Reklama

Mam zwyczaj zabierania do domu kamyków z każdego miejsca, które zwiedzam. A zwiedzać uwielbiam, najchętniej takie półdzikie, ciekawe zakątki, w których nie ma tłumów.

Reklama

Kamienne kręgi, które dają moc

Tym razem padło na Kaszuby. Jakoś tak się złożyło, że do tej pory tam nie byłam. Przede wszystkim zależało mi na tym, aby zobaczyć kamienne kręgi. W internecie wyczytałam, że właśnie na Kaszubach są najpiękniejsze i najbardziej okazałe. Podobno to pozostałości po cmentarzyskach Gotów z początku naszej ery. Są tam i kurhany, i kręgi ułożone z głazów mające magiczną moc. Można się doładować energią, wyleczyć choroby, wyciszyć…

Zawsze fascynowały mnie takie historie. Kilka lat temu wytyczyłam sobie nawet wakacyjną trasę wzdłuż polskich miejsc mocy, ale na Kaszuby nie udało mi się dotrzeć. Teraz miałam zamiar to nadrobić.

Już następnego dnia po tym, jak przyjechałam i zakwaterowałam się w uroczym domku nad jeziorem, pojechałam do kręgów. Zabrałam ze sobą kompas (aby zobaczyć, czy wskazówka będzie „wariowała”), wydruki z internetu i aparat fotograficzny.

Kupiłam bilet i chciałam zasięgnąć języka, ale w punkcie obsługi klienta dowiedziałam się tego, co już wyczytałam w informatorach. Pani powiedziała mi tylko, że przy każdym kręgu znajdę bardzo interesujące uwagi innych zwiedzających, i ona serdecznie poleca je przeczytać.

Przyjechałam wcześnie, więc ludzi było niewiele, co mnie bardzo cieszyło. Bałam się, że trafię na jakąś kolonię i rozwrzeszczane dzieciaki nie pozwolą mi się skupić.

Byłam pod dużym wrażeniem

Kręgi rzeczywiście były imponujące. Prehistoryczne, porosłe mchem głazy wyglądały pięknie. Ustawione w koło tworzyły milczące stowarzyszenie starych mędrców. Weszłam do środka i próbowałam wyciszyć się i wyłapać tę tajemniczą moc. Nie bardzo mi to wychodziło. Owszem, bez problemu popadłam w zadumę, ale przypływu energii jakoś nie poczułam. Rozczarowana, zaczęłam czytać informacje przyczepione do pni pobliskich drzew.

Krótkie notki o samych kurhanach i kręgach, rysunki, prośby, żeby nie niszczyć zabytków archeologicznych i szanować miejsca pochówku. I ostrzeżenia, aby nie wynosić z kręgów kamieni. A przy nich opowieści ludzi, którzy złamali te zakazy…

Nie powiem, część zrobiła na mnie wrażenie, ale i tak wiedziałam, że wezmę kamyk na pamiątkę. Tradycja to tradycja.

Zresztą nie miałam zamiaru zabierać kamienia z samego kręgu, tylko jakiś leżący obok. Na pewno nie był zabytkiem!
Kiedy wróciłam do domu, natychmiast opisałam kamyk, nakleiłam maleńką karteczkę z numerkiem i dołożyłam do reszty eksponatów. No, na mały skalniak się już tego na pewno nazbierało.

Co tu się wydarzyło?

Przez kolejny tydzień miałam zamiar segregować zdjęcia, a w sobotę zrobić imprezę dla znajomych z opowieściami, kaszubską zupą fasolową (miodny i kwaśny bonk) i plincami, czyli plackami ziemniaczanymi. To była taka nasza „wędrownicza” tradycja.

Mam paczkę znajomych, którzy też lubią zwiedzać. Za każdym razem, gdy ktoś z nas wraca z podróży, umawiamy się na takie wieczorki. Nie mogłam się doczekać swojej kolejki. I nie wierzyłam własnym oczom, gdy w piątek po południu, kiedy zgrywałam już posegregowane zdjęcia na pendrive’a, okazało się, że wszystkie zniknęły!

Prawie się popłakałam. Na szczęście ich nie straciłam, miałam je na karcie, ale całotygodniowa praca poszła na marne. Tak mi zależało, żeby mój wieczór wypadł genialnie, a wiadomo, jak się ogląda nieposegregowane zdjęcia. Mnóstwo powtórzeń, nieudanych ujęć, brak najważniejszych punktów wycieczki… A przygotowałam już genialną prelekcję.

Miałam jeszcze nadzieję, że chociaż jedzenie będzie smaczne. Niestety, placki się przypaliły, a zupa, którą przygotowałam rano i była przepyszna, do wieczora się skwasiła. Pełna klapa!

Wszystko stanęło na głowie

Ale to było dopiero preludium do całego szeregu nieszczęść. Do wakacji jakoś mi się układało, potem wszystko zaczęło się walić. W mojej firmie nastąpiły redukcje i chociaż zachowałam etat, to w pewnym sensie dotknęły i mnie – przydzielono mi więcej obowiązków i odebrano premie. Potem, jakoś tak na jesieni, pękła w kuchni rura i zalałam sąsiada. Nie byłam ubezpieczona i musiałam pokryć koszty remontu.

A na początku zimy zaczęłam chorować. Najpierw złapało mnie zwykłe przeziębienie. Ciągnęło się i ciągnęło, zaczęłam nawet podejrzewać, że to zapalenie płuc. Lekarka, chociaż twierdziła, że nie słyszy szmerów, zleciła prześwietlenie, lecz ono nic nie wykazało. A ja byłam coraz słabsza i coraz szybciej się męczyłam. Robiłam badania za badaniami, zmieniałam specjalistów – i każdy bezradnie rozkładał ręce.

– Powinni położyć cię do szpitala na obserwację – upierała się moja mama. – Bo przecież tak być nie może! Trzeba znaleźć przyczynę tych twoich dolegliwości.

– Mamo, jestem cały czas pod kontrolą, gdyby była taka konieczność, to lekarz na pewno dałby mi skierowanie – uspokajałam ją i przy okazji siebie.

Ale prawdę mówiąc, byłam coraz bardziej zaniepokojona. I zaczęłam się zastanawiać nad jakąś medycyną alternatywną.

– Na pewno ci nie zaszkodzi – kiwała głową koleżanka, specjalistka w dziedzinie niekonwencjonalnych metod badania, którą poprosiłam o opinię.

– Wszystko mi jedno – stęknęłam. – Jak mi pomoże, to mogę i zapłacić. Mam już dość.

No i poszłam. Spodziewałam się jakiegoś czary-mary, porozwieszanych wszędzie dzwoneczków feng shui, kadzidełek i nie wiadomo czego jeszcze. Kadzidełka były, owszem, ale poza tym gabinet nie odbiegał specjalnie standardami od klasycznego. Lekarz też zachowywał się jak każdy inny. Najpierw przeprowadził wywiad, potem mnie zbadał. I dopiero podczas badania usłyszałam coś dziwnego.

Takiej diagnozy się nie spodziewałam

– Płuca czyste, drogi oddechowe też, ogólne osłabienie organizmu – powiedział kiwając głową. – Myślę, że nastąpiło zaburzenie wewnętrznej równowagi. Coś wpływa źle na panią. Sadzę, że coś z pani bezpośredniego otoczenia.

– Ale co? – zapytałam zszokowana.

– Wyraźnie wyczuwam niepokojącą energię, jakby coś do czegoś nie pasowało – powiedział mężczyzna, kręcąc głową – Pani pole jest wyraźnie zaburzone.

– To co w takim razie mam zrobić? – zapytałam pełna obaw.

– Dam zioła, przygotuję je specjalnie dla pani – odparł mężczyzna, sięgając po jakieś torebeczki. – Jedne na oczyszczenie, na odzyskanie równowagi, drugie na wzmocnienie. Proszę je pić dwa razy dziennie, te na oczyszczenie rano i po południu, a na wzmocnienie w południe i wieczorem. I proszę przyjść za dwa tygodnie, jak nie będzie poprawy. Ale radziłbym się zastanowić, co zaburza pani pole energetyczne, pani wewnętrzną harmonię. Bez tego i tak nie odzyska pani równowagi.

Brałam, co trzeba, poczułam się nawet jakby lepiej, lecz w dalszym ciągu byłam osłabiona i miewałam zawroty głowy.

– Zaburzenie energii – pokiwał głową lekarz podczas kolejnej wizyty. – Wyraźne. Może niech pani pomyśli o zbadaniu mieszkania? Mogę podać kontakt do kogoś, kto umie stworzyć dobrą aurę w domu.

Namiary wzięłam, ale i tak nie zamierzałam z nich skorzystać. Aż tak naiwna nie jestem. Jednak to, co powiedział, nie dawało mi spokoju.

– Moja znajoma ma zdolności paranormalne… – powiedziała koleżanka, ta, co namówiła mnie na azjatyckiego znachora. – Oj, daj spokój – skrzywiła się, widząc, że aż się żachnęłam na jej słowa. – To moja kumpela, grosza nie weźmie, a może pomóc. Co ci szkodzi?

Wszystkiemu był winien kamień

No fakt, nic mi nie szkodziło. Umówiłam się z dziewczynami na spotkanie, u mnie w domu, bo skoro coś tu na mnie źle działało, to ona musiała to poczuć.

Kiedy weszły, zaproponowałam herbatę. Jednak ta dziewczyna, kumpela mojej koleżanki, wyraźnie nie mogła się skoncentrować. Stała i jakby nasłuchiwała.

– Coś jest w tamtej części mieszkania – oznajmiła w końcu, wskazując na mały pokój. – Chciałabym tam pójść…

W pokoju od razu podeszła do mojego zbioru kamieni i bez wahania wzięła do ręki ten ostatni, kaszubski.

– To! – powiedziała, odwracając się do mnie. – To zaburza całą twoją energię. Trzeba to zwrócić tam, skąd się wzięło.

– Przecież to tylko kamyk… – odparłam niepewnie, przypominając sobie wyznania ludzi, na których spadły całe pasma nieszczęść tylko dlatego, że zabrali ze sobą kamienie z miejsca mocy.

– To nie jest tylko kamyk – pokręciła głową dziewczyna. – To element całości. Nasycony energią i pamięcią. Nie może być z dala od innych, z którymi tworzy całość.

Reklama

Prawdę mówiąc, nie do końca rozumiałam, co ona do mnie mówi. Ale w te wakacje pojechałam na Kaszuby tylko po to, żeby oddać kręgom to, co do nich należy. I chociaż od tamtej pory minęły dopiero dwa miesiące, to odpukać, na razie nic złego się nie dzieje. A ja wracam do formy…

Reklama
Reklama
Reklama