Reklama

Nie planowałam być matką. A już na pewno nie w taki sposób. Mam 26 lat i wychowuję pięcioletnią Zosię. Jej ojca widziałam raz – jedną jedyną noc. Nawet nie znałam jego nazwiska. I wtedy, tamtego poranka, kiedy zorientowałam się, co się wydarzyło, myślałam tylko o tym, jak uciec. Uciec od siebie, od tej sytuacji, od rzeczywistości, która wywróciła się do góry nogami. Ale nie uciekłam.

Reklama

Przez pierwsze tygodnie byłam przerażona. Kiedy test ciążowy pokazał dwie kreski, siedziałam na brzegu wanny i nie mogłam złapać tchu. To było moje najgorsze deja vu z filmów i książek – tylko że to nie była żadna fabuła. To było moje życie. I naprawdę byłam w ciąży.

Mateusza, ojca dziecka, poznałam na wieczorze panieńskim koleżanki. To był przypadek. Miał ciepły uśmiech, ładnie pachniał i potrafił słuchać. Jedliśmy czereśnie, a potem wypiliśmy trochę za dużo, przestaliśmy myśleć i wszystko potoczyło się szybko. Na drugi dzień obudziłam się sama. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywa. Nie miałam do niego numeru. Nie było nic.

Nie planowałam dziecka. A mimo to – zdecydowałam się je urodzić. Dzisiaj, po latach, wiem, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Zosia zmieniła wszystko.

Nie było łatwo. Zdarzały się noce, kiedy płakałyśmy razem – ja z bezsilności, ona przez kolki. Ale potem wydarzyło się coś, co rozjaśniło moje życie. Poznałam Marka.

Spotkaliśmy się w pracy – on był dostawcą, ja pracowałam wtedy w kawiarni. Zobaczył mój brzuch, zapytał: „Chłopiec czy dziewczynka?”. Nie wiem czemu, ale wtedy, po raz pierwszy, nie poczułam wstydu. Poczułam spokój.

Marek został. A przecież wiedział, że dziecko nie jest jego. Nawet kiedy ja nie byłam przystępna – przestraszona, nieufna. On po prostu był.

Dzisiaj... Dzisiaj wszystko mogłoby być dobrze. Gdyby nie to, że Mateusz znów się pojawił. Po pięciu latach. Chce poznać córkę. A ja nie wiem, co mam zrobić.

Nagle sobie przypomniał

– Natalia? Hej, przepraszam, że tak z zaskoczenia, ale… możemy pogadać?

Zamarłam. Trzymałam Zosię za rękę – właśnie wracałyśmy z placu zabaw. Na ekranie telefonu wyświetlił się numer nieznany, ale głos... głos rozpoznałam od razu. Tamta noc wróciła jak błyskawica: rozgrzane ciała, jego uśmiech i to uczucie, że wszystko się może zdarzyć. A potem... pustka. Milczenie.

– Mateusz?

– Tak. Wiem, że to dziwne. Ale... dopiero teraz się dowiedziałem, że mam córkę. I że ma na imię Zosia.

Córka spojrzała na mnie pytająco, ale tylko się uśmiechnęłam i ścisnęłam jej dłoń.

– Skąd? Jak? – wydukałam. Serce mi waliło.

– To długa historia. Spotkałem wspólną znajomą z tamtej imprezy... powiedziała, że masz dziecko. I że może być moje. Sprawdziłem, szukałem cię... Przepraszam, że nie wcześniej.

– Pięć lat, Mateusz. Pięć cholernych lat!

– Wiem. I nic nie usprawiedliwia tego, że zniknąłem. Ale teraz chcę ją poznać. Masz rację – zawaliłem, zniknąłem. Ale czy to znaczy, że mam nigdy jej nie zobaczyć?

Zamilkłam. W głowie miałam tylko jedną myśl: nie, nie tak miało wyglądać nasze życie.

Daj mi czas – powiedziałam w końcu. – Muszę to przemyśleć.

– Jasne. Nie chcę niczego wymuszać. Ale proszę, daj mi szansę.

Rozłączyłam się. Spojrzałam na Zosię. Bawiła się napięciem przy bluzie, nucąc pod nosem.

– Mamo, co się stało?

– Nic, kochanie – uśmiechnęłam się, ale w środku coś się rwało.

Każda decyzja była zła

– Marek, chciałam ci coś powiedzieć – zaczęłam, a w gardle natychmiast zaschło mi jak na pustyni. – Coś ważnego.

Usiadł naprzeciwko mnie, z kubkiem herbaty, który nagle wydał się nie na miejscu. Przez chwilę myślałam, żeby to jednak odłożyć. Żeby zamilknąć. Ale wiedziałam, że nie mogę.

Odezwał się Mateusz.

– Mateusz? – zmarszczył brwi. – Ten... ojciec Zosi?

Skinęłam głową. Wpatrywałam się w swoje dłonie, żeby nie patrzeć na jego twarz.

– Skąd on...?

– Dowiedział się od jakiejś wspólnej znajomej. Chce poznać Zosię.

Zamilkł. Odłożył kubek. Jego twarz nie zdradzała nic, ale widziałam w oczach cień. Ten sam, który pojawiał się, gdy rozmawialiśmy o przeszłości, o początkach.

– I co ty na to?

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Jest jej biologicznym ojcem, ale... nigdy jej nie widział. Nie było go przy niej, nie zna jej. Ty jesteś jej tatą. To ty z nią jesteś codziennie.

Marek nie odpowiedział od razu. Przeszedł się po pokoju, przetarł dłonią kark.

– Natalia... A jeśli ona kiedyś sama zechce go poznać? Będzie pytała. A my? Co wtedy powiemy?

Zacisnęłam powieki. Tego właśnie się bałam – że Marek pomyśli, że coś między nami się zmienia. Że on sam... odejdzie.

– Nie chcę, żeby cię to odsunęło. Jesteśmy rodziną.

– Ale on... on też nią jest, prawda? Choćby nie wiem jak bardzo mi się to nie podobało.

Zrobiło mi się zimno. Wszystko, czego się bałam, właśnie działo się naprawdę. Marek patrzył na mnie z bólem, którego nie potrafił ukryć.

– Powiedz mi tylko jedno – dodał cicho. – Zamierzasz mu na to pozwolić?

Nie odpowiedziałam. Bo odpowiedzi nie znałam.

Bałam się, że odejdzie

Nie chciałam podsłuchiwać. Naprawdę. Ale kiedy usłyszałam imię Zosi i moje, zatrzymałam się w pół kroku, z kubkiem herbaty w ręku. Głos Marka dobiegał z sypialni. Rozmawiał z siostrą. Było tak cicho, że słyszałam jej głos w słuchawce.

– ...no nie wiem, Anka, po prostu boję się, że to wszystko się rozpadnie. On się pojawił i nagle wszystko jest inne.

– Marek, ale przecież wiedziałeś, że Natalia miała przeszłość – mówiła jego siostra spokojnie. – Wiedziałeś, że Zosia nie jest twoją córką.

– Wiem. Ale co innego wiedzieć, a co innego... zobaczyć, że ten facet może wejść w nasze życie. Że może zabrać mi coś, co budowałem od pięciu lat. Że Zosia może któregoś dnia spojrzeć na mnie i powiedzieć, że jestem tylko „tym drugim”.

– Nie mów tak.

– Ona jest dla mnie jak własne dziecko. Ale ja... ja nie wiem, czy dam radę, jeśli wszystko zacznie się sypać.

Stałam jak wryta jeszcze dłuższą chwilę. Już nie słuchałam. Herbata trzęsła się w moich dłoniach, aż gorący płyn rozlał się na palce. Syknęłam z bólu, a dźwięk zdradził moją obecność.

Drzwi się otworzyły. Marek spojrzał na mnie, blady. Wiedział. Wiedział, że wszystko słyszałam.

– Natalia... ja... nie chciałem...

– Słyszałam wszystko – powiedziałam cicho. – Słyszałam, że się boisz. Że nie wiesz, czy dasz radę. Że może nie chcesz tego dźwigać.

– Nie o to chodzi...

– A o co? Że ja nigdy nie powinnam była cię w to mieszać? Że to nie twoje dziecko, nie twój problem?

– Natalia! – podszedł do mnie, próbując złapać mnie za ręce, ale odsunęłam się.

Ja też się boję, Marek. Każdego dnia. Ale myślałam, że razem damy radę. Że ty nie uciekasz, kiedy jest trudno.

– Nie uciekam! – krzyknął. – Ale mam prawo mieć wątpliwości, prawda?

Spojrzałam na niego. Jego oczy były zmęczone, jakby nagle wszystko na nim spoczęło. Może i miał prawo. Ale to nie bolało mniej.

– Ja też – szepnęłam. – Tylko że moje wątpliwości nie zmieniają faktu, że kocham to dziecko. I ciebie też.

Odwróciłam się i wyszłam z pokoju. A jego milczenie ciążyło mi bardziej niż jakiekolwiek słowa.

Walczyłam sama ze sobą

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Mały stolik w kawiarni był jedynym, co mnie od niego oddzielało – fizycznie. Bo w głowie miałam przepaść.

Mateusz wyglądał inaczej niż go zapamiętałam. Mniej beztroski, bardziej skupiony. Ale wciąż miał ten uśmiech, od którego kiedyś zrobiło mi się ciepło. Teraz wywoływał tylko chłód.

– Dziękuję, że przyszłaś – zaczął. – Naprawdę nie wiedziałem. Gdybym...

– Gdybyś co? – przerwałam mu. – Gdybyś wiedział, to co? Zostałbyś? Zabrał mnie na kawę? Do lekarza?

– Może bym się nie zachował jak... jak tchórz – spuścił wzrok. – Ale wtedy to wszystko... ja nie szukałem niczego na stałe. To była tylko jedna noc.

– Dla mnie też. Ale skutki zostały na zawsze.

Milczeliśmy przez chwilę. Patrzyłam na niego i widziałam twarz Zosi – jego oczy. Jego nos. I wszystko we mnie krzyczało, żeby go odepchnąć.

Gdzie byłeś? – głos mi zadrżał. – Gdzie byłeś, kiedy miałam USG i trzęsły mi się ręce ze strachu? Gdzie byłeś, kiedy nie spałam po nocach, bo Zosia płakała z gorączką i nie wiedziałam, czy to coś poważnego? Kiedy stawiała pierwsze kroki? Kiedy mówiła „mama”, ale nie wiedziała, że powinna mieć też „tatę”?

Podniósł wzrok. Miał w oczach łzy.

Przegapiłem to wszystko. I nie proszę cię o przebaczenie. Ale proszę cię o jedno spotkanie. Żebym mógł spojrzeć jej w oczy.

Wbiłam paznokcie w dłonie pod stołem. Czułam, że zaraz się rozpadnę.

– Ona nie wie, kim jesteś. Nie chcę jej krzywdzić. Nie chcę robić bałaganu z jej życia.

Chcę być w jej życiu, jeśli mi pozwolisz. Nie jako ktoś, kto ma prawa. Jako ktoś, kto chce spróbować być obecny.

Wstałam.

Jedno spotkanie. Tylko jedno. Ale jeśli ją skrzywdzisz... nie będzie drugiej szansy.

– Dziękuję – szepnął.

I kiedy odchodziłam, czułam, że nie ma już powrotu do dawnego porządku.

Poszliśmy tam razem

Spotkali się w parku. Umówiliśmy się na neutralnym gruncie, bez presji. Zosia biegała po trawie z dmuchawcem w dłoni, a ja ledwo oddychałam. Mateusz stał obok ławki, ściskając bukiet drobnych stokrotek. Patrzył na nią, jakby widział cud.

– To ona? – zapytał cicho.

Skinęłam głową.

– Zosia – zawołałam. – Chodź, ktoś chce cię poznać.

Zatrzymała się i spojrzała niepewnie. Podeszła powoli, przyglądając się Mateuszowi z dziecięcą ostrożnością. Usiadłam na ławce, Marek tuż obok mnie. Był spięty, milczący. Obserwował każdy ruch, każdy gest.

– Cześć, Zosiu – powiedział Mateusz, klękając na jedno kolano. – Mam na imię Mateusz. Przyniosłem ci kwiatki, lubisz?

Lubimy stokrotki – odpowiedziała po chwili. – Mama mówi, że są szczęśliwe.

Uśmiechnął się. Podał jej bukiet, a ona wzięła go ostrożnie, jakby bała się, że to jakiś podstęp.

– Czy jesteś kolegą mamy? – zapytała.

Zamarł. Spojrzał na mnie, szukając ratunku. Kiwnęłam głową. Delikatnie.

– Tak. Jestem kimś, kto bardzo chciał cię poznać.

Zosia przytuliła kwiatki do piersi i usiadła na trawie. Zaczęli rozmawiać – o jej ulubionych bajkach, przedszkolu, o tym, że potrafi już sama zasznurować buty. Mateusz słuchał z uwagą, zadawał pytania. A ja patrzyłam i czułam... chaos. Dumę. Strach. Smutek. I coś jeszcze – coś, czego nie potrafiłam nazwać.

Marek siedział w milczeniu. W końcu nachylił się do mnie.

– Cokolwiek się wydarzy, nie odejdę. Nie zostawię was – wyszeptał. – Ale potrzebuję czasu, żeby to poukładać w głowie.

Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się przez łzy.

– Ja też.

Mam nietypową rodzinę

Nie wiem, jak to się wszystko potoczy. Nie mam gotowych odpowiedzi ani scenariuszy. Życie przestało być czarno-białe, odkąd zaszłam w ciążę. Mateusz chce być obecny. Marek wciąż jest obok, choć widzę w jego oczach cień wątpliwości. A Zosia… Zosia po prostu żyje, z dziecięcą ufnością, jakby nie czuła ciężaru naszych decyzji.

Czasem miłość nie przychodzi od razu. Czasem trzeba się jej nauczyć. Do dziecka. Do mężczyzny. Do samej siebie. Ale wiem jedno – mam dla kogo walczyć.

Natalia, 26 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama