Reklama

Mój dom zawsze był moją oazą. Miejscem, gdzie mogłam odpocząć po ciężkim dniu, gdzie panował spokój i ciepło rodzinne. Razem z Czarkiem stworzyliśmy przestrzeń, w której nasze dzieci – Zosia i Staś – mogły dorastać w miłości i harmonii. Nie było w nim miejsca na niepotrzebne konflikty, toksyczne uwagi czy niechciane ingerencje z zewnątrz.

Reklama

Dlatego gdy usłyszałam z ust męża: „Mama straciła mieszkanie. Na jakiś czas zamieszka z nami”, poczułam, jak całe moje poukładane życie wali się w gruzy. Wiedziałam, że to „na jakiś czas” może oznaczać tygodnie, miesiące, a może nawet lata. Już wcześniej miałam napięte relacje z Janiną – moją teściową – ale dopóki dzieliły nas kilometry, udawało mi się unikać większych spięć. Teraz nie było już ucieczki.

– Czarek, ale jak to? Co się stało? – zapytałam, choć w głębi duszy bardziej niż powodów jej przeprowadzki obawiałam się jej samej.

– Długa historia… Ale nie martw się, mama obiecała, że nie będzie nam przeszkadzać.

Taaak… Obiecała. A ja już wtedy czułam, że to kłamstwo.

Początek mojego koszmaru

Kiedy usłyszałam dźwięk domofonu, wiedziałam, że to ona. Spojrzałam na Czarka, który nerwowo poprawił rękaw koszuli i ruszył do drzwi. Stałam nieruchomo w kuchni, ściskając ściereczkę, jakby miała mnie ochronić przed nadciągającym chaosem.

Janina weszła jak do siebie. W jednej ręce trzymała wielką walizkę, w drugiej torbę z nieznaną mi zawartością. Uśmiechnęła się szeroko, rozejrzała po mieszkaniu i już po pierwszych sekundach znalazła coś, co jej się nie spodobało.

– Ojej, kochani, tu jest dość… przytulnie. – Spojrzała na firanki, jakby miały zaraz odpaść z karnisza. – No, ale dobrze, jakoś się pomieścimy.

Czarek przełknął ślinę i objął matkę. – Mamo, cieszę się, że jesteś. Weronika przygotowała dla ciebie pokój.

Podążyłam za nimi, gotowa do przedstawienia jej miejsca, w którym miała „tymczasowo” zamieszkać. Janina ledwo przekroczyła próg, a już zaczęła:

Mała ta szafa… Gdzie ja pomieszczę moje rzeczy? – Westchnęła teatralnie. – I okno wychodzi na ulicę, za cicho to tu nie będzie. No cóż, nie szkodzi.

Już wiedziałam, że to początek mojego koszmaru.

Czułam, że tracę swój dom

Początkowo starałam się być cierpliwa. W końcu to była matka Czarka, a ja nie chciałam zaczynać wojny. Ale Janina miała swoje sposoby. Z dnia na dzień zaczęła traktować nasz dom jak własny, zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś tu mieszkał przed nią i… miał już swoje zasady.

Pierwszy sygnał? Kuchnia. Wracam z pracy, a tam moje garnki w innych szafkach, talerze przestawione, a na kuchence gotuje się jej rosół.

– O, Weroniczko! – zawołała radośnie. – Widzisz, zmieniłam trochę układ. Tak będzie bardziej funkcjonalnie!

– Mamo, ale ja… – zaczęłam, próbując nie wybuchnąć.

– Kochana, nie dziękuj, to wszystko dla was! No i ten rosół… spróbuj, prawdziwy, nie jak te twoje lekkie zupki.

Kolejny dzień – przestawione meble w salonie. Potem łóżko Zosi przesunięte, bo „lepiej, żeby dziecko spało pod ścianą”. A kiedy zwróciłam jej uwagę?

– Oj, Weronika, ty taka spięta jesteś. Trochę elastyczności!

Najgorsze było to, że Czarek to bagatelizował. „Nie przesadzaj, mama tylko chce pomóc”.

A ja czułam, że tracę swój dom.

Coś we mnie pękło

Przez kolejne dni Janina czuła się u nas coraz swobodniej. A ja? Ja czułam się jak intruz we własnym domu. Nie chodziło już tylko o komentarze czy przestawianie rzeczy. Ona zaczęła podejmować decyzje – za mnie.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i zamarłam w progu. Moja kuchnia… nie była moją kuchnią. Wymienione firanki, inne ułożenie sprzętów, a część moich naczyń po prostu… zniknęła.

– Mamo, co tu się stało?! – wykrztusiłam, nie wierząc własnym oczom.

Janina spojrzała na mnie z niewinnym uśmiechem.

– Kochanie, przecież mówiłaś, że ci brakuje miejsca! Poukładałam wszystko lepiej. A te stare garnki? No błagam, były już zużyte!

Zacisnęłam pięści.

– To były MOJE garnki. To jest MÓJ dom!

– Oj, Weronika, nie przesadzaj – machnęła ręką. – Taka jesteś przywiązana do rzeczy?

Wtedy wszedł Czarek.

– Co tu się dzieje?

– Twoja matka urządziła mi kuchnię na nowo! – wybuchłam. – Bez pytania!

