Reklama

Był 1 listopada. Nienawidzę tego dnia. Nie ze względu na cmentarz, nie ze względu na wspomnienia. Tylko przez tłum. Przez te wszystkie znicze ustawiane jak do konkursu. Przez udawane zadumy i drogie kwiaty, które mają robić wrażenie na żyjących, nie na zmarłych. Celina pojechała z Tymonem wcześniej. Miałem do nich dołączyć, bo kończyłem zmianę w magazynie. Próbowałem się zebrać szybko, bo przecież „wszyscy czekają”. W głowie miałem jeszcze, że trzeba podlać kwiaty na grobie teściów, bo jak nie, to znowu będą komentarze. Jechałem przez zakorkowane miasto.

Wtedy… to się stało. Sekunda. Może dwie. Błysk światła. Auto, którego nie powinno być przede mną. Trzask. Krzyk. A potem już tylko cisza. Dziś minął rok. I nie potrafię stanąć nad jego grobem. Bo co mam powiedzieć? Że jechałem zapalić znicz na grobie własnych rodziców, a po drodze… ktoś stracił syna?

Nie byłem tym samym człowiekiem

Nigdy nie zapomnę dźwięku metalu rozdzieranego o metal. To nie był zwykły huk – to był ryk, jakby samo powietrze pękło. Wciąż słyszę go w głowie, choć minął rok. Tamtego dnia było zimno, wilgotno, niebo nisko zwisało nad ulicami. Wycieraczki pracowały niestrudzenie, a widoczność i tak była kiepska. Jechałem drogą przez skrzyżowanie przy starym młynie. Zapalił się zielone światło, a ja wcisnąłem gaz i ruszyłem powoli.

Z drugiej strony nadjechał on – srebrny sedan. Później dowiedziałem się, że kierowca miał na imię Eryk. Widziałem tylko błysk reflektorów i wyraz jego twarzy – sekundowy grymas strachu. Potem wszystko runęło. Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że czas zwolnił, a dookoła zrobiło się cicho. Później był tylko hałas i kompletny chaos. Ludzie już biegli. Kobieta z torebką krzyczała, ktoś dzwonił na 112. Drugi samochód był rozbity.

Ratownik, który przyjechał po kilku minutach, kucnął obok mnie.

– Pana imię?

– Norbert… – wyszeptałem, prawie bezgłośnie.

– Czy był pan trzeźwy?

– Tak… ja tylko… jechałem zapalić znicz

Nie pamiętam dokładnie, co działo się dalej. Pamiętam tylko błyski niebieskich świateł i dłoń policjanta na moim ramieniu. Od tamtej chwili w mojej głowie zapadła ciemność. Nie byłem już tym samym człowiekiem.

Przytłaczało mnie poczucie winy

Kiedy wróciłem do domu tamtego wieczoru, ubranie wciąż pachniało dymem i benzyną. Celina siedziała na kanapie z Tymonem wtulonym w jej bok. Oboje mieli w oczach strach, ale żadne nie zapytało, co się stało. Już wiedzieli. Wszystko było w wiadomościach. Zdjąłem kurtkę i buty, położyłem się na łóżku w ubraniu. Nie pamiętam, żebym wtedy spał. Może tylko leżałem z otwartymi oczami, słysząc wciąż ten sam huk. Następnego dnia Celina usiadła na brzegu łóżka.

– Norbert… musisz coś powiedzieć. Nie możesz milczeć. Nie jesteś sam.

– A jednak jestem – odpowiedziałem. – To moja wina.

Wiedziałem, że to nie do końca prawda. Tamten kierowca jechał nieprawidłowo, zbyt szybko. Może też spieszył się na cmentarz, tak samo jak ja. I mimo że w świetle prawa nie byłem winny, nie mogłem przestać myśleć o tym, że gdyby wtedy mnie tam nie było, gdybym nie stał na tym skrzyżowaniu... Celina nie płakała. Tylko ścisnęła dłonie na kolanach i patrzyła w podłogę. Tymon stał w drzwiach, przysłuchując się po cichu. Jego oczy były zbyt dorosłe jak na dziesięć lat.

Po południu przyszła teściowa. Zawsze mówiła bez ogródek.

– Słyszałam o tym wypadku – zaczęła od progu. – Zawsze byłeś rozkojarzony. I teraz masz.

Zostaw go w spokoju – warknęła Celina, ale Beata nie odpuszczała.

– Ktoś stracił syna, a ty siedzisz i milczysz, jakbyś był ofiarą.

Nie odpowiedziałem. Te słowa spadały na mnie jak kamienie, ale nie miałem siły się bronić. Wstałem, wyszedłem z pokoju, zamknąłem się w łazience. Stałem nad umywalką i patrzyłem w lustro – w oczy obcego człowieka. Tamten Norbert, który kiedyś się śmiał, który opowiadał Tymonowi głupie dowcipy przy kolacji – zniknął. Został tylko ktoś, kto nie potrafi znaleźć dla siebie miejsca.

Chodziłem jak złodziej

Dni po wypadku zlały się w jedną, bezbarwną plamę. Czas przestał istnieć. Rano włączałem komputer, nie żeby pracować – tylko żeby szukać. Wpisywałem jego imię: Eryk. Znalazłem nekrolog, zdjęcie z uśmiechem. Od tamtej chwili wszystko, co robiłem, miało w sobie jego cień. W nocy wstawałem po kilka razy, chodziłem po kuchni, włączałem czajnik, po czym wylewałem wodę, zanim zdążyła się zagotować. Celina próbowała do mnie dotrzeć.

– Norbert, porozmawiaj ze mną.

Potrzebuję czasu – odpowiedziałem, nie patrząc na nią.

Zamilkła. I już nigdy więcej do mnie nie wróciła z tym tematem. W nocy pojechałem w miejsce wypadku. Stałem tam długo, patrząc na ślad na asfalcie. Nikt już nie pamiętał, co tu się stało, tylko ja. Kilka dni później próbowałem pójść na cmentarz. Przeszedłem przez bramę, trzymając znicz w dłoni, ale kiedy zobaczyłem jego nazwisko na tabliczce – uciekłem.

Od tamtej pory chodziłem tam jak złodziej. W nocy, w kapturze, ze zgaszonym zniczem w kieszeni. Nigdy go nie zapaliłem. Zostawiałem tylko oddech w zimnym powietrzu i szept, którego nikt nie słyszał:

– Przepraszam, Eryk…

To była moja pokuta

To było w listopadzie, prawie rok po wypadku. Cmentarz był pusty, wiatr hulał między nagrobkami, dźwięczały porzucone znicze. Przyszedłem, jak zwykle po zmroku, z kapturem na głowie. Nie chciałem nikogo spotkać. Ale wtedy go zobaczyłem – starszego mężczyznę w długim płaszczu, z latarką w dłoni. Stał nad grobem Eryka. Zatrzymałem się w cieniu. Widziałem, jak pochyla się nad kamieniem, poprawia kwiaty. Mówił coś cicho, prawie szeptem:

– Synku… dzisiaj znowu przyjechałem sam. Wiem, że zawsze się spieszyłeś, ale nie myślałem, że tak bardzo.

Chciałem odejść, ale nogi nie słuchały. Zamiast tego zrobiłem krok, a potem kolejny. Zaskrzypiał żwir, mężczyzna się odwrócił.

– Przepraszam… nie chciałem przeszkadzać – wyjąkałem.

– Nic się nie stało – powiedział spokojnie. – Tu rzadko ktoś przeszkadza.

Milczeliśmy chwilę. Potem dodał:

– To mój syn tutaj leży. Eryk. Zginął w zeszłym roku.

Poczułem, jak serce mi ściska. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

Pamiętam tę historię – wyszeptałem. – Straszna tragedia.

– Straszna – powtórzył. – On leży tu, a ten drugi oddycha, chodzi po świecie i śpi spokojnie.

Zamarłem. Patrzył prosto na mnie, choć nie wiedział, kim jestem. Tydzień później wróciłem. Nie miałem odwagi, ale musiałem. Stał tam znowu. Podszedłem, głos drżał:

– To ja… prowadziłem to drugie auto.

Jerzy długo milczał. Potem tylko skinął głową.

– Wiem. I codziennie życzę panu, żeby to bolało. Wiem, że to nie pana wina, ale nie potrafię wybaczyć.

Nie odszedłem od razu. Stałem obok, w milczeniu. Bo może właśnie to była moja najcięższa pokuta.

Próbowałem stanąć na nogi

Po rozmowie z Jerzym coś we mnie pękło. Zgodziłem się poprosić o pomoc, Celina mnie wspierała. Na początku nie potrafiłem mówić. Patrzyłem w dywan, w dłonie, w zegar nad biurkiem.

– Może nie chodzi o to, żeby się wyspowiadać – powiedziała wtedy kobieta. – Może chodzi o to, by znowu oddychać.

Teściowa przestała przychodzić. Tymon milczał, choć widział, co się dzieje. Czasem siadał obok mnie, przynosił klocki, których już dawno nie używał.

–Ułożysz ze mną? – zapytał raz.

Próbowałem się przemóc i być znowu ojcem, tak jak kiedyś. Nie zawsze mi to wychodziło, ale starałem się. Każdego dnia budziłem się z tym samym obrazem: jego twarzą. Choć tak naprawdę jej nigdy nie widziałem. Widziałem tylko cień w samochodzie, błysk świateł, potem ciszę. Ale mózg dopowiadał resztę – oczy, które mnie przeklinają.

Któregoś dnia wstałem wcześnie, zanim obudził się dom. Wziąłem znicz, ten sam, który nosiłem rok temu w kieszeni, i pojechałem na cmentarz. Nie w nocy – w dzień. Zapaliłem go. Płomień drżał na wietrze, a ja stałem długo, aż szkło zrobiło się ciepłe. Nie powiedziałem ani słowa. Bo wszystko już zostało powiedziane.

Będę lepszym człowiekiem

Minął rok i trzy miesiące od tamtego zdarzenia. Zima przyszła szybciej niż zwykle, świat zastygł pod cienką warstwą śniegu. Stoję przed lustrem w łazience. To mój codzienny rytuał – patrzeć na siebie i sprawdzać, czy coś się zmieniło. Coraz częściej widzę w oczach człowieka, a nie winę. Celina wchodzi cicho, opiera się o framugę.

– Idziesz z nami na spacer? Tymon chce iść na lody, mimo że mróz.

– Idę – mówię po chwili, i sam siebie zaskakuję.

Na dworze słońce odbija się w śniegu. Tymon biegnie przed nami, potyka się, śmieje. Celina poprawia szalik. Nie odzywamy się, ale to milczenie nie jest już karą. Jest jak powietrze – delikatne, łagodne. Wieczorem siadam przy stole. Na blacie leży kartka i długopis. Przez chwilę patrzę na czyste miejsce, potem zaczynam pisać. To nie list, raczej szept na papierze. Kilka zdań, które zawsze bałem się wypowiedzieć. Nie podpisuję się. Składam kartkę i chowam ją do szuflady.

„Zasługuję na to, by spróbować być innym człowiekiem. Kimś lepszym”.

Gaszę światło. Wiem, że na cmentarzu, na tym grobie ciemność rozświetla blady płomień znicza, który tym razem zapłonął naprawdę.

Norbert, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama