Reklama

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmiałam tak szczerze, że bolał mnie brzuch. Albo kiedy spojrzałam na siebie w lustrze inaczej niż z pretensją: „Znowu te cienie pod oczami”. Mam 36 lat, dwójkę cudownych dzieci i męża, który potrafi spędzić trzy godziny przed laptopem, ale nie pięć minut na rozmowie ze mną.

Reklama

Wieczory były takie same

Zupa, bajki dla dzieci, pranie, cisza. Artur zwykle siedzi przy komputerze. W pracy, mówi. Zawsze w pracy.

– Zjesz ze mną kolację? – zapytałam któregoś wieczoru.

– Jadłem w firmie – mruknął nawet nie odrywając wzroku od ekranu.

– Ale... zrobiłam twoje ulubione placuszki.

Karolina, błagam, nie rób mi wyrzutów. Jestem zmęczony.

Tym jednym zdaniem gasił każdą próbę bliskości. Każdą nadzieję, że jeszcze coś między nami zostało. Po takiej rozmowie myłam talerze i czułam, jakby moje ciało było przezroczyste. Jakbym nie istniała.

Wszystko zmieniło się któregoś wrześniowego popołudnia. Stałam właśnie w ogrodzie, obcinając zwiędłe róże, gdy kątem oka zobaczyłam ruch za płotem. Nowy sąsiad. Młodszy, ciemne włosy, lekko nieogolony, dźwigał jakiś karton.

– Pomóc panu? – zapytałam z uśmiechem, trochę z przyzwyczajenia, a trochę dlatego, że... pierwszy raz od dawna ktoś spojrzał na mnie inaczej niż przez.

– Tylko jeśli ma pani zamiar rzucić wszystko i mi go nieść – odpowiedział.

Uśmiechnął się szeroko. Miał taki sposób mówienia, że zrobiło mi się cieplej niż w środku sierpnia. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo to jedno spotkanie zmieni moje życie.

Sąsiad mi się podobał

Spotykaliśmy się przypadkiem – przy furtce, przy paczkomacie, przy śmietniku. Kamil zawsze miał coś do powiedzenia, żart, uwagę, uśmiech. I ten jego wzrok – nie oceniał, tylko patrzył. Na mnie. Któregoś dnia podlewałam świeżo posadzone byliny, gdy znów wyszedł z domu.

– No i jak, urośnie coś na wiosnę? – zagadnął, opierając się o płot.

– Na razie szybciej rosną mi frustracje – odpowiedziałam, sama nie wiedząc, skąd mi się to wyrwało.

Roześmiał się. Przygryzłam wargę, żeby nie odwzajemnić uśmiechu zbyt entuzjastycznie. Coś mnie w nim pociągało. Jego spokój. Brak pośpiechu. Artur zawsze gdzieś biegł, nie było go dla mnie nawet na chwilę. A Kamil po prostu... był.

Wieczorem zadzwoniła Asia, moja przyjaciółka.

– Stara, słyszałam, że macie nowego sąsiada. I to całkiem do schrupania?

– Może trochę – przyznałam. – Ale spokojnie, przecież jestem mężatką.

– Mężatką, ale nie wdową. Przynajmniej oficjalnie – usłyszałam w słuchawce i parsknęłam śmiechem.

Odłożyłam telefon i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. I pierwszy raz od dawna... uśmiechnęłam się do siebie.

Był bliżej niż mąż

Zaczęło się od zakupów. Kamil zatrzymał się samochodem obok mnie na parkingu, gdy próbowałam załadować siatki do bagażnika.

– Pomóc? – zapytał, wychodząc z auta.

– Dasz radę z moimi ziemniakami i karmą dla kota? – uśmiechnęłam się.

– Dla ciebie dam radę z workiem cementu – mruknął półgłosem, ale usłyszałam. Udawałam, że nie.

W domu został na kawę. Maja bawiła się w swoim pokoju, Antoś zasnął. Usiedliśmy przy stole, blisko. Za blisko.

– Ładnie tu u was – powiedział, rozglądając się. – Trochę jak w katalogu. Ale zimno.

– Bo nasze emocje jakoś ostygły – odpowiedziałam ciszej, niż zamierzałam.

Nagle nasze dłonie się zetknęły. Przez przypadek. A może nie? Skóra przy skórze. Czułam ten dotyk jeszcze długo po tym, jak wyszedł. Wieczorem spróbowałam pogadać z Arturem.

– Może byśmy gdzieś wyszli? Sami, bez dzieci? Kino, cokolwiek...

– Nie dziś, Karolina. Padam na twarz – westchnął, nawet na mnie nie patrząc.

– Może chociaż pogadamy o... nas?

– Karolina, nie rób scen. Jest późno.

Scen? Nie było już żadnych scen. Tylko cisza. Usiadłam na łóżku i poczułam, jak po plecach przechodzi mi dreszcz. Czułam się samotna. I wtedy uświadomiłam sobie, że my z Arturem jesteśmy jak dwie puste szklanki. Stojące obok siebie. Ale od lat – niewypełnione niczym.

Przekroczyłam granice

Dzieci pojechały do mojej mamy na weekend. Artur był w delegacji. Wieczór był cichy, wrzesień pachniał mokrymi liśćmi, a ja czułam się... wolna.

– Wpadnij na wino – napisał Kamil. Bez serduszek. Bez uśmiechów. Ale czułam, że nie chodzi o zwykłe wino.

Długo stałam przed lustrem. Włożyłam dżinsy i szary sweter. Taki, w którym czułam się... sobą. Zapukałam. Otworzył w koszuli, z dwoma kieliszkami w dłoni.

Bałem się, że nie przyjdziesz.

– Ja też się bałam.

Usiedliśmy na kanapie. Rozmowa była spokojna. O jego rozwodzie, o samotności. O moim małżeństwie, które dawno temu przestało być czymkolwiek więcej niż grafiką dnia. W pewnym momencie powiedział:

– Karolina... Ty nie jesteś przezroczysta. Ktoś ci wmówił, że jesteś. Ale nie jesteś.

Spojrzałam na niego. I wtedy to się stało. Bez pytania. Po prostu pochylił się i mnie pocałował. Powoli. Ostrożnie. Jakby czekał na znak, że może. A ja... oddałam ten pocałunek. Odsunęłam się pierwsza. Serce waliło mi jak młot.

– Przekroczyłam granicę – wyszeptałam. – I nie chcę zawracać.

Nie powiedział nic. Tylko delikatnie ujął moją dłoń. W tym geście było więcej czułości niż w ostatnich pięciu latach mojego małżeństwa.

Nasz romans kwitł

To miały być tylko te pocałunki. Jeden, może dwa. Ale wracałam do Kamila. Wieczorami, kiedy dzieci zasypiały. Rano, pod pretekstem spaceru. W ciągu dnia, niby po cebulę. Wymykałam się z życia, które sama zbudowałam. A Kamil... czekał. Zawsze. Z herbatą, z winem, z ciepłem w oczach.

– Karolina, to nie może być tylko schronienie – powiedział któregoś wieczoru. – Ja chcę być kimś więcej niż ucieczką.

– A kim?

– Tym, z kim chcesz być naprawdę.

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo przecież miałam dzieci. Dom. Męża. Ale coraz częściej łapałam się na tym, że wyobrażam sobie życie z nim. Soboty w jego kuchni. Święta. Nas w łóżku – nie ukradkiem, nie po cichu. Normalnie. Artur niczego nie zauważał. A może nie chciał. Wracał późno, wychodził wcześnie. Na moje pytania odpowiadał zdawkowo. Zaczęłam myśleć, że może... on też kogoś ma? Któregoś popołudnia Maja zapytała:

– Mamo, czemu jesteś często u sąsiada? On ci coś pomaga?

Zamarłam.

– Tak, kochanie. Pomaga mi nosić zakupy. I czasem rozmawiamy. To miły pan.

Skłamałam. Ale czy to jeszcze było kłamstwo, czy już początek nowego życia?

Mąż się dowiedział

Zostawiłam telefon na kuchennym blacie. Zwykle pilnowałam go jak skarbu, ale tego dnia byłam zmęczona. Zmęczona ukrywaniem. Udawaniem. Życiem w dwóch domach. Wróciłam z łazienki. Artur siedział przy stole. Trzymał mój telefon. Był blady.

Masz romans? – zapytał cicho, patrząc mi prosto w oczy.

Nie zaprzeczyłam. Nie udawałam. Tylko usiadłam naprzeciwko.

– Od kiedy?

– Od kilku tygodni.

– To Kamil?

Pokiwałam głową. Cisza między nami była tak gęsta, że aż brzęczało mi w uszach.

– Wiesz, Karolina... – zaczął. – Od dawna czułem, że jesteśmy sobie obcy. Ale myślałem, że tak już po prostu jest. Po kilku latach.

– Próbowałam... tyle razy. Ale ty zawsze miałeś coś ważniejszego. Pracę. Zmęczenie. Swój świat.

– I dlatego poszłaś do łóżka z sąsiadem?

Zacisnęłam dłonie na udach. Bolało. Bo miał rację. I jednocześnie – nie miał.

– To nie było tylko łóżko. To było... życie, które poczułam po raz pierwszy od lat.

Patrzył na mnie długo. Jakby widział mnie po raz pierwszy.

– Nie wiem, co z tym zrobimy. Ale wiem jedno – powiedział. – Nasze dzieci na to nie zasłużyły. Ogarnij się.

Pokiwałam głową. Łzy same spływały po policzkach. Musiałam podjąć decyzję.

Karolina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama