Reklama

Moja córka, Tosia, uczy się w piątej klasie, w społecznej szkole podstawowej. Jesteśmy z mężem dobrze sytuowani, więc stać nas na wysokie czesne. Dokładamy się też do stypendiów dla dzieci z biednych domów i tych, których rodzice przeżywają przejściowe trudności finansowe. Komu je przyznać, ustalamy na radzie rodziców, której jestem przewodniczącą. Do tej pory z prośbą o takie stypendia występowali tylko ci, którzy rzeczywiście nie mieli pieniędzy na opłaty. Ale w tym roku było inaczej.

Reklama

Miała taką minę, jakby zwaliły się na nią wszystkie problemy świata

Wszystko zaczęło się na początku września. Jak zwykle przyjechałam do szkoły odebrać Tosię. Gdy czekałam na nią w holu, podeszła do mnie Iwona, matka Bartka, kolegi córki z klasy. Nie byłyśmy specjalnie zaprzyjaźnione, ale wiedziałam, że jej mąż pracuje w Norwegii, świetnie zarabia, więc ona może zajmować się domem. Zazwyczaj witała się ze mną z uśmiechem. Ale wtedy miała taką minę, jakby zwaliły się na nią wszystkie problemy tego świata.

– Nie chcę być wścibska, ale coś mi się wydaje, że masz jakiś kłopot – zagadnęłam.

– Muszę powiedzieć Bartkowi, że pod koniec miesiąca zabieram go ze szkoły…

– Co się stało?! Nie jesteś zadowolona z poziomu nauczania? – zdziwiłam się.

Zobacz także

– Jestem, i to bardzo. Ale nie stać mnie będzie na płacenie czesnego. Mój mąż miał w pracy bardzo poważny wypadek. Żyje, ale jest sparaliżowany od pasa w dół. Lekarze twierdzą, że nigdy nie będzie chodził.

– O Boże, kiedy był ten wypadek?

– Na początku wakacji. Nawet nie wiesz, co ja przeżyłam… Zamiast prażyć się na słońcu pod palmami, warowałam przez miesiąc w szpitalu w Oslo. Całe nasze oszczędności poszły na hotel, bo przecież musiałam się gdzieś przespać, umyć. Nie wiem, z czego teraz będziemy żyć. Oczywiście poszukam jakiejś pracy, ale co ja tu zarobię? Na rachunki ledwie wystarczy. Jeśli nie wydarzy się jakiś cud, to chyba trawę będziemy jeść.

– Bartek wie, co przytrafiło się ojcu?

– Nie do końca. Powiedziałam mu o wypadku, ale o paraliżu nie. Do dziś wierzy, że tata wyzdrowieje. Czuję, że nie powinnam kłamać, ale uznałam, że tak będzie lepiej. Nie chcę, żeby wpadł w rozpacz. Szczególnie że czeka go jeszcze zmiana szkoły. Przecież uczy się tu od pierwszej klasy, wszystkich zna i lubi. Będzie tęsknił za nauczycielami, kolegami…

Sylwetka wydała mi się dziwnie znajoma. To była mama Bartka

– Na zdrowie twojego męża nie mam wpływu. Ale na płacenie czesnego już tak. Pogadam z innymi rodzicami. Co prawda stypendia są już przyznane, ale może uda się zebrać pieniądze na jeszcze jedno. Bartek nie musiałby wtedy zmieniać szkoły.

– Naprawdę to dla nas zrobisz?

– Oczywiście. Napisz podanie, żebym miała jakąś podkładkę. Niczego nie obiecuję, ale przysięgam, będę walczyć o te pieniądze jak lwica – podniosłam do góry dwa palce.

Było mi jej potwornie żal. Pomyślałam nawet, że jak nie uda mi się załatwić stypendium dla Bartka, to namówię męża, byśmy sami płacili za niego czesne. Nie chciałam, żeby chłopak przeżywał kolejny stres. Do głowy mi nie przyszło, żeby sprawdzić, czy jego matka mówi prawdę. Przecież była z nami od początku i zawsze regularnie płaciła za szkołę.

Dotrzymałam słowa. Na najbliższym zebraniu rady rodziców opowiedziałam o trudnej sytuacji Iwony i jej synka. Musiałam być bardzo przekonująca, bo wszyscy zgodzili się ufundować dodatkowe stypendium. Po głosowaniu natychmiast zadzwoniłam do Iwony.

– Udało się. Bartek zostaje w szkole do końca roku. A potem znowu zawalczymy! – krzyknęłam do słuchawki.

– Poważnie? Jesteś cudowna. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. I dla mojego dziecka – zaczęła dziękować

– O matko, przestań już dziękować! Najważniejsze, że sprawa jest załatwiona – przerwałam jej.

Mówiłam szczerze. Nie oczekiwałam wdzięczności. Byłam szczęśliwa, że pomogłam jej rozwiązać chociaż jeden z jej wielu problemów. I pewnie żyłabym w tym przekonaniu jeszcze bardzo długo, gdyby nie przypadek.

To było na początku listopada. Znajomi, Ewa i Kacper, kupili przepiękny, nowy dom w eleganckiej dzielnicy miasta i zaprosili męża i mnie na oglądanie. Dzień jak na tę porę roku był wyjątkowo ładny, więc, gdy już zwiedziliśmy wszystkie pomieszczenia, wyszliśmy na dwór zobaczyć, jak wygląda ogród. W pewnym momencie dostrzegłam, że z sąsiedniego, równie okazałego domu, wyszła jakaś kobieta i zaczęła wymiatać liście z tarasu. Sylwetka wydała mi się dziwnie znajoma. Wytężyłam wzrok. To była Iwona, mama Bartka.

– Znam tę kobietę – szepnęłam do Ewy. – Jej syn chodzi z moją Tosią do klasy. Jeszcze całkiem niedawno powodziło jej się bardzo dobrze. Ale latem jej mąż miał wypadek, jest sparaliżowany. Teraz musi sama zarabiać na rodzinę. Wspominała, że będzie szukać pracy, ale nie sądziłam, że zatrudni się jako gosposia.

– O czym ty mówisz? Jaka gosposia? Przecież to właścicielka domu. Wprowadziła się z dzieckiem tuż po nas, pod koniec wakacji.

– To niemożliwe, jesteś pewna?!

– No jasne. Przecież z nią rozmawiałam. Ma na imię Iwona, a jej syn Bartek. Mówiła, że od dawna marzyli z mężem o takim dużym domu – odparła.

Zrobiło mi się gorąco.

– A tego jej męża poznałaś?

– Tak, ale dopiero tydzień temu, bo wcześniej był w pracy w Norwegii.

– Jest zdrowy?

– Nie rozumiem…

– No, czy chodzi na własnych nogach?

– Owszem. Wspominał co prawda, że miał w pracy wypadek, ale wyszedł z niego bez poważniejszych obrażeń. I jeszcze wysokie odszkodowanie mu wypłacili. Podobno dzięki tym pieniądzom stać ich było na kupno tego domu – odparła.

Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się tak nabrać. Kiedy już ochłonęłam, opowiedziałam Ewie, jaką to wzruszającą bajeczkę sprzedała mi Iwona. I jak jej pomogłam.

– O kurczę, ale nam się sąsiedzi trafili, niech to szlag. I co teraz zamierzasz zrobić?

– Powiem, co o niej myślę. Prosto w oczy. Niech wie, że jej oszustwo się wydało – zacisnęłam pięści.

Ruszyłam na posesję Iwony. Znajomi i mąż próbowali mnie zatrzymać, tłumaczyli, że powinnam załatwić tę sprawę w szkole, w obecności innych rodziców, ale ja nie zamierzałam czekać. Czułam, że jeśli natychmiast z nią się nie rozprawię, to pęknę ze złości.

Gdy mnie zobaczyła, zamarła na chwilę. Szybko jednak doszła do siebie.

– Co tu robisz? – bąknęła.

– Przyszłam zapytać, dlaczego mnie tak perfidnie oszukałaś – starałam się trzymać nerwy na wodzy.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi!

– Daj sobie spokój z tymi gierkami. Moi znajomi mieszkają tuż za płotem. Wszystko mi o was opowiedzieli. Twój mąż jest zdrów jak ryba i nadal pracuje w Norwegii.

– No i co z tego?

– A to, że stać was na płacenie czesnego za szkołę!

– Gdyby nas było stać, to byśmy płacili. Ale czy wiesz, ile kosztuje remont takiego wielkiego domu? Krocie! Musiałam na czymś zaoszczędzić – warknęła i zanim zdążyłam odpowiedzieć, odwróciła się na pięcie i wbiegła do domu. Chciałam wejść za nią, ale zamknęła drzwi od środka.

Iwona zabrała ze szkoły papiery syna i zniknęła

Tamtego popołudnia po raz ostatni widziałam Iwonę. Następnego dnia dowiedziałam się w szkole, że z samego rana zabrała papiery syna i zniknęła. Proponowałam, żebyśmy o wszystkim powiadomili policję, ale dyrektorka i rodzice z rady się nie zgodzili. Stwierdzili, że nie mają ochoty włóczyć się po komisariatach, że to mogłoby źle wpłynąć na wizerunek szkoły.

Reklama

Iwonie oszustwo się więc upiekło. Jedyne, co mnie pociesza, to fakt, że wyłudziła od nas czesne tylko za trzy miesiące… Ustaliliśmy, że resztę pieniędzy odłożymy na specjalne konto. Przydadzą się w przyszłym roku, na stypendium dla dziecka, którego rodziców naprawdę nie stać na płacenie czesnego.

Reklama
Reklama
Reklama