„Jej urok i powabne ciało całkowicie mnie onieśmielały. Chciałem otworzyć przed nią serce i drzwi do sypialni”
„Wiedziałem, że muszę wreszcie zebrać się na odwagę. Wychodziłem za nią, podobnie jak przez ostatnie dwa tygodnie, podziwiając grację ruchów i zgrabną sylwetkę. Ale tym razem nie poszedłem w stronę mojego domu, lecz ruszyłem za nią”.
- Arek, 43 lata
Życie bywa przewrotne
Po raz pierwszy zobaczyłem ją w kościele podczas mszy. Po raz drugi zresztą też… I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż mam zwyczaj chodzić do kościoła co niedzielę, co w dzisiejszych czasach, w przypadku człowieka w średnim wieku, nie jest wcale takie oczywiste. Pamiętam, że kiedy byłem chłopcem, świątynie były zawsze pełne, na każdej mszy trzeba było stać, bo wszystkie siedzące miejsca były zarezerwowane dla starszych ludzi. Dzisiaj można iść na mszę i liczyć na to, że znajdzie się ławkę, w której człowiek wygodnie usiądzie.
Przyznaję, że był czas, kiedy zaniedbywałem sprawy wiary. Żona, rodzina, codzienne obowiązki – wszystko to sprawiało, że w niedzielę miałem ochotę tylko posiedzieć w domu. Ale od czasu rozwodu wróciłem do dawnych obyczajów. Pomagało mi to przetrwać trudny czas. Paradoksalnie, bo przecież rozwód w pewnym sensie oddala człowieka od kościoła. Mnie zbliżył… I nie przeszkadza mi, że nie mogę przystępować do sakramentów. Sama modlitwa przynosi ulgę.
Tak czy inaczej, pewnego dnia poszedłem jak zwykle na mszę o dziesiątej. Zazwyczaj wówczas na organach gra i śpiewa siostra o anielskim głosie, a nie etatowy organista, beczący niczym ranny łoś. Usiadłem przed ołtarzem, w czwartej ławce, jak zawsze. Było jeszcze pięć minut do rozpoczęcia nabożeństwa, więc zacząłem się rozglądać.
Byłem nią oczarowany
Od razu ją zauważyłem. Siedziała również w czwartej ławce, ale po drugiej stronie głównej nawy. Blondynka w piaskowym żakiecie i spódniczce. Kiedy siedziała, spódniczka jej się podwinęła, odsłaniając część kolan i bardzo zgrabne łydki. Stopy w średnio wysokich obcasach wyglądały prześlicznie. Co tu dużo mówić – kobieta w moim typie.
Zdałem sobie sprawę, że zbyt długo się na nią gapię dopiero wtedy, kiedy zerknęła w bok i nasze oczy się spotkały. Musiała wyczuć mój wzrok. A oczy miała również piękne, jeśli mogłem ocenić z tych paru metrów – ciemnoniebieskie i jakby trochę smutne. Szybko uciekłem ze spojrzeniem w bok.
Zobacz także
Ale co poradzić? Głowa sama odwracała mi się w tamtą stronę. Przesunąłem się nawet nieco ku krawędzi ławki, żeby mi ktoś tej piękności nie zasłonił. Msza minęła mi jak z bicza strzelił, ale gdybym miał powtórzyć, o czym były czytania i kazanie – pojęcia nie mam! Aż dziw, że nie dostałem skrętu szyi, gdy patrzyłem na tę kobietę…
Szedłem dwa kroki za nią, kiedy wychodziliśmy z kościoła. Była bardzo zgrabna i poruszała się z gracją. Ale potem poszła w swoją stronę, a ja w swoją. Nie mogłem przecież za nią leźć i się gapić, a zaczepiać kobietę po mszy… jakoś nie wypadało.
Nie mogłem przestać o niej myśleć
Wróciłem do domu, włączyłem telewizor, ale podobnie jak w kościele, nie umiałem się skupić na programie. W tej chwili naprawdę żałowałem, że nie zdecydowałem się do niej podejść. Najwyżej usłyszałbym, że nie jest zainteresowana… Albo że jest mężatką. I miałbym święty spokój.
Tydzień później, rzecz jasna, znów poszedłem na mszę. Wspomnienie kobiety nieco przyblakło pod wpływem codziennej krzątaniny, ale miałem nadzieję, że może ją zobaczę. I nie zawiodłem się! Usiadła w tym samym miejscu, co poprzednio, a ja znów nie umiałem się skupić na nabożeństwie. „Boże, przebacz – mówiłem w myślach. – Co mam poradzić, skoro stworzyłeś tak piękną istotę?”.
Nie, nie czułem się usprawiedliwiony. Miałem głębokie przekonanie, że kościół to nie jest miejsce do gapienia się na choćby najpiękniejsze przedstawicielki płci przeciwnej. Ale ona miała w sobie coś, co nie pozwalało mi zachowywać się zgodnie z zasadami. Wiem, nikomu przecież nie robiłem tym krzywdy, ale czułem się z jednej strony nieco nie w porządku. Bo z drugiej – byłem szczęśliwy jak prosię w maju, że mogę znów patrzeć na tę blondynkę.
Nie muszę chyba dodawać, że zauważyła moje zainteresowanie. Każdy by zauważył. Przecież wgapiałem się w nią, jak nie przymierzając, sroka w gnat.
W pewnym momencie, kiedy nie zdążyłem odwrócić wzroku i nasze spojrzenia się spotkały, zobaczyłem, jak kobieta lekko marszczy brwi, jakby była niezadowolona. A już postanowiłem sobie, że tym razem ją zagadnę po wyjściu z kościoła! Już podjąłem żelazną decyzję. Teraz pomyślałem, że chyba nie będzie zadowolona, jeśli ją zaczepię… Zrezygnowałem więc.
Ciągle brakowało mi odwagi
Powrocie do domu znów plułem sobie w brodę, że stchórzyłem. I znów nie mogłem sobie znaleźć miejsca. W dodatku byłem przekonany, że kobieta więcej nie przyjdzie na tę samą mszę, a jeśli nawet, usiądzie gdzie indziej. Widziałem przecież, że ją rozdrażniłem. A może była mężatką? Nie. Chyba nie, bo nie widziałem, żeby nosiła obrączkę, a przecież specjalnie się przyglądałem. Prawdę mówiąc, gdybym mógł w tej chwili sam się kopnąć solidnie w cztery litery, zrobiłbym to z ogromną przyjemnością. Mistrz zmarnowanych okazji – tak o sobie wtedy myślałem.
Następnej niedzieli powlokłem się na mszę gnany już tylko siłą bezwładności. Prawdę mówiąc, nie chciało mi się modlić. Ale te cotygodniowe nabożeństwa stały się już nawykiem, weszły mi w krew. Zająłem miejsce w ławce, zapatrzyłem się na obraz na ołtarzu. Siedemnastowieczny sztych, przedstawiający biczowanie Chrystusa. Piękny. To znaczy, nie sam temat piękny, bo przedstawia cierpienie, ale wspaniałe dzieło sztuki. Kilka lat temu można było nawet podejść blisko, żeby podziwiać kunszt artysty, ale jakiś oszołom próbował go pociąć nożem i od tej pory wstęp na podwyższenie, na którym znajduje się stół ofiarny, jest zabroniony.
Czułem się trochę jak ten Jezus na obrazie. Tyle że to ja się sam ubiczowałem swoim niezdecydowaniem z jednej strony, a gapieniem się jak cielę na malowane wrota z drugiej. Tak, mistrz zmarnowanych szans. Nie, nie mistrz – król zmarnowanych szans!
Nawet nie patrzyłem na boki, skupiłem się na obrazie. Że też ludzie potrafią tworzyć takie rzeczy… To się nazywa dar i iskra boża.
Kiedy wszedł ksiądz, zerknąłem odruchowo w bok i znieruchomiałem. Była tam! Naprawdę tam była! Stała jakby nigdy nic, i tradycyjnie już, wyglądała prześlicznie. Starałem się tym razem nie patrzeć na nią co chwila, co było trudne. Myśli całymi stadami galopowały przez moją głowę. A jednak przyszła! Usiadła tam, gdzie zawsze! Gdyby była rozgniewana, że się na nią gapię, to przecież by się gdzieś przeniosła albo w ogóle zmieniła godzinę mszy, żeby mnie nie spotkać. A tymczasem ona…
W końcu się odważyłem
Nie mogłem się doczekać końca nabożeństwa. Wiedziałem, że muszę wreszcie zebrać się na odwagę. Wychodziłem za nią, podobnie jak przez ostatnie dwa tygodnie, podziwiając grację ruchów i zgrabną sylwetkę. Ale tym razem nie poszedłem w stronę mojego domu, lecz ruszyłem za nią. Nie chciałem jej zaczepiać pod samym kościołem, gdzie tłoczyli się jeszcze ludzie.
Szła nieśpiesznie, najwyraźniej świadoma, że za nią podążam. Przyspieszyłem i czułem, że moje serce również przyspiesza. Zrównałem się z kobietą, leciutko ją wyprzedziłem, może o ćwierć kroku.
– Przepraszam – powiedziałem.
Przekląłem się w duchu za to, że głos mi drży, może lekko, ale na pewno zauważalnie.
Przystanęła, odwróciła się tak, że staliśmy twarzą w twarz…
– Tak? – spytała.
– Przepraszam – powtórzyłem i odchrząknąłem, żeby choć trochę zyskać na czasie. – Zauważyłem panią w kościele i… – zaciąłem się, zastanawiając, co powiedzieć dalej.
– Zauważyłam, że pan mnie zauważył – powiedziała z lekkim i jakże pięknym uśmiechem.
– Tak, to pewnie nie było trudne – mruknąłem zmieszany.
Roześmiała się. I głos, i śmiech miała równie piękne, jak resztę. Musiałem jakoś brnąć dalej.
– Zastanawiam się, czy nie mogłaby pani… Czy nie zechciałaby pani dać się zaprosić na kawę? Jest tu niedaleko taki miły lokal…
– Pewnie chodzi panu o „Alhambrę”? – przerwała moje męczarnie.
– Tak – potwierdziłem. – Tam chciałbym panią zaprosić…
– Już myślałam, że nigdy się pan nie zdecyduje – roześmiała się, a ja poczułem, że oblewam się rumieńcem jak niezdarny nastolatek.
Tak to się właśnie zaczęło. Eliza okazała się właśnie tą kobietą, o której marzyłem, odkąd zostałem sam. A może nawet wcześniej? W każdym razie jesteśmy już małżeństwem. I bardzo się kochamy. Lubię myśleć, że cała ta historia zaczęła się przed ołtarzem. Oczywiście, ponieważ mam za sobą rozwód, nie mogliśmy wziąć ślubu kościelnego, ale coś w tej myśli jest.