„Zakochałam się w facecie, który dostał serce po moim zmarłym mężu. Ma taki sam ciepły dotyk jak Olaf”
„Byliśmy dla siebie stworzeni. Po ślubie nasze uczucia nie osłabły. Po dwóch latach uznaliśmy, że do pełni szczęścia brakuje nam tylko dziecka. Kiedy więc zaszłam w ciążę, skakaliśmy z radości. Zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądać nasze życie we troje. To był naprawdę cudowny czas”.
- Angelika, 32 lata
To była miłość od pierwszego wejrzenia
Pamiętam, jak Olaf wszedł do mojego biura, uśmiechnął się i podał mi rękę na powitanie. W jednej chwili ogarnęło mnie jakieś niesamowite ciepło! Serce biło mi jak szalone, a motyle w brzuchu tańczyły.
On chyba poczuł się podobnie, bo nagle oblał się rumieńcem i długo nie puszczał mojej ręki. A po chwili zapytał, czy dam mu swój numer telefonu. Bez wahania wyjęłam wizytówkę, a gdy wyszedł, modliłam się, żeby zadzwonił.
Odezwał się jeszcze tego samego dnia, zaprosił mnie na kawę. Przegadaliśmy cały wieczór. Gdy się rozstawaliśmy, byliśmy już w sobie zakochani po uszy. Po kilku miesiącach znajomości postanowiliśmy wziąć ślub. Wszyscy dziwili się, że tak się spieszymy, niektórzy twierdzili, że najpierw powinniśmy się lepiej poznać, ale nie słuchaliśmy.
Czuliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Nie pomyliliśmy się. Po ślubie nasze uczucia nie osłabły. Po dwóch latach uznaliśmy, że do pełni szczęścia brakuje nam tylko jednego: dziecka. Kiedy więc zaszłam w ciążę, skakaliśmy z radości. Wieczorami siadaliśmy na kanapie i zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądać nasze życie we troje. To był naprawdę cudowny czas.
Zosia była promyczkiem słońca w moim życiu
No a potem wydarzył się ten straszliwy wypadek. To było 20 maja, tydzień po naszej trzeciej rocznicy ślubu. Byłam wtedy w czwartym miesiącu ciąży. Miałam potworną ochotę na ogórki kiszone, więc Olaf natychmiast się ubrał i pobiegł do warzywniaka. Tak bardzo chciał mi zrobić frajdę.
Zobacz także
Dwie godziny później dostałam wiadomość, że miał wypadek.
Nie wiem dokładnie, co było potem. Chyba któryś z sąsiadów zawiózł mnie do szpitala. Mąż leżał podłączony do jakichś urządzeń i monitorów. Na rękach, ciele nie widać było nawet siniaków. Odetchnęłam z ulgą.
– To nic poważnego prawda? – zapytałam lekarza.
– Niestety… Pani mąż umiera… Jego mózg już nie pracuje. Przykro mi, ale my już nic nie możemy zrobić – rozłożył ręce w geście bezradności.
– Przecież oddycha! – krzyknęłam.
– To respirator tłoczy powietrze do płuc. Podtrzymujemy go przy życiu, bo chcemy pobrać organy do przeszczepu. Mam nadzieję, że się pani zgodzi – powiedział.
To był szok. Przez chwilę stałam jak osłupiała. A potem wpadłam w szał. Zaczęłam płakać, krzyczeć, że nie ma sumienia, że nie wolno pytać żony o takie rzeczy. Że mógł trochę poczekać, jakoś mnie przygotować.
– Gdybym miał czas, to bym poczekał. Ale tu liczy się każda minuta. Za godzinę, dwie może być już za późno. A tak… Pani mąż może uratować życie kilku osobom – powiedział cicho.
Nie wiem, ile czasu się zastanawiałam. Może pięć minut, a może trzydzieści. Przed oczami przebiegły mi wszystkie szczęśliwe chwile, które przeżyłam z Olafem. Zrozumiałam, że nie mogę pozwolić, by jego śmierć poszła na marne, że on sam na pewno chciałby pomóc innym.
– Zgadzam się – wykrztusiłam.
Gdy wypowiadałam te słowa, przez myśl mi nie przeszło, że ta decyzja zaważy na całym moim późniejszym życiu.
Po śmierci męża nie mogłam się pozbierać
Czułam się skrzywdzona, oszukana przez los. Całymi dniami siedziałam w domu i rozpamiętywałam to, co mnie spotkało. Przy zdrowych zmysłach trzymało mnie tylko dziecko, które nosiłam w brzuchu. Tłumaczyłam sobie, że jego dobro jest najważniejsze, że muszę się pozbierać i przetrwać trudny czas. Wiedziałam, że samej będzie mi trudno, więc sprzedałam nasze mieszkanie w Krakowie i przeprowadziłam się do rodziców, do Wrocławia. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami.
Pięć miesięcy później urodziłam Zosię. Była jak promyczek słońca w moim smutnym życiu. Myślę, że to właśnie dzięki niej ostatecznie otrząsnęłam się z żalu i wróciłam do normalności. Zaczęłam wychodzić z domu, z czasem znalazłam pracę, sprawdzoną grupę przyjaciół. Tylko o jednym nie myślałam: o związku z innym mężczyzną.
Mimo upływu miesięcy, a potem lat, nie byłam w stanie zapomnieć o zmarłym mężu. Wszyscy wokół tłumaczyli mi, że to błąd, że Olaf na pewno chciałby, żebym znowu wyszła za mąż i była szczęśliwa, ale nie słuchałam.
Za bardzo go kochałam. Uważałam, że nie ma takiego mężczyzny, który mógłby mi go zastąpić.
Ale pół roku temu to się zmieniło
Tamtem dzień zaczął jak zwykle. Odwiozłam Zosię do przedszkola i pojechałam na spotkanie z nowym klientem. Miasto było zakorkowane jak nigdy, więc spóźniłam się prawie pół godziny. Zdenerwowana i zawstydzona wpadłam do gabinetu. Zza biurka podniósł się przystojny mężczyzna przed czterdziestką.
– Przepraszam, zazwyczaj jestem punktualna. Ale dziś naprawdę nigdzie nie można dojechać na czas – zaczęłam się tłumaczyć.
– Nie szkodzi. Następne spotkanie mam dopiero późnym popołudniem – uśmiechnął się i wyciągnął rękę na przywitanie. Chwyciłam jego dłoń.
– Świetnie, w takim razie od razu przejdźmy do rze… – głos uwiązł mi w gardle, bo nagle poczułam, jak ogarnia mnie niesamowite ciepło. Takie samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Olafa.
– Czy coś się stało? – zaniepokoił się mężczyzna.
– Nie… Przepraszam, po prostu na sekundę zrobiło mi się słabo.
Spotkanie udało się znakomicie. Paweł, bo tak miał na imię mój rozmówca, znał się na rzeczy, nie marudził i nie wymądrzał się bez potrzeby. Po dwóch godzinach mieliśmy dogadane wszystkie warunki współpracy.
– Dziękuję, jeszcze żadne spotkanie w mojej zawodowej karierze nie przebiegło tak gładko – uśmiechnęłam się.
– Naprawdę? To może dałaby się pani zaprosić dziś wieczorem na kolację, żeby to uczcić? – uśmiechnął się.
Ku swojemu zdziwieniu miałam ochotę powiedzieć tak, ale szybko odpędziłam tę myśl.
– Przykro mi, ale nie mogę. Mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, a potem muszę zająć się córeczką.
– Mnie też jest przykro, ale cóż… W taki razie do zobaczenia na podpisaniu kontraktu – wstał i wyciągnął rękę.
Dotknęłam jego dłoni i znowu poczułam to niesamowite ciepło. Nie rozumiałam, co się dzieje. Przez ostatnie lata witałam się i żegnałam z wieloma mężczyznami, ale nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam.
Dotknęłam jego dłoni i znów poczułam niezwykłe ciepło
Już miałam się odwrócić i ruszyć do wyjścia, gdy dostrzegłam, że osunął się na krzesło. Był bardzo blady.
– Co się stało? Źle się pan czuje? Może podać panu wodę? Albo wezwać karetkę? – przeraziłam się.
– Nie, wszystko w porządku… Woda wystarczy. Moje nowe serce po prostu przypomina mi, że znowu zapomniałem wziąć leki… – sięgnął do kieszeni i wyciągnął pudełeczko z tabletkami.
– Nowe serce? – zapytałam, podając mu szklankę.
– Tak. Cztery lata temu miałem przeszczep. Dawca znalazł się dosłownie w ostatniej chwili…
– Kiedy? – przerwałam mu.
– Przecież mówię, cztery lata temu.
– A dokładnie?
– W maju, dwudziestego – odparł.
Nogi się pode mną ugięły.
– Jest pan pewien?
– No raczej. Dostałem serce od jakiegoś młodego mężczyzny z Krakowa. A czemu pani pyta? – patrzył na mnie zdumiony.
– Niech pan weźmie w końcu te lekarstwa. A na kolację dam się jednak zaprosić – zaczerwieniłam się, bo motyle w brzuchu nagle ożyły i zaczęły swój szalony taniec.
Od tamtej pory minęło pół roku. Byłam już z Pawłem na wielu kolacjach. Spotykamy się i czuję, że coraz bardziej się w sobie zakochujemy. Wierzę, że będziemy szczęśliwi. Przecież Paweł ma serce Olafa… Nie może być inaczej.