Reklama

Moja siostra naprawdę potrafi zrobić z igły widły. Zamiast spokojnie powiedzieć w czym rzecz, robi awanturę.

Reklama

– Nosi cię po świecie, zawsze masz jakieś ważne sprawy, ale żeby się zainteresować rodziną to nie – biadoliła.

– Nie rycz, Basiu, tylko mów, co się stało – usiadłem w fotelu. – Dopiero wróciłem z roboty, jeszcze nawet butów nie zdjąłem. A może przyjedziesz?

Klik. Rozłączyła się. Strasznie nerwowa się zrobiła od czasu, kiedy jej narzeczony dał nogę na dwa tygodnie przed ślubem. A na dodatek jest starsza i uważa, że powinienem jej słuchać. Straszne. Ale kocham ją i życzę jej jak najlepiej. Nawet wtedy, kiedy mnie budzi.

To się ciągnie od kilku tygodni

– Wstawaj, Kostek! Już po ósmej, zrobiłam ci śniadanie. No już… – gramoliłem się z łóżka z przeświadczeniem, że danie Baśce kluczy do mieszkania było błędem. Po kwadransie siedziałem naprzeciwko siostry i jadłem grzanki z twarożkiem.

– Dziękuję ci, siostrzyczko, za śniadanie – powiedziałem, popijając kawę. – Mam dla ciebie prezent do kolekcji – postawiłem przed nią porcelanowy dzwonek z landszafcikiem i napisem Provence.

Uśmiechnęła się, ale tylko na chwilę. Błyskawicznie wróciła do ochrzaniania.

Czy ty w ogóle pamiętasz, że obiecaliśmy zająć się grobem babci Heleny?

– Nie my, tylko ty obiecałaś.

– Jasne, bo ty masz to w d... Rodzice nie żyją, więc nie ma ci kto przypomnieć. A ja dostałam list z administracji cmentarza, że niszczeje i szpeci cmentarz zabytkowy, i trzeba zapłacić. To ostatnie już załatwiłam. Reszta, panie konserwatorze, należy do ciebie.

– Wiesz, że to wyprawa i robota na tydzień? Grób jest zabytkowy. I kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby rodowita Warszawianka została pochowana na takim końcu świata…

– I to jest twój problem?! Konserwujesz jakieś ruiny i rupiecie w Ameryce Południowej i Mongolii, a za daleko ci do Żywca?!

– Za Żywiec, Basiu…

– Zaraz cię uduszę! Mów natychmiast, kiedy pojedziesz, bo aż mi wstyd i…

– …i co? Może wreszcie powiesz bez owijania w bawełnę, w czym rzecz?

Siostra spuściła głowę, zamilkła, ale wreszcie zebrała się na odwagę.

– Ona mi się śni… Helena. Jest potworna, upiorna, przerażająca. Ma świecące żółte oczy, wyschnięte wargi i żółte zęby… – Basia zakryła twarz. Po chwili otrząsnęła się i mówiła dalej. – Wiem, brzmi idiotycznie: dorosła baba boi się duchów ze snu, ale to się ciągnie od kilku tygodni. Jestem wykończona i przerażona. Jestem kłębkiem nerwów, Kostek.

Niech dobrze uważa na cmentarzu

Cała Basia. Nie mogłem się z niej śmiać, ani wysyłać do psychiatry, ale od trzydziestu pięciu lat jeżdżę po świecie i „grzebię” w starożytnych grobowcach, świątyniach i piramidach i jakoś żadne duchy mnie nie dręczą.

– Baśka, jesteś przemęczona, potrzebujesz odpoczynku…

Przerwała mi ostro.

Nie jestem szalona! Rozumiesz, nie jestem. To nie są przywidzenia wariatki! Tam się