, myłem, prosiłem, błagałem, żeby jadła. Jednak ona odmawiała wszystkiego i dopiero kiedy nasza mała miała roczek, zdobyła się na wyznanie. „To nie jest twoje dziecko – powiedziała. – Nie twoje, Henryk i przestań się tak cieszyć na jej widok, bo dłużej nie mogę tego znieść. Gdybym mogła, odeszłabym od ciebie, ale jej ojciec nie chce mnie znać, więc żyję w tej twojej złotej klatce. Ale każdego dnia coraz bardziej umieram. Już nie mogę! Rozumiesz? Nie mogę. Duszę się od tej twojej miłości!”.
Pan Henryk na chwilę umilkł.
– Krzyczała, a ja nie czułem nic – jakby skulił się w sobie. – Dowiedziałem się tylko, że ojca dziecka Julka poznała na naszym przyjęciu z okazji przeprowadzki do nowego domu. Zaczęło się niewinnie od flirtu, potem były pocałunki, ale jeszcze wtedy do niczego nie doszło. Spotkali się ponownie, kiedy nasz synek miał trzy latka, i od tamtej pory romansowali. On miał żonę i dzieci, i nigdy tego nie krył, ale ona się zakochała. Straciła głowę dla drania, i to tak bardzo, że nie chciała zdradzić mi jego nazwiska.
Zamyślił się na chwilę, a potem kontynuował.
– Myślisz, że go nie szukałem? – znów spojrzał na mnie. – Lecz przecież na naszym przyjęciu było ze sto osób, skąd mogłem wiedzieć, który to? Zwłaszcza że z nią zerwał… Byłem gotowy jej wybaczyć, ale żona już nie chciała mojej miłości. Nie mogła patrzeć na jej owoc. Brzydziła się siebie i mnie. Nigdy nie widziałem, aby tak się zachowywała, aby kogoś tak mocno kochała i nienawidziła. Próbowałem. Bóg mi świadkiem jak bardzo. Lecz ona nie szukała przebaczenia, a ja nie umiałem odejść. To ona podjęła decyzję. Zostawiła mnie. Szukałem ich, ale się nie udało. Dwa lata później dowiedziałem się, że cała trójka zginęła w wypadku.
– To smutne – powiedziałem.
Przytaknął tylko głową.
Postanowiłem być szczery
– Mam 55 lat, a czuję się jak staruszek. Ale cieszę się, że w tym domu pojawiło się życie, pojawiłeś się ty.
– Ja… jestem tutaj, bo nikt mnie nie lubi! – wyznałem z bólem. – Jestem pośmiewiskiem klasy, jąkałą.
– Naprawdę? Nigdy bym na to nie wpadł. Ani razu się nie zająknąłeś, mówiąc mi o domu – zauważył pan Henryk. – Potrafisz normalnie mówić, tylko nie wierzysz w siebie. Zobacz, chłopcze, ja miałem wszystko, byłem przewodniczącym samorządu, a zmiótł mnie jeden, jedyny facet, którego nigdy nie poznam. Ty codziennie walczysz o siebie z tymi wszystkimi smarkaczami, którym wydaje się, że są tacy do przodu. Silni, mocni jak ja, a wystarczy jeden cios, żeby nas pokonać… Jesteś wspaniałym chłopcem, Kaziu – mężczyzna wstał i mocno chwycił mnie za ramiona. – Pora wracać do domu, nie uważasz? – odsunął mnie od siebie lekko i uśmiechnął się.
– Tak – odpowiedziałem, a on wziął moją rękę i zaprowadził mnie do wyjścia.
Szliśmy tak przez całą drogę, przez całe miasteczko. Pod moim blokiem wpadła na nas moja przerażona mama i pewnie spuściłaby mi lanie, gdyby nie pan Henryk.
– Niech pani wybaczy Kaziowi spóźnienie, ale on uratował dzisiaj czyjeś życie, i należy mu się medal, a nie pasek.
– Życie? Czyje? – wydukała moja zaskoczona rodzicielka.
– Moje, miła pani, moje.
Zaskoczył mnie po latach
Opowiadam o tym wszystkim, bo dzisiaj dowiedziałem się, że pan Henryk zapisał mi w testamencie swój ogromny dom pod naszym miasteczkiem. W podzięce za życie, jak wyjaśnił w swoim testamencie:
„Tamtego dnia miałem najgorsze myśli w głowie. Chciałem zrobić coś bardzo złego w tym przeklętym miejscu, ale spotkałem Ciebie, Kaziu, i wszystko się zmieniło. Byłeś pierwszą obcą osobą, której opowiedziałem swoją historię. Kiedyś, będąc urodzonym w czepku dzieckiem, liderem, nie zauważałem chłopców takich jak ty. Codziennie poniżanych, klasowe ofermy – wybacz mi te słowa. I nagle dostałem od życia potężnego kopniaka i się załamałem. A może gdybym postąpił inaczej, Julka i dzieci by żyli... Nie umiałem się podnieść. Zmierzyć z problemem, bo… nigdy dotąd nie musiałem mierzyć się z życiem. Ty, Kaziu, postawiłeś mnie na nogi. Wyjechałem z Polski, zacząłem nowe życie. Dzisiaj, odchodząc, zostawiam ci wszystko, co mam. I dziękuję”.