Czarek spojrzał na Janinę, potem na mnie, a potem… wzruszył ramionami.

– To tylko kuchnia, Weronika. Nie rób dramatu.

Wtedy poczułam, że coś we mnie pękło. Jeśli teraz nie postawię granic, już nigdy nie odzyskam kontroli nad własnym życiem.

Postawiłam wszystko na jedną kartę

Nad ranem obudził mnie dźwięk porządkowania. Zgrzyt przesuwanych krzeseł, stukot talerzy, szelest przekładanych produktów. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do kuchni. Janina stała przy blacie i znowu przestawiała rzeczy, które postanowiłam ułożyć po swojemu.

Co ty robisz?! – wyrzuciłam z siebie, jeszcze zaspana.

– Kochanie, przecież mówiłam, że pomogę ci w domu. – Uśmiechnęła się, jakby właśnie mi przysługiwała. – Teraz wszystko będzie bardziej logiczne. A ten czajnik… w rogu, naprawdę?

Zacisnęłam zęby. Znowu to samo. Najpierw zmieniła układ w łazience, potem zadecydowała, że dzieci muszą chodzić wcześniej spać, bo „tak było za jej czasów”. Ale kiedy dwa dni później wróciłam do domu i zobaczyłam, że Janina przestawiła biurka w pokojach dzieci – nie wytrzymałam.

– Masz natychmiast przestać wtrącać się w moje życie! – rzuciłam ostrzej, niż zamierzałam.

Janina uniosła brwi, zaskoczona moją reakcją.

– Weroniczko, nie bądź taka drażliwa. Robię to dla waszego dobra!

– Nie! – pokręciłam głową. – Robisz to dla siebie! Chcesz się tu rządzić, ale to nie jest twój dom!

Czarek wszedł do pokoju i spojrzał na nas obie, zmęczony.

– Znowu się kłócicie? – westchnął. – Nie przesadzajcie, to tylko kilka rzeczy…

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Czarek, jeśli teraz czegoś nie zrobisz, to ja się wyprowadzam.

Zapadła cisza. Wiedziałam, że właśnie postawiłam wszystko na jedną kartę.

Czułam, że to nie koniec

Czarek nie odpowiedział od razu. Stał między mną a swoją matką, drapiąc się po głowie, jakby szukał ucieczki z sytuacji bez wyjścia. Ja stałam ze skrzyżowanymi ramionami, czekając. Janina również milczała, ale jej spojrzenie mówiło wszystko: „Zobaczymy, kogo wybierzesz, synku”.

Po dłuższej chwili Czarek westchnął ciężko.

– Mamo… może faktycznie trochę przesadziłaś – wymamrotał, unikając jej wzroku.

– Przesadziłam? – Janina zrobiła wielkie oczy. – Ja?! Pomagam wam, gotuję, dbam o dom, a ty mi mówisz, że przesadziłam? Czarku, czy ty siebie słyszysz?

– Mamo, to jest dom Weroniki – powiedział niepewnie. – Nasz dom. I musimy żyć po swojemu.

Zaskoczyło mnie, że w końcu to powiedział. Ale Janina nie zamierzała się poddać tak łatwo.

– Po tylu latach poświęceń… Tak mi się odpłacasz? Wyrzucasz własną matkę na bruk?!

– Nikt cię nie wyrzuca – powiedziałam chłodno. – Ale jeśli tu zostaniesz, to ja odejdę. Wybór należy do Czarka.

Cisza dłużyła się niemiłosiernie. W końcu mój mąż spojrzał na mnie, potem na matkę i powiedział cicho:

– Pomogę ci znaleźć mieszkanie, mamo.

Janina parsknęła, pokręciła głową i wyszła z pokoju. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Ale przynajmniej pierwszy raz od dawna poczułam, że odzyskuję własny dom.

Między nami stanęła niewidzialna ściana

Janina wyprowadziła się dwa tygodnie później. Nie obyło się bez dramatów – najpierw ciche dni, potem wyrzuty sumienia serwowane Czarkowi przy każdej okazji. Na końcu łzawe pożegnanie z dziećmi i teatralne westchnięcie: „Pewnie już mnie nie zaprosicie…”.

Nie zatrzymywałam jej. Było mi przykro – nie dlatego, że odchodziła, ale dlatego, że tak bardzo nie potrafiła zrozumieć, jak bardzo zniszczyła naszą rodzinę.

Czarek przez kilka dni chodził jak cień samego siebie. Nie mówił tego wprost, ale czułam, że gdzieś głęboko bał się, że podjął złą decyzję. Ja też czułam, że coś między nami pękło. Powinien postawić granicę dużo wcześniej. Powinien mnie wesprzeć, kiedy najbardziej tego potrzebowałam.

Dni mijały, a ja powoli wracałam do normalności. Wreszcie znów mogłam wejść do kuchni i nie zastanawiać się, czy przypadkiem nie znajdę swoich talerzy w innym miejscu. Dzieci były spokojniejsze. Mój dom znów był moim domem.

Tylko między mną a Czarkiem została jakaś niewidzialna ściana. I wciąż zadawałam sobie to samo pytanie: Czy gdyby od razu stanął po mojej stronie, wszystko potoczyłoby się inaczej?

Reklama

Weronika, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama