„Siostra zmusiła mnie do renowacji nagrobka krewnej. Gdy to zrobiłem, odkryłem coś niepokojącego”
„Gdy jechałem zająć się starym nagrobkiem krewnej, nie sądziłem, że spotka mnie coś takiego. Moja gospodyni zachowała zimną krew, choć to ona wierzyła w stare legendy. Ja chyba byłem zbyt zszokowany, żeby to wszystko ogarnąć umysłem”.

- Konstanty, lat 59
Moja siostra naprawdę potrafi zrobić z igły widły. Zamiast spokojnie powiedzieć w czym rzecz, robi awanturę.
– Nosi cię po świecie, zawsze masz jakieś ważne sprawy, ale żeby się zainteresować rodziną to nie – biadoliła.
– Nie rycz, Basiu, tylko mów, co się stało – usiadłem w fotelu. – Dopiero wróciłem z roboty, jeszcze nawet butów nie zdjąłem. A może przyjedziesz?
Klik. Rozłączyła się. Strasznie nerwowa się zrobiła od czasu, kiedy jej narzeczony dał nogę na dwa tygodnie przed ślubem. A na dodatek jest starsza i uważa, że powinienem jej słuchać. Straszne. Ale kocham ją i życzę jej jak najlepiej. Nawet wtedy, kiedy mnie budzi.
To się ciągnie od kilku tygodni
– Wstawaj, Kostek! Już po ósmej, zrobiłam ci śniadanie. No już… – gramoliłem się z łóżka z przeświadczeniem, że danie Baśce kluczy do mieszkania było błędem. Po kwadransie siedziałem naprzeciwko siostry i jadłem grzanki z twarożkiem.
– Dziękuję ci, siostrzyczko, za śniadanie – powiedziałem, popijając kawę. – Mam dla ciebie prezent do kolekcji – postawiłem przed nią porcelanowy dzwonek z landszafcikiem i napisem Provence.
Uśmiechnęła się, ale tylko na chwilę. Błyskawicznie wróciła do ochrzaniania.
– Czy ty w ogóle pamiętasz, że obiecaliśmy zająć się grobem babci Heleny?
– Nie my, tylko ty obiecałaś.
– Jasne, bo ty masz to w d... Rodzice nie żyją, więc nie ma ci kto przypomnieć. A ja dostałam list z administracji cmentarza, że niszczeje i szpeci cmentarz zabytkowy, i trzeba zapłacić. To ostatnie już załatwiłam. Reszta, panie konserwatorze, należy do ciebie.
– Wiesz, że to wyprawa i robota na tydzień? Grób jest zabytkowy. I kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby rodowita Warszawianka została pochowana na takim końcu świata…
– I to jest twój problem?! Konserwujesz jakieś ruiny i rupiecie w Ameryce Południowej i Mongolii, a za daleko ci do Żywca?!
– Za Żywiec, Basiu…
– Zaraz cię uduszę! Mów natychmiast, kiedy pojedziesz, bo aż mi wstyd i…
– …i co? Może wreszcie powiesz bez owijania w bawełnę, w czym rzecz?
Siostra spuściła głowę, zamilkła, ale wreszcie zebrała się na odwagę.
– Ona mi się śni… Helena. Jest potworna, upiorna, przerażająca. Ma świecące żółte oczy, wyschnięte wargi i żółte zęby… – Basia zakryła twarz. Po chwili otrząsnęła się i mówiła dalej. – Wiem, brzmi idiotycznie: dorosła baba boi się duchów ze snu, ale to się ciągnie od kilku tygodni. Jestem wykończona i przerażona. Jestem kłębkiem nerwów, Kostek.
Niech dobrze uważa na cmentarzu
Cała Basia. Nie mogłem się z niej śmiać, ani wysyłać do psychiatry, ale od trzydziestu pięciu lat jeżdżę po świecie i „grzebię” w starożytnych grobowcach, świątyniach i piramidach i jakoś żadne duchy mnie nie dręczą.
– Baśka, jesteś przemęczona, potrzebujesz odpoczynku…
Przerwała mi ostro.
– Nie jestem szalona! Rozumiesz, nie jestem. To nie są przywidzenia wariatki! Tam się musi coś dziać…
No i gadaj tu z taką… Gdyby zobaczyła malowidła z prekolumbijskich świątyń albo tuneli odkrytych pod pustynią w Egipcie, nigdy by nie usnęła.
– Pojadę pojutrze, Basiu. Odpoczywaj.
Wynająłem pokój 300 metrów od cmentarza. Zamówiłem też śniadania i obiadokolacje.
– Pewnie turysta… – gospodyni Jadwiga W. wprowadziła mnie do pokoju na piętrze. – Widok z góry lepszy.
– Rzeczywiście, widok wspaniały, ale ja do pracy przyjechałem.
– A cóż on tu robić będzie? – zdziwiła się góralka.
– Nagrobek naprawiać…
Kobieta spojrzała na mnie uważnie.
– Na naszym cmentarzu? Ktoś tutejszy zamówił?
– Nie, obca była, ale taką miała ostatnią wolę, żeby ją tu pochować. Trzeba oczyścić płytę, litery odmalować, może jeszcze coś. Helena G., moja babka. Znała ją pani?
– Nie, taka stara nie jestem – bąknęła. – Babka? Chyba prababka… – patrzyła na mnie zdziwiona. – Niech dobrze uważa na cmentarzu i przed zmierzchem do domu niech wraca. Kolacja będzie na 19.
To tylko takie stare bajania
Podziękowałem i rozpakowałem bambetle. Plecak roboczy był gotowy jak zwykle, ale tym razem do kieszeni włożyłem jeszcze jeden drobiazg: kolumbijski amulet chroniący przed złymi duchami. Wprawdzie nie wierzyłem w te bzdury, ale – jak mawiał mój profesor antropologii: po co być przesądnym, skoro można odpukać?
Pogoda dopisywała, praca szła nieźle – tak oceniałem pierwsze sześć dni pracy przy odnowieniu nagrobka babci. W. gotowała wspaniale i choć nie była wścibska, zagadywała o pracę.
– Dziś niech się nie zasiedzi na mogile. Pełnia idzie, a z nią to i złe przychodzi.
– Co też pani mówi! Od lat pracuję przy mogiłach i grobowcach, a jakoś mnie żadne złe nie nachodzą.
– Bo strzygoni tutejszych nie znacie… – powiedziała cicho, jakby w obawie, że ją wyśmieję. – Nasze demony niebezpieczne. Nocnice, zmory, mamuny, topielce, płanetniki, gadzi król… Ale strzygonie najgorsze. To upiory, wychodzące z grobu, by nawiedzać i nękać członków rodziny. Kogo bliskiego jak ma, to niech ostrzeże. Tu kiedyś w okolicy, w Rajczy, strzyga podusiła 19 osób. Mieszkańcy wioski odkopali grób podejrzanej kobiety i żelastwem skrępowali. Jeszcze gorzej było w Ujsołach z jednym owczarzem, który był samym głównym strzygoniem. Ubili go widłami, ale po śmierci zaczął nawiedzać wieś. Napadał nocą i dusił ludzi, więc odkopali ciało i znowu użyli żelastwa. Ale nic to nie dało – dalej chodził po chałupach. Znowu więc wykopali ciało i wywieźli za granicę wsi. Na pustkowiu wzniecili stos i spalili. I nagle buchnęły płomienie i coś chciało wyleźć, ale widłami i bosakami w ogniu zatrzymali, aż tylko popiół został.
– To tylko takie stare bajania, pani W.
– Bajania. Ale dziś pełnia, niech uważa…
Klapnąłem na tyłek i opadłem na plecy
Została mi najważniejsza część pracy: renowacja portretu babki i inskrypcji. Zdziwiłem się, że płyta była kompletnie nieczytelna i okazało się, że ktoś, zapewne bardzo dawno temu, zamalował ją jakąś miksturą, która zastygła i stworzyła twardą skorupę. Cholerstwo nie rozpuszczało się i nie zmywało. Wreszcie w przypływie desperacji zacząłem ostukiwać tę emalię i kawałek po kawałeczku jej fragmenciki zaczęły odpadać. Najpierw światło dzienne ujrzał owalny portret na porcelanowym podłożu. Zakurzony i brudny, ale rozpoznawalny.
– Babka Helena… – mruknąłem pod nosem. – Byłaś naprawdę piękną kobietą. Kogoś mi przypominasz…
Z zapałem stukałem dalej. Mały młoteczek coraz szybciej uwalniał marmurową płytę spod zaschniętej skorupy. Nie patrzyłem na zegarek, ale od dłuższego już czasu pracowałem z czołową latarką. Puk, puk, puk. Jeszcze chwila i litery stały się czytelne.
– „Helena Konstancja Barbara G., 1873 – 1902. Wszystko przemija, ja trwam” – czytałem szeptem. – Barbara… Nie, to niemożliwe… Zmoczyłem wodą z butelki kawałek irchy i przetarłem porcelanowy portret. Wyjąłem z kieszeni lupę i przyglądałem się twarzy z portretu. Oczy, usta, nos, broda… I to maleńkie znamię w kształcie kropelki, na szyi pod prawym uchem. – Nie wierzę! To nie może być prawda…
Odskoczyłem od płyty, klapnąłem na tyłek i opadłem na plecy. I wtedy czyjeś ręce chwyciły mnie pod pachy i pomogły wstać. Odwróciłem się wystraszony i zobaczyłem postać w sutannie.
– Niech pan się już zbiera. Dochodzi północ… – surową twarz ozdobił dziwny uśmiech.
– Jasne, księże proboszczu. Już idę, już… – szybko spakowałem narzędzia do plecaka. – Jutro niedziela, więc wrócę w po… – przerwałem, bo obok mnie nikogo nie było.
Z Bogiem!
– Ale się wysmarował… – W. czekała w drzwiach. – A mówiłam, żeby nie siedział do nocy.
– Przewróciłem się, ale proboszcz mi pomógł i już jestem… – uśmiechnąłem się.
W. spojrzała na mnie uważnie i ukradkiem się przeżegnała.
Pracę skończyłem we wtorek – nagrobek wyglądał jak nowy. Postanowiłem wracać nazajutrz po śniadaniu. Zamówiłem u gospodyni kanapki na drogę i próbowałem dodzwonić się do siostry. „Zostaw wiadomość” – mówił miły głos. Nie zostawiłem. Usnąłem.
– Dziękuję za wszystko pani W. Fajnie mi było u pani – powiedziałem na pożegnanie po uregulowaniu rachunku.
Niespodziewanie kobieta uścisnęła mnie.
– Niech jedzie z Bogiem – powiedziała. – Niech jedzie i wie, że ma szczęście. Bo tego, że nasz proboszcz nie żyje od sześciu lat to pewnie nie wie. Z Bogiem!
W milczeniu poszedłem do samochodu. Zapakowałem bagaż i już miałem ruszyć, kiedy przyszła wiadomość od Basi. „Jestem nad morzem” – pisała i dołączyła zdjęcie z molo w Pucku. Wiatr rozwiewał jej włosy i w słońcu wyraźnie było widać na jej szyi małą ciemną kropelkę.