Reklama

Od kilku tygodni docieram do pracy piechotą, wciąż łudząc się, że przypadkiem, gdzieś go spotkam. Może będzie przejeżdżał rowerem, zahamuje nagle z piskiem opon i utniemy sobie miłą pogawędkę jak kiedyś… Może będzie akurat wychodził z urzędu, mięsnego, drogerii, skądkolwiek i zagai do mnie: „Aniuta! Co za spotkanie! Zabieram cię na kawkę, tam gdzie zwykle. Tęskniłem za tobą, czemu się nie odzywałaś?” Ja od razu mu odpowiem, że też może zadzwonić i że czekałam na jego telefon z nadzieją. Szelmowski uśmiech pojawi się na jego twarzy i spojrzę w te jego radosne i ufne oczy…

Reklama

A ja będę miała na sobie tę sukienkę w groszki, dopasowaną w talii i kobiecą, będę miała czerwoną szminkę na ustach i od razu poczuję, że to mu się bardzo podoba. To doda mi odwagi i pewności. I nic już nie będzie skomplikowane, jakby nie było między nami nieporozumień, jakby to wszystko straszne, co zostało wypowiedziane, nigdy nie istniało.

Dziś moja droga jest nierówna, z przeszkodami, wszędzie dookoła rozkopy, muszę omijać kostkę brukową i inne elementy nowo powstającego chodnika. Może za jakiś czas będzie tu pięknie, ale na razie nie umiem się z tego cieszyć. Nie ma go przy mnie i nic tego nie zmieni! Spędziliśmy ze sobą niecałe dwanaście miesięcy. To były najpiękniejsze miesiące mojego życia… To trochę mało, bo jestem już ryczącą czterdziestką, ale może lepsze to niż zupełne nic...

Poznałam go na straganie

Jak się poznaliśmy? To było najzwyklejsze spotkanie na straganie. Ja zawsze obwąchuję pomidory. Ich zapach musi być taki jakby soczysty, przyjemny i mocny, wtedy wiadomo, że mają smak i będą pyszne. Hodowaliśmy pomidory na działce rodziców i wiedziałam, jaki zapach jest idealny i zwiastuje wspaniałą ucztę dla mojego podniebienia. Zapach dojrzewających w słońcu pomidorów zawsze przypomina mi czasy dzieciństwa i rodzinę. Działa na mnie niezwykle kojąco i wręcz magicznie.

– No i jak? – zaskoczył mnie nagle pytaniem, pojawiając się z zaplecza. – Mają zapach jak po wiosennym deszczyku, nieprawdaż?

– Oj tak, faktycznie, zwłaszcza ta odmiana malinowych. Od razu poproszę kilogram.

– Już wybieram te najpiękniejsze – zapewnił. – Masło, świeżutki chlebek z chrupiącą skórką i pomidorek… Odrobina cebulki jeśli pani lubi i… niebo w gębie gwarantowane!

– O tak, uwielbiam to. To wezmę może więcej, ze dwa kilo.

– Dodam jeszcze kilka z tej nowej odmiany. Mało pesteczek, dużo miąższu, naprawdę są wyjątkowo smaczne.

Kiedy wydawał mi drobne, musnął dłonią moje palce. Poczułam przyjemny dreszcz. Nie przepadam za tym, jak ktoś się spoufala, ale to było nieco intrygujące, elektryzujące i bardzo miłe doznanie. Ku mojemu zaskoczeniu.

– Na pewno pana jeszcze odwiedzę – odpowiedziałam, odwracając się w drzwiach, a on na to buńczucznie, że jest o tym przekonany na sto procent.

– Nigdzie pani nie znajdzie tak dorodnych warzyw – dodał. – A tak pięknej i uroczej klientce przygotuję zawsze coś specjalnego.

I tak to się zaczęło. Przychodziłam na ten jego stragan kilka razy w tygodniu i wybierałam najpiękniejsze warzywa i owoce, różne przetwory. Gdy się zbliżałam, już zawsze do mnie zagadywał i nawoływał:

– Wreszcie panią widzę! Musi pani koniecznie posmakować dziś truskawek, mam najlepsze na bazarku. Jest też agrest, groszek w strączkach, przepyszny młody bób i słodziutkie czereśnie.

I tak za każdym razem – co było najświeższe, najlepsze, najpiękniejsze, zawsze mi polecał. I rzeczywiście nigdy się nie zawiodłam. U niego zawsze był tłum kupujących. Był tym najbardziej lubianym straganiarzem, który w dodatku miał uczciwe ceny, a i towar najlepszej jakości. Nikomu nie wciskał zleżałych warzyw, ani popleśniałych owoców.

Oprócz tego był… niezwykle przystojny w moich oczach. Miał muskularną sylwetkę, ciemną karnację i gęste kręcone włosy. A do tego patrzył zawsze na mnie takim spojrzeniem, które mnie zawstydzało i od którego robiło mi się ciepło na sercu jednocześnie. Byłam nim zauroczona. Po prostu.

Mój syn go nie polubił

Wcześniej nie miałam zbytniego szczęścia do facetów, mimo że niczego mi nie brakowało. Nie miałam nigdy męża, do ślubu mi się nie spieszyło, ale miałam nieślubnego syna. Nosił nazwisko po swoim tacie, ale kontakt z nim miał sporadyczny. Mój były partner dodatkowo nie chciał płacić alimentów. Razem spędziliśmy niecałe dwa lata i był to, mogę powiedzieć, ciągły roller-coaster silnych emocji. Musiałam odejść, nie mogłam tego wytrzymać.

W krótkim czasie jakoś udało mi się poskładać wszystko do kupy i byłam zadowolona i dumna ze swojej decyzji. Synek chował się dobrze, był zdrowy, ale niestety wychowałam go na egoistę. Zawsze miał wszystko pod nos i co tylko chciał. Pewnie to moja wina. Zorientował się błyskawicznie, że nie potrafię mu niczego zabronić i cały czas z tego korzystał. Na całego.

Mamy małe mieszkanko, trzy pokoje. W dwu z nich urzęduje synek. W jednym się uczy i korzysta z komputera, a w drugim ma sypialnię. Ja mieszczę się w najmniejszym pokoiku, bo uznałam, że nie potrzeba mi wiele do szczęścia. Był tam malutki telewizorek, sofa, półeczki ze zdjęciami i książkami oraz szafa na jednej ze ścian. Też nieduża.

Kiedy mój nowo poznany przystojny sprzedawca zobaczył mój pokoik pierwszy raz, od razu skomentował:

– Dlaczego ciśniesz się w takiej kliteczce? Ten duży pokój powinien być twój, też musisz się jakoś regenerować i czuć komfortowo, a nie jak obca we własnym domu.

Te słowa od razu doszły do uszu mojego syna. Nie był tym zachwycony i od razu było pewne, że nie przypadną sobie do gustu.

Po co ten typ się tu pałęta? – skomentował Kuba po tym jak wyszedł. – Żebym go tu więcej nie widział! Mama, to nie jest koleś dla ciebie!

Może trzeba było wtedy zaznaczyć jakieś granice i postawić go do pionu. Powiedzieć, że co wolno wojewodzie i tak dalej. Że to są dorosłe sprawy i nie ma prawa tak się zachowywać. Może wtedy sprawy potoczyłyby się zupełnie innym torem, może byłoby inaczej.

Ale tak naprawdę nie tylko to stanęło na drodze naszemu szczęściu. Nie tylko mój syn był problemem. Problemem i to o wiele poważniejszym była mama mojego przystojnego straganiarza Marcina. Miała osiemdziesiąt trzy lata, trzymała się zaskakująco dobrze i miała siłę, by zatruwać nasz spokój. Błyskawicznie zorientowała się, że jej syn chce stworzyć poważną relację i najzwyczajniej w świecie nie zamierzała mu na to pozwolić. Gnębiła mnie nie przebierając w środkach i strasznie, ale to naprawdę strasznie, zaczęła zatruwać nam życie.

Zwykle w czasie, gdy się spotykaliśmy, jego telefon dzwonił co chwila. Marcin za każdym razem odbierał, bo nie chciał jej przysparzać zmartwień. Był dobrym synem. Ona wpierała mu, że ma poważne problemy z sercem i strasznie się boi o niego, zwłaszcza jak go nie ma. Zwyczajnie stresował się, że coś jej się stanie, że dostanie zawału, albo coś w tym rodzaju. Nie chciał do tego dopuścić, bo nie mógłby z tym później spokojnie żyć. Tak to tłumaczył.

Nie mogłam tego wytrzymać

Jego matka wydzwaniał też i do mnie nocami. Skąd miała mój numer, nie mam pojęcia, ale było to wykańczające.

– Wytrzymaj skarbie – przekonywał Marcin, gdy już byliśmy ze sobą bliżej. – Mama tylko tak cię testuje, potem się zmęczy i jak zobaczy, że to jest na poważnie, to da za wygraną. Wytrzymaj jeszcze odrobinkę, proszę.

Pewnego razu Marcin przyprowadził mnie do swojej matki na wspólny obiad. Staruszka siedziała najeżona jak jakiś jeżozwierz, patrzyła na mnie złowrogo i nie powiedziała ani jednego słowa jak weszłam serdecznie się witając. Na moje próby uprzejmego zagadywania również nic. Po dłuższej chwili walnęła dłonią o stół i wrzasnęła, że nie zamierza niczego dziś jeść, bo nie będzie siedziała przy stole z byle kim! Zrobiło mi się tak nieprzyjemnie, że z nerwów zaczęłam płakać.

– Nie bierz tego do siebie – Marcin ponownie próbował zamieść wszystko pod dywan. – Ona taka już jest. Nie trzeba na to zwracać uwagi. Ja się nie przejmuję fochami twojego syna, więc i ty tak rób. Na pewno dadzą spokój z tym już niedługo. Tylko nie możemy się poddawać.

Nie przewidział tylko jednego. Oni nie zamierzali dać nam spokoju.

Mój kochany syneczek shejtował Marcina w mediach społecznościowych. Napisał w komentarzach, że warzywa i owoce, które u siebie sprzedaje pochodzą z jakichś upraw, które są nawożone chemią. Klienci na straganie pokazywali mu te wpisy. Marcin się naprawdę wściekł i poprosił mnie, żebym to z Kubą załatwiła.

– Musi natychmiast zaprzestać rozpowszechniania tych oszczerstw, bo się naprawdę zeźlę i mnie popamięta. – ciskał się. – Niech się zastopuje, do diabła!

– Przy okazji może twoja mamusia też by się zastopowała? – złośliwie wybuchłam. – Wydzwaniała do mnie kolejny raz w nocy i wypytywała, gdzie ty jesteś.

– Wypytywała? Przecież byłem w domu i spałem obok! – sam już nie wytrzymywał tych jej dziwacznych nagonek. – Co jej się w tej głowie znowu uroiło?

– Zapewne chciała rzucić na ciebie podejrzenie, że mnie zdradzasz, chodząc gdzieś po nocy. – dedukowałam. – I liczyła na jakąś karczemną aferę w związku z tym. Chciała nas skłócić na dobre.

Może gdybyśmy trzymali się razem, nic by nas nie zniszczyło. Ale to co wyprawiały najbliższe nam osoby, sprawiało, że nie sposób było udawać, że nas to nie dotyka. Że nic się nie dzieje. Że to nie ma na nas żadnego wpływu.

Mój synek dolał oliwy do ognia

Pewnego razu Marcin potwornie się wściekł…

– Aniu, musisz mi wybaczyć – zaczął już od wejścia – ale ten twój synalek to po prostu chuligan! Przysłał jakichś koleżków, którzy rozwalili mi cały towar i zniszczyli kompletnie mój stragan. Następnym razem zgłoszę to na policję! Miarka się już przebrała. Co za dużo, to niezdrowo, do diabła! To nie jest normalne! Jak tak dalej pójdzie, to trafi do więzienia!

W duchu przyznawałam mu rację, ale nie mogłam znieść, że tak mówi o moim własnym, ukochanym dziecku. Wyprosiłam go więc z domu i kazałam wrócić jak ochłonie. To była nasza pierwsza poważna kłótnia i rozstanie w gniewie. Nie mogłam spać po tym do rana!

Matka kocha ślepo, to prawda i nawet jak dziecko zrobi coś złego, chce je bronić przed światem. To wszystko z góry było skazane na niepowodzenie. On z kolei pielęgnował swoje synowskie uczucia do tej wrednej matki. I to po prostu nie mogło się udać. Kłóciliśmy się od tego czasu non stop. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że może pojedziemy na kilka dni, gdzieś w miłe miejsce i tam podejmiemy jakieś decyzje, co dalej. I co z tym wszystkim zrobić. Tylko wyjechaliśmy na przedmieścia, jego telefon zadzwonił.

– Marcin zostaw, tym razem odetnij się na chwilę – błagałam. – Ale on swoje, że nie ma wyjścia, że mama znowu miała jakieś palpitacje i że nie może jej tak zostawić.

Po chwili doszło do moich uszu, jak mówi, że zaraz będzie u niej. I już wiedziałam, co to oznacza. Nie będzie żadnego dalej, żadnego nas, żadnych wspólnych decyzji i przyszłości. To koniec z nami. Podrzucił mnie pod dom, bez słowa. Gdy wysiadałam nawet nie zaproponował, że mi pomoże z bagażami. I tyle go widziałam. Od tego czasu nawet do mnie nie zadzwonił.

A ja chodzę po mieście i ciągle liczę, że go spotkam. Że może coś jeszcze uda się posklejać na nowo. Że może wrócimy do tego co było. Może jakbyśmy się bardziej postarali. Coś zmienili. Może dalibyśmy radę? Ale Marcin zniknął, nie dawał znaku życia. Zawinął swój stragan i tyle go widzieli. I nic nie wskazuje na to, że coś się odmieni. Wciąż nie mogę dojść do siebie, że to się tak skończyło i nic tego nie wróci!

Anna, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama