„Jazda vanem do Włoch była koszmarem. Najpierw 200 euro mandatu na starcie, a potem było tylko gorzej”
„Przez miesiące wszystko planowałam, budżet, noclegi, trasy, ubezpieczenie. Adam zgodził się prowadzić swojego vana. Wszyscy byli podekscytowani. Czułam dumę, bo to miały być najpiękniejsze wakacje. I byłyby, gdyby nie jeden dzień. A właściwie jedno zatrzymanie na austriackiej autostradzie”.

- Redakcja
Studiuję ekonomię i, nie ukrywam, lubię mieć wszystko pod kontrolą. Planowanie wyjazdów, robienie budżetów, ustalanie harmonogramów to moje koniki. Gdy ktoś w naszej paczce miał ogarnąć jakikolwiek wyjazd, zawsze padało moje imię. W tym roku zaplanowaliśmy coś większego. Dwa tygodnie wakacji we Włoszech. Przez Austrię, z noclegami w urokliwych hotelikach, kolacjami z winem i pizzą z widokiem na morze. Miał być chill, śmiechy, morze wspomnień. Tylko że wspomnienia, jakie przywieźliśmy, nie mają nic wspólnego z tym, o czym marzyliśmy.
Nasza ekipa? Adam – kierowca, właściciel vana, niby dusza towarzystwa, ale z charakterem jak czołg, czyli pewny siebie, z lekkim syndromem „ja wiem lepiej”, nieco arogancki. Kasia to moja najlepsza przyjaciółka od liceum, cicha, spokojna, raczej nie wdaje się w konflikty. Michał jest ironiczny do bólu, typ człowieka, który zawsze rzuci sarkazmem, nawet jak wszyscy są na granicy wybuchu. I Patryk – złoty chłopak, opanowany, ale pod presją potrafi się wycofać jak ślimak do swojej skorupy. Przez miesiące wszystko planowałam: budżet, noclegi, trasy, ubezpieczenie. Adam zgodził się prowadzić swojego vana. Wszyscy byli podekscytowani. Czułam dumę, bo to miały być najpiękniejsze wakacje. I byłyby, gdyby nie jeden dzień. A właściwie jedno zatrzymanie na austriackiej autostradzie.
Mandat rozwalił wszystko
Byliśmy już kilka godzin w trasie, gdy przekroczyliśmy granicę z Austrią. W aucie panowała dobra atmosfera, graliśmy w quizy, śmialiśmy się z playlisty Michała, która w pewnym momencie zaczęła losowo puszczać piosenki disco polo. Adam prowadził z miną eksperta. Siedziałam na miejscu pasażera i od czasu do czasu sprawdzałam trasę w telefonie. Wszystko szło zgodnie z planem. Aż do momentu, kiedy na poboczu pojawił się patrol. Zobaczyłam w lusterku migające światła i zamarłam. Adam spojrzał za siebie, zwolnił i po chwili zjechał na bok.
– Na pewno chodzi o nas? – zapytałam cicho, chociaż odpowiedź była oczywista.
– Spokojnie, może rutynowa kontrola – rzucił Adam i wysiadł z samochodu.
Obserwowaliśmy przez przednią szybę, jak rozmawia z policjantem. Machał rękami, pokazywał jakieś dokumenty. Policjant kiwał głową i po chwili wręczył mu kartkę. Adam jeszcze chwilę coś mówił, ale to wyglądało jak próba negocjacji, która z góry była skazana na niepowodzenie. Wrócił do auta i zamknął drzwi bez słowa.
– Co to za papier? – zapytał Michał, wychylając się do przodu.
– Eee, nic wielkiego. Tylko mandat.
– Ile? – zapytałam szybko, już czując, jak moje ciało napina się w oczekiwaniu na katastrofę.
– Dwieście. Euro.
– Co?! – Kasia podniosła głos pierwszy raz od kilku godzin.
Zamarłam. Przeliczyłam to w głowie, to prawie połowa naszego wspólnego budżetu. Budżetu, który pieczołowicie układałam, rozpisując każdy nocleg, każdy posiłek, każdą możliwą zniżkę. A teraz wszystko się rozsypało przez jedno przekroczenie prędkości.
– No ale… jak to się stało? – zapytałam, próbując nie podnieść głosu.
– Przekroczyłem trochę… znaczy, nie tak znowu dużo. Wszyscy tak jeżdżą, przecież to normalne – Adam wzruszył ramionami, jakby chodziło o zgubioną czapkę.
– Normalne? – Michał parsknął. – Może na torach wyścigowych.
Adam spojrzał w lusterko i przez chwilę nic nie mówił. W samochodzie zrobiło się cicho. Kasia wpatrywała się w szybę. Patryk przestał przeglądać telefon, Michał nawet nie próbował już żartować. A ja czułam, jak cała energia, którą zainwestowałam w ten wyjazd, zaczyna się rozpraszać gdzieś między naszymi fotelami. Nikt nie powiedział tego na głos, ale wszyscy to poczuliśmy – coś się zmieniło.
Czułam, że coś się zmienia
Nie musieliśmy długo czekać, żeby zrozumieć, co naprawdę znaczy ten mandat. Już kilka godzin później, kiedy dotarliśmy do alpejskiej miejscowości, zaczęły się pierwsze cięcia. Mieliśmy zarezerwowany przytulny hotelik – drewniane wnętrza, widok na góry, śniadanie w cenie. Rezerwacja była opłacona częściowo, reszta miała być uregulowana na miejscu. Po szybkim przeliczeniu gotówki i spojrzeniu na wspólne konto, okazało się, że nie możemy sobie na to pozwolić.
– Przecież możemy spać gdzieś taniej, to nie koniec świata – rzucił Adam, jakby mówił o zamianie kawy z mlekiem na czarną.
– Nie mamy opcji. Musimy odwołać hotel – powiedziałam, chowając telefon do plecaka. – Jedziemy na kemping.
Patryk nie protestował, ale jego mina mówiła więcej niż słowa. Kasia wciąż milczała, Michał tylko przewrócił oczami. Na kempingu zapłaciliśmy za miejsce i rozstawiliśmy namioty, które mieliśmy ze sobą na wszelki wypadek. Planowałam je na dwie noce w Toskanii, nie na start wakacji. Z supermarketu przynieśliśmy bagietki, ser i jakąś najtańszą pastę do kanapek. Kasia rozkroiła pomidora plastikowym nożem, a Michał próbował rozpalić kuchenkę turystyczną, ale odmówiła współpracy. Deszcz zaczął padać jeszcze przed zmrokiem. Namioty przeciekały, nasze rzeczy szybko nasiąkały wilgocią, a humor siadał z każdą minutą.
– Serio? Na to oszczędzałem cały rok? – powiedział Patryk, wycierając dłonią mokre spodnie.
– No, przynajmniej będziemy mieć wspomnienia. I wilgotne skarpetki – dodał Michał, ale tym razem jego ironia zabrzmiała gorzko.
– Zachowujecie się jak dzieci. To tylko pieniądze – odezwał się Adam z namiotu obok, w którym zaszył się zaraz po przyjeździe.
– To były nasze pieniądze – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. Nikt nie odpowiedział.
W środku nocy obudziła mnie zimna plama pod plecami. Przez mały przeciek zrobiła się mokra połowa materaca. Kasia leżała obok, skulona, jakby starała się zniknąć. Przykryłam ją swoją bluzą i przez chwilę leżałam w ciszy, wsłuchując się w deszcz i zgrzyt zamków błyskawicznych w innych namiotach. Nie umiałam już sobie wmówić, że to tylko kryzys do pokonania. Czułam, że coś w naszej grupie zaczęło się zmieniać. Nie na chwilę – na dłużej. Może nawet na zawsze.
Coś we mnie pękło
Następnego dnia rano zebraliśmy się bez słowa. Każdy pakował swoje rzeczy mechanicznie, jakbyśmy tylko czekali, żeby ruszyć dalej i zapomnieć o tej nocy. Nikt nie narzekał, nikt nie żartował. Zamiast tego, tylko cisza i przemoczone plecaki. Zaczęliśmy jechać w stronę Włoch. Droga, która miała być jedną z najpiękniejszych w całym wyjeździe, ciągnęła się jak kara. Nikt nie włączał muzyki, nawet Michał nie rzucał żartami. W aucie słychać było tylko silnik i szum powietrza wpadającego przez uchylone okna. Adam milczał, trzymając kierownicę jakby próbował ją zmiażdżyć. Od czasu do czasu zerkał w lusterko, ale unikał kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Michał zaczął puszczać swoją playlistę – mieszaninę smutnych piosenek i ironicznych przebojów, które zwykle bawiły nas do łez. Tym razem nie zadziałały.
– W sumie dobrze, że nie mamy klimatyzacji. Przynajmniej czuję, że żyję – rzucił z przodu, nie patrząc na nikogo.
– Może się przesiądziesz do pociągu? – odpowiedział Adam chłodno.
– Może ty byś w końcu powiedział, że zawaliłeś? – Michał spojrzał w jego stronę. – Tak po ludzku.
Adam nie odpowiedział. Tylko przyspieszył. Na najbliższym postoju wysiedliśmy, żeby się rozprostować. Kasia zniknęła w toalecie. Po kilku minutach zauważyłam, że nie wraca. Podeszłam pod drzwi i usłyszałam jej cichy płacz. Nie wchodziłam. Nie chciałam jej zawstydzać, ale coś we mnie pękło. Wróciłam do auta i przez chwilę siedziałam bez ruchu.
– Nie wiem, co jeszcze musisz rozwalić, żeby to cię ruszyło – powiedziałam w końcu do Adama, który właśnie wracał z kawą z automatu.
– O co ci chodzi?
– O wszystko. O to, że zachowujesz się jakbyś nie miał z tym nic wspólnego.
– Przecież powiedziałem, że to tylko pieniądze.
– Dla ciebie. Bo ty prowadzisz, bo ty jesteś „spokojny”, bo to nie twój budżet, który planowałeś przez trzy miesiące. Nie twoje wieczory przy tabelkach.
Zamiast odpowiedzi, Adam wsiadł do auta i zamknął drzwi z trzaskiem. Patryk przestał się odzywać już kilka godzin wcześniej. Michał rzucił tylko:
– No to w drogę. Może uda nam się jeszcze dziś nie zabić.
Kasia wróciła czerwona na twarzy, nie spojrzała na nikogo. Ruszyliśmy dalej. Przez kolejne kilometry jechaliśmy jak obcy sobie ludzie. A ja zaczęłam myśleć o tym, że może nigdy nie byliśmy aż tak blisko, jak mi się wydawało. Może to ja byłam jedyną, która próbowała wszystko spinać, udawać, że jesteśmy ekipą. I może Adam zawsze był taki, tylko wcześniej nie chciałam tego widzieć.
Potrzebowałam zrozumienia
Zatrzymaliśmy się dopiero wieczorem, gdzieś w okolicach północnych Włoch. Kemping wyglądał przeciętnie, ale był tani i wolny, co w tamtym momencie wystarczało. Rozbiliśmy namioty już niemal automatycznie. Każdy wiedział, co robić, ale nikt niczego nie mówił. Kasia poszła z Patrykiem do pobliskiego marketu, ja zostałam z Michałem. Adam znów się gdzieś oddalił. Kiedy wrócili z zakupów, rozłożyliśmy wszystko na drewnianym stole przy stanowisku grillowym. Chleb, kawałek sera, plastikowa butelka soku, pomidory bez smaku. Wszystko wyglądało jak rekwizyty z obozu przetrwania, a nie kolacja w słonecznej Italii. Usiadłam, nie czekając aż ktoś powie, że czas jeść. Nikt nie zaczynał rozmowy. W pewnym momencie Adam pojawił się obok i usiadł z drugiej strony stołu. Przez chwilę tylko patrzył na jedzenie, potem westchnął.
– Słuchajcie… może przesadziłem.
Nie podniosłam głowy. Czułam, jak napina mi się szczęka.
– Może? – powiedziałam krótko.
Michał wstał, nie biorąc ze sobą nic. Patryk po chwili podniósł się i ruszył za nim. Kasia siedziała jeszcze chwilę, potem westchnęła i odwróciła wzrok. Zostaliśmy we dwoje. Ja i Adam. Ten sam, który kilka dni temu był dla mnie kimś, z kim bez wahania ruszyłabym w drogę. A teraz? Nie wiedziałam, czy chcę z nim w ogóle rozmawiać, czy chcę tylko przetrwać do końca tego wyjazdu.
– Myślałem, że będzie fajnie – powiedział, patrząc w bok.
– Wszyscy tak myśleliśmy.
Spojrzałam na zachodzące słońce. Piękny widok. Ciepłe kolory na niebie, powietrze pachniało ziołami i kurzem. A ja czułam się jakbyśmy siedzieli w cieniu czegoś ciężkiego, co rozdzielało nas coraz bardziej. Nie chciałam go przekonywać, że mnie zawiódł. Nie potrzebowałam przeprosin. Potrzebowałam zrozumienia, a ono nigdy nie przyszło. Siedzieliśmy w ciszy jeszcze kilka minut. Potem wstałam i poszłam do namiotu. Nie byłam już zła. Byłam zmęczona. Tą drogą, tą odpowiedzialnością, tym wysiłkiem, by wszystko trzymać razem, kiedy wszystkim innym najwyraźniej było wszystko jedno.
Została tylko pustka
Z samego rana zwinęliśmy obozowisko bez słowa. Nikt nie pytał o plan na dzień. Nikt nie wspominał już żadnych punktów z listy miejsc, które „koniecznie trzeba zobaczyć”. Przestało to mieć znaczenie. Wszyscy chcieli wracać, choć oficjalnie nikt tego nie powiedział. Po prostu wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę Polski. Adam prowadził. Ja siedziałam obok, ale już nie patrzyliśmy na siebie jak dawniej. Za mną Kasia miała wzrok wbity w okno, Patryk przysypiał z ramieniem opartym o szybę. Michał słuchał czegoś na słuchawkach, jakby odciął się całkowicie od reszty. Tym razem nie było żadnej muzyki z głośników. Adam nie puścił nic. Może zapomniał. A może wiedział, że i tak nikt by nie słuchał.
Mijaliśmy miejsca, które miały być przystankami – Weronę, jezioro Garda, Ferrarę. Każde z nich miało swój numer na liście, który ja wpisywałam z zapałem jeszcze dwa tygodnie wcześniej. Teraz były tylko znakami przy autostradzie, które migały i znikały. Nikt nie zaproponował, żeby się zatrzymać. Może wszyscy wiedzieli, że to już nie ma sensu. Nie będzie wspólnych zdjęć, śmiechu przy pizzy, wieczornych rozmów przy winie. Pod wieczór zbliżyliśmy się do granicy. Nikt się nie odezwał, kiedy Adam zaproponował, że rozwiezie nas do domów. Ja i Kasia miałyśmy wysiąść jako pierwsze. Zatrzymał się pod naszym blokiem i zaciągnął ręczny. Milczał. Kasia wzięła plecak, powiedziała cicho „dzięki” i wysiadła. Ja chwilę zwlekałam.
– Wrócimy tu kiedyś? – zapytałam, nie patrząc na nikogo, ale wiedząc, że słyszy tylko Kasia.
– Nie z nimi – odpowiedziała po chwili, zatrzaskując drzwi.
Wysiadłam bez pożegnania. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w stronę klatki schodowej. Odwróciłam się tylko na moment. Adam patrzył gdzieś przed siebie. I wtedy zrozumiałam, że to już nie jest złość. Tylko pustka. Taka, która zostaje, gdy wszystko, co miało znaczenie, przestało istnieć.
Dorota, 24 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn i synowa traktowali mnie jak darmową niańkę. Niech nazywają mnie złą babcią, ale ja też mam prawo do swojego życia”
- „Pachniał jak milion dolarów, a kupił mi tanie naleśniki. Moje uczucia szybko stopniały jak bita śmietana z proszku”
- „W klubie seniora poznałam figlarnego Jureczka. Zaczęło się od małej przejażdżki, a potem pomknęliśmy w życiowy maraton”