„Jeden telefon zniszczył moje życie. Zostałam wdową z 2 dzieci, bez pieniędzy na koncie, w mieszkaniu wielkości pudełka”
„Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę wydawało mi się, że to tylko zły sen. To nie było złudzenie. Wszystko uległo zmianie w ciągu zaledwie kilku chwil. Z zamężnej kobiety stałam się wdową, a moje pociechy straciły ojca”.
- Listy do redakcji
Potrzebowaliśmy tych pieniędzy
Mój mąż planował udać się do Francji zaledwie na rok, aby uzbierać fundusze potrzebne do spłaty swojej siostry. Odziedziczyli razem lokal po rodzicach. Ja natomiast zostałam sama z naszymi pociechami. Aby zaoszczędzić trochę grosza, przenieśliśmy się do wynajmowanej kawalerki. W końcu czasem trzeba się poświęcić dla wyższego dobra... Jurek kontaktował się z nami każdego dnia, nawet jeśli miał czas tylko na krótką pogawędkę. Harował po dwanaście godzin dziennie, dorabiając na dodatkowych zmianach.
– Nie chodzisz głodny? Wszystko gra? – dopytywałam z troską w głosie. – A pijesz wodę, jak to wygląda?
– Ostatnio wspomagam się raczej napojami energetycznymi – odparł. – W tym miejscu nawet nie uświadczysz ekspresu do kawy. Ale wiesz, mam tu naprawdę zgraną paczkę: są Polacy, Grecy, Litwini, a także paru gości z Nigerii. To ludzie, na których zawsze można polegać. Nigdy nie odmówią podzielenia się kanapką, jeśli komuś zabraknie, a jak trzeba, to i energetyka ci podrzucą do kabiny. A najlepsze jest to, że szef to Polak i naprawdę super koleś! Jestem pewien, że świetnie byście się dogadali.
Jakiś czas po tym, jak Jurek pojechał za granicę, na moim telefonie wyświetlił się nieznany numer z obcego kraju.
– Czy rozmawiam z panią Agnieszką? – odezwał się mężczyzna, używając języka polskiego. – Mam na imię Waldek i jestem kierownikiem na placu budowy. Kontaktuję się z Francji...
Już przed tymi słowami czułam, że wydarzyło się coś okropnego. Niewiele dotarło do mnie w tamtej chwili poza informacją o wypadku na budowie z udziałem dźwigu. Kierowca zmarł na miejscu. Tym kierowcą okazał się mój ukochany.
To nie działo się naprawdę...
Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę wydawało mi się, że to tylko zły sen. W końcu wszystko wokół wyglądało tak samo: za szybą mżyło, woda na spaghetti nadal buzowała w rondlu, a pralka kręciła ubraniami. To nie było złudzenie. Wszystko uległo zmianie w ciągu zaledwie kilku chwil. Z zamężnej kobiety stałam się wdową, a moje pociechy straciły ojca. Syn akurat rozpoczął edukację w szkole podstawowej, a córeczka chodziła jeszcze do przedszkola. Ktoś musiał pójść po maluchy, bo ja zwyczajnie nie miałam na to sił.
Koniec końców dzieciaki przyprowadziła do domu mama koleżanki mojej córki. Gdy usłyszała ode mnie: „Przed chwilą dostałam wiadomość, że mój mąż zginął w wypadku”, od razu zadeklarowała pomoc i zajęcie się wszystkim. Niestety nikt inny poza mną nie mógł wytłumaczyć dzieciom, co się wydarzyło. To było moje zadanie jako matki.
– Co to znaczy, że taty już nie ma? Przecież jest taki młodziutki! – dla córeczki odejście taty było czymś nierealnym.
– Kłamiesz! – wykrzyknął syn. – Na sto procent pomylili go z kimś! Nasz tatuś w życiu nie wpakowałby się w żadną kraksę!
Jak mam sobie z tym poradzić?
Kompletnie nie miałam pojęcia, w jaki sposób przeprowadzić z nimi rozmowę na temat śmierci. Dorastałam przechodząc z jednej rodziny zastępczej do drugiej, w sumie były trzy, ale w żadnej z nich nikt nie poruszał tematu przemijania. Dopiero Jurek był tą osobą, która naprawdę się o mnie zatroszczyła, wprowadzał mnie w dorosłe życie krok po kroku, uczył, jak radzić sobie w tym skomplikowanym świecie. Życie bez niego wydawało się niemożliwe!
Stałam jak wryta, bez żadnych wskazówek co do kolejnych kroków. Zwłoki mojego męża nadal znajdowały się na terenie Francji, ponieważ prokuratura próbowała ustalić, co było przyczyną wypadku. Kompletnie nie wiedziałam, jak przetransportować je do ojczyzny ani jak zorganizować uroczystości pogrzebowe, a co dopiero jak poradzić sobie z całą resztą swojego życia.
Dzień później ponownie skontaktował się ze mną szef Jurka, Waldek. Pochodził z Polski, ale od piętnastu lat mieszkał we Francji i posiadał obywatelstwo tego kraju. Wiedziałam od męża, że bardzo go cenił i darzył sympatią. Waldek był dla mnie ogromnie życzliwy i starał się pomóc, jak tylko mógł.
– Daję pani słowo, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik – zadeklarował. – Proszę się skupić na sobie i dzieciakach, ja z Pierre'em, inwestorem, zajmiemy się papierami. Jest ktoś w kraju, kto panią teraz wspiera?
– Nikogo nie mam – wyszeptałam przygaszona.
– Podam pani numer telefonu mojej córki, która jest w Polsce, całkiem blisko pani miejsca zamieszkania. Poproszę ją, żeby się z panią skontaktowała. Wszyscy tutaj bardzo ceniliśmy Jurka, był jednym z nas. Pomógł na policji niewinnie oskarżonemu o kradzież chłopakowi z Nigerii, zabrał do szpitala majstra z Grecji, gdy zachorował na wyrostek. Naprawdę był tu przez nas bardzo lubiany…
Nie zostawił mnie samej
Gdy tylko to usłyszałam, wybuchłam niepohamowanym szlochem, a pan Waldek natychmiast zaczął mnie przepraszać. Jeszcze tego samego dnia, pod wieczór, zadzwoniła do mnie jego córka.
– Przygotuję pani coś do zjedzenia, a potem nakarmię maluchy – zaproponowała, a ja poczułam ogromną wdzięczność za ten drobny gest.
Przez następne dni Alina troszczyła się o mnie, dbając o moje potrzeby. Dostarczała mi gotowe posiłki do podgrzania, sprawowała opiekę nad dzieciakami i dbała o porządek, gdyż sama nie dawałam rady. Pewnego dnia spytałam ją, dlaczego to robi.
– Ponieważ tego właśnie ci trzeba – odparła. – Ja również przeżyłam stratę partnera i gdyby nie wsparcie bliskich, nie mam pojęcia, jak poradziłabym sobie z tym wszystkim. No dalej, zjedz chociaż trochę tego rosołku, musisz przecież nabrać sił.
Kiedy w końcu ciało Jerzego sprowadzono do ojczyzny i mogliśmy zorganizować pochówek, świat nagle ukazał się w ciemnych barwach. Zdałam sobie sprawę, że to dopiero początek kłopotów, a nie ich koniec... Szef Jurka przelał mi kilka tysięcy euro, które mąż zdołał zarobić przed śmiercią, ale pokryły one zaledwie ćwierć kwoty na spłacenie Ady. Jakby tego było mało, moje skromne wynagrodzenie ze sklepu zoologicznego nie pozwalało na utrzymanie naszej rodziny. Nie przysługiwała mi renta po zmarłym małżonku, a on nie posiadał ubezpieczenia na życie...
W całym moim życiu nie czułam tak ogromnego strachu, jak w momencie, gdy liczyłam, ile pieniędzy zabraknie mi na uregulowanie rachunków. Czynsz za nasze malutkie mieszkanko pochłaniał prawie wszystkie moje zarobki. Doszłam do wniosku, że fundusze, które zostały po Jurku, wystarczą nam maksymalnie na dwa lata, żeby zapewnić dzieciom jedzenie i ubrania.
Z ogromną wdzięcznością przyjęłam wsparcie od znajomych Jurka, którzy pracowali na budowie i zorganizowali dla mnie i dzieci zbiórkę. Chociaż suma nie była powalająca, byłam bardzo poruszona samym gestem. Szczególnie wzruszyło mnie to, że całą akcję zainicjował pan Waldek. Ada postanowiła, że przejmie lokal po moich teściach i będzie mi oddawać pieniądze w miesięcznych ratach. Przynajmniej trochę kasy regularnie wpłynie na konto.
Potrzebowałam tego wsparcia
Minęło nieco ponad pół roku, od kiedy zostałam wdową, ale dopiero teraz wyciągnęłam nasze pociechy na przechadzkę do parku. Usiedliśmy na ławeczce obok stawu, a ja zapatrzyłam się gdzieś przed siebie. Rozmyślałam o trudnych chwilach, które przeszliśmy, ale także o tym, że jakoś udało nam się to wszystko przetrwać. Przypomniałam sobie o tych wielu nieznajomych osobach, które wspomagały mnie finansowo, dostarczały mi pożywienie i pomagały na różne sposoby. Życie mnie nie oszczędzało, ale jednocześnie spotkałam na swojej drodze mnóstwo życzliwych ludzi.
Półtora roku po tych strasznych wydarzeniach znów zadzwonił do mnie pan Waldek.
– Wróciłem do kraju – oznajmił. – Jak się pani trzyma, pani Agnieszko? Chętnie bym się z panią zobaczył.
Od czasu, gdy dostałam od niego fundusze ze zrzutki, nie miałam z nim kontaktu. Byłam wdzięczna za jego troskę, ale w tamtym momencie wolałam się odciąć od wszystkich. Tym razem postanowiłam, że jednak się z nim spotkam. Zaproponowałam wspólny posiłek. Na progu mojego mieszkanka stanął facet jakieś 15 lat ode mnie starszy, o opalonej cerze i mocnych, przepracowanych rękach. Gdy tylko przekroczył próg, poczułam nieodpartą potrzebę, by się do niego przytulić.
To był spontaniczny ruch z mojej strony, ale w odpowiedzi on po prostu objął mnie mocno i trwaliśmy tak dłuższą chwilę. Czułam, jak powoli opuszcza mnie napięcie, które do tej pory zwijało mój żołądek w supeł. Nie wydarzyło się to od razu. Na początku po prostu gadaliśmy – nie tylko o Jurku, ale też o tym, jak żyje się we Francji, w Lyonie. Opowiadał mi o swoim nowym domu i o tym, że jego dorosła już córka w ogóle nie ma ochoty go odwiedzać.
Następnie dzielił się ze mną historiami o swoim niefortunnym związku małżeńskim i pierwszych krokach na emigracji. Ja z kolei opowiadałam mu o moim dorastaniu, kiedy to trafiałam do kolejnych rodzin, które tymczasowo mnie przygarnęły. Wspomniałam też, że jeszcze nie miałam okazji wyjechać poza granice kraju i ogromnie pragnęłabym pewnego dnia wybrać się z moimi pociechami do tego słynnego parku rozrywki, Disneylandu.
Od wyjazdu Waldka kontynuowaliśmy naszą znajomość. Przyłapałam się na wyczekiwaniu jego telefonów. Maluchy również pędziły do kompa, by pogadać z sympatycznym wujaszkiem. Wieczorne pogaduchy przez komputer z Waldkiem po drugiej stronie kabla okazały się najmilszą chwilą każdego dnia.
Zajmie się mną już na zawsze
W pewnym momencie wpadł na pomysł, byśmy całą czwórką wybrali się do stolicy Francji i odwiedzili Disneyland.
– Przyjadę po was na lotnisko – zadeklarował. – Mam już rozpisany cały harmonogram zwiedzania…
Brzmiało to jak kompletne wariactwo, ale przystałam na ten pomysł. Nie chodziło wyłącznie o to, że moje pociechy od dawna śniły o wycieczce do Disneylandu, a ja chciałam polecieć samolotem i na własne oczy ujrzeć słynną paryską wieżę. Głównie chodziło o to, że… pragnęłam po prostu jeszcze raz wtulić się w ramiona Waldka.
Gdy o tym rozmyślałam, miałam poczucie, że w pewien sposób nie jestem w porządku wobec Jurka. Ale on odszedł, a ja nadal tu byłam. Żyłam. I łaknęłam bliskości kogoś, dla kogo coś bym znaczyła… Z tego powodu zdecydowałam się polecieć. Kiedy stałam na lotnisku, dotarło do mnie, że nie mam ochoty dalej żyć w kraju i z dnia na dzień wyczekiwać, aż zadzwoni Waldek. Kiedy wróciliśmy z Paryża, przystałam na to, co mi zaproponował.
Aktualnie nasza rodzina zamieszkuje w okolicach Lyonu, w domku, który własnoręcznie postawił mój mąż Waldek. On nadal jest zatrudniony w branży budowlanej, a ja znalazłam etat w pobliskim gabinecie kosmetycznym. Nasze pociechy świetnie radzą sobie z francuskim, a i ja nie mam kłopotów z komunikacją w tym języku.
Bez wątpienia moje serce ciągle skrywa część uczuć do Jurka. W końcu był moją pierwszą prawdziwą miłością, której nie da się wyrzucić z pamięci. Niemniej, darzę ogromnym uczuciem również Waldka. To cudowny facet, który doskonale opiekuje się nami i jest autentycznym, kochającym ojcem dla naszych dzieciaków – Daniela i Kai. Co więcej, dzięki Waldkowi mam także pasierbicę Alinę, która odwiedza nas latem razem ze swoim świeżo poślubionym mężem i ich malutkim berbeciem.
Kiedy czasem o tym myślę, to aż trudno mi uwierzyć, że udało mi się wydostać z takiej czarnej dziury, w której tkwiłam po tym, jak odszedł Jurek. Ale jakoś dałam radę, wbrew wszystkiemu, co mnie spotkało! Po tej okropnej, najgorszej nocy w moim życiu, w końcu zaświeciło słońce i nadszedł nowy dzień, za co jestem ogromnie wdzięczna.
Agnieszka, 42 lata