„Jestem 55-letnią rozwódką, bez pracy, majątku i kontaktu z własnym dzieckiem. Myślałam, że nic dobrego już mnie nie czeka”
„Mąż był słabym człowiekiem, całkowicie podporządkowanym swojej matce, a ta traktowała mnie jak pomoc domową. W końcu, po 10 latach, kazała mu się ze mną rozwieść. Zostałam, jak to się mówi, na lodzie, w jednej koszuli. Z pozwoleniem na odwiedzanie syna 2 razy w miesiącu. Nie będę wnikać w szczegóły, wystarczy powiedzieć, że człowiek bez wsparcia i bez pieniędzy nie ma na tym świecie żadnych szans w walce o swoje prawa. – Nie ma pani pracy, majątku, mieszkania, wykształcenia. Sąd nie odda pani dziecka”.
- Magdalena, 55 lat
Ludzie zazwyczaj śmieją się, słysząc o duchach naszych przodków, które odpłacają się za pamięć opieką z zaświatów. Jednak ja się nie śmieję. Po prostu to czuję. Coś się mną opiekuje, coś mnie prowadzi. A może ktoś? Może mama, której prawie nie znałam, bo umarła, gdy miałam zaledwie pięć lat?
Tak sobie myślę, że to musi być ona. Zawsze miałam wrażenie, że nade mną czuwa. Jednak tak wyraźnie poczułam to siedem lat temu, kiedy byłam na dnie. Nie miałam pieniędzy, bo straciłam alimenty po byłym mężu. Pracowałam dorywczo, sprzątając tu i tam, a mieszkanie wynajmowałam w zamian za opiekę nad osiemdziesięcioletnią właścicielką. Szukałam pracy, ale miałam czterdzieści siedem lat, żadnego wykształcenia, więc nawet na salową do szpitala nie chcieli mnie wziąć. Była kolejka chętnych. Takie czasy.
Pamiętam jak dziś – to była środa. Byłam przybita, bo nie wiedziałam, co dalej ze mną będzie. Jak zwykle w takich chwilach poszłam na cmentarz, na grób mamy. Bywałam tu dwa, trzy razy w tygodniu. Nawet w zimie. Jedni chodzą na spacer do parku, a ja tu. W żadnym parku, ani nawet w lesie nie ma takiej atmosfery ciszy, spokoju, który łagodzi ból duszy. Jest obietnicą, że w końcu ta droga cierpienia się skończy i już nie będę samotna. Tak to odczuwałam. A na końcu spaceru siadałam przy grobie mamy i rozmawiałam z nią. Wracałam do domu podniesiona na duchu i z nowymi siłami.
Drogę do mamy znałam na pamięć. Szłam zamyślona, czując, jak powoli magia cmentarza usuwa ze mnie lęk przed przyszłością. Kiedy wróciłam do rzeczywistości, zdziwiłam się. Nie stałam przy grobie mamy. Rozejrzałam się – byłam o kilka alejek dalej. „Weź się w garść, kobieto, bo świat cię zje” – upomniałam siebie w myślach.
– Przepraszam – odezwał się ktoś z prawej strony. Kobieta stała przy innej kwaterze, dużej, zajmującej co najmniej trzy miejsca. Była dobrze ubrana, wyglądała na zamożną.
– Czy pani może się orientuje, czy są tu ludzie, którzy zajmują się sprzątaniem grobów?
Zobacz także
– Sprzątaniem? – nie skojarzyłam.
Kobieta westchnęła.
– Widzi pani, przeprowadzam się i nie będę mogła często tu przychodzić, a obiecałam mamie – wskazała głową na duży, rodzinny nagrobek z czarnego marmuru – że zawsze będzie miała świeże kwiaty i zapalone znicze.
– Zawsze? Trzeba by codziennie tu zaglądać.
– Dlatego szukam kogoś, kto się tym zajmie. Oczywiście zapłacę.
To była moja pierwsza klientka, ale nie ostatnia
Już chciałam powiedzieć, że nie znam kogoś takiego, żeby może poszła do kancelarii cmentarza, kiedy mnie olśniło.
– Jestem tu często, mogłabym i codziennie – powiedziałam.
Kobieta przyjrzała mi się badawczo. Dostrzegła pewnie moje znoszone ubranie, spracowane dłonie. Podobno mam twarz, która wzbudza zaufanie.
Dogadałyśmy się i następnego dnia podpisałyśmy umowę. Kobieta zobowiązała się w niej regularnie przesyłać mi pieniądze na kwiaty i świece oraz za usługę. To był mój pierwszy klient. Potem pojawiło się jeszcze kilku innych. Jedni na stałe, inni dorywczo. I tak stałam się opiekunką grobów. Wierzę, że to dzięki mamie.
Jakieś dwa lata temu zauważyłam tamten grób. Kopczyk ziemi, metalowy krzyż i tabliczka nagrobna, a na niej dwa imiona. Alina, lat 19, Małgosia, 6 miesięcy. Data śmierci ta sama. Sprzed roku. Grób był zaniedbany, widać było, że nikt go nie odwiedzał. Stałam dziwnie przejęta, zastanawiając się nad tragedią, jaka musiała się wydarzyć w życiu tej młodej dziewczyny. Tak bardzo samotnej, że nawet nikt nie zapala świeczki na jej grobie. Nikt nie sprzątnie liści, nie posadzi bratków. W jakiś sposób poczułam łączność z nieszczęsną nieboszczką. To mogłam być ja.
Pochodzę z okropnego środowiska. Chodziły słuchy, że to ojciec w pijanym widzie zabił moją matkę. Nikt mu tego jednak nie udowodnił – spadła ze schodów i tyle. Gdy skończyłam siedemnaście lat, uciekłam z domu. Miasto jest duże, wystarczyło, że przeniosłam się na drugi jego kraniec, by być bezpieczną. Zresztą nikt mnie nie szukał. Nikomu nie byłam potrzebna.
Następne trzydzieści lat żyłam jak potrafiłam. Nie skończyłam szkół, bo musiałam pracować, by przeżyć. Ale byłam ładna, miałam powodzenie u facetów. Wydawało mi się, że wyszłam dobrze za mąż, bo za chłopaka z zamożnej rodziny. Niestety, źle trafiłam. Mąż był słabym człowiekiem, całkowicie podporządkowanym swojej matce, a ta traktowała mnie jak służącą. W końcu, po dziesięciu latach, kazała mu się ze mną rozwieść. Zostałam, jak to się mówi, na lodzie, w jednej koszuli. Z pozwoleniem na odwiedzanie syna dwa razy w miesiącu. Nie będę wnikać w szczegóły, wystarczy powiedzieć, że człowiek bez wsparcia i bez pieniędzy nie ma na tym świecie żadnych szans w walce o swoje prawa. Nie pomogli nawet ludzie z fundacji, do której zwróciłam się o pomoc.
– Nie ma pani pracy, majątku, mieszkania, wykształcenia. Sąd nie odda pani dziecka.
Straciłam syna, którego ojciec i babcia wychowali w pogardzie dla mnie. Na początku tęsknił, potem tak mu namącili w głowie, że nie chciał się ze mną spotykać. Miał dwadzieścia lat, gdy wyjechał na studia do innego miasta. Nawet się ze mną nie pożegnał. Wciąż mnie to boli.
Ale ta dziewczyna, Alina, nie miała nawet tych dziewięciu lat z dzieckiem, które mnie los podarował. Najpiękniejsze lata mojego życia, mimo wszystko.
Sprzątnęłam grób, zapaliłam znicze. A potem przychodziłam co kilka dni – wyrównałam kopczyk, obłożyłam kamieniami, posadziłam kwiatki, wyczyściłam tabliczkę. Pracując, mówiłam do Aliny, opowiadałam historie z mojego życia z synkiem. Zabawne, wzruszające. Miałam wrażenie, że mnie słucha, śmieje się i płacze. Tak, wiem, że to tylko moja wyobraźnia, ale dobrze się z tym czułam.
Pewnego dnia przyszłam jak zwykle do Alinki pod koniec pracy, by sprzątnąć liście, które już spadały z pobliskiej brzozy. Już kończyłam, gdy usłyszałam za sobą męski głos:
– Znała ją pani?
Oboje jesteśmy samotni i skrzywdzeni przez los
Odwróciłam się. Za mną stał starszy mężczyzna. Wysoki, żylasty, miał twarz spaloną słońcem i wysmaganą wiatrem oraz najbardziej błękitne oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.
– Nie – odparłam. – A pan?
Nie odpowiedział. Patrzył na grób.
– Wygląda najładniej ze wszystkich – powiedział cicho. – Jakby ktoś traktował go z miłością.
– Dziękuję.
Spojrzał na mnie.
– W kancelarii cmentarza powiedzieli mi, że jest tu kobieta, która opiekuje się grobami za pieniądze. Dlatego przyszedłem, żeby się dowiedzieć, kto pani płaci za ten grób.
– Nikt – odparłam. – Nikt tu nie przychodził, był zaniedbany. Uznałam, że tak nie można. Nie dość, że Alina tak wcześnie odeszła, to… – przerwałam tyradę, żeby sobie nie pomyślał, że gada z wariatką.
Mężczyzna patrzył na mnie w milczeniu długą chwilę. Poczułam się niepewnie.
– Dlaczego chce pan wiedzieć?
– Bo muszę znać powody, dla których moja wnuczka i jej mała córeczka musiały umrzeć.
– Opowie mi pan jej historię?
Nie wiem, dlaczego powiedziałam te słowa. To było tak, jakby ktoś powiedział je za mnie. Ale dziadek Aliny skinął głową.
– Zasłużyła pani na to.
Poszliśmy do kawiarni obok cmentarza i Roman opowiedział mi swoją historię. Był marynarzem, pływał po całym świecie na transportowcach. Z żoną rozwiódł się wiele lat temu, bo potrzebowała kogoś na stałe. Z synem też nie miał dobrego kontaktu.
– Teraz, na starość, tego żałuję, ale jak jest się młodym myśli się inaczej. Morze, praca były dla mnie wszystkim. W końcu przeszedłem na emeryturę i postanowiłem odnaleźć syna, rodzinę. Moja wina, nie przeczę, że teraz jestem sam. I to właśnie kiedy odkryłem wartość posiadania bliskich.
Zamilkł.
– I? – spytałam cicho.
– Dowiedziałem się od byłej żony, że syn mieszka w RPA. Nigdy mi nie powiedział, że urodziło mu się dziecko. Może dlatego, że nie ożenił się z jego matką. Nie interesował się córką, płacił alimenty i uważał, że to wystarczy. Matka Aliny jest w zakładzie, nie ma z nią kontaktu. Alina została znaleziona z dzieckiem w ramionach w mieszkaniu matki. Podobno zabił ich czad. Nie wiem, kto jest ojcem dziecka. Nie wiem, co się z nią działo. Gdybym był na miejscu, nie dopuściłbym… Moja wina – w jego oczach pojawiły się łzy.
Położyłam dłoń na jego ramieniu. Co mogłam powiedzieć? Kiedy podejmujemy decyzje, patrząc tylko na własne pragnienia, musimy pogodzić się z ich konsekwencjami. Ale to nie jest właściwe pocieszenie, prawda? Dlatego milczałam.
I tak siedzieliśmy w tej kawiarni, dwoje samotnych ludzi, opowiadając sobie koleje własnego życia. Po trzech godzinach miałam wrażenie, że znam tego mężczyznę od lat. Że jest mi bliski. Więc kiedy spytał, czy następnego dnia może mi pomóc sprzątać groby, zgodziłam się. Wiedziałam, że to dopiero początek naszej znajomości. I byłam pewna, że wreszcie przestanę być sama. Dzięki mamie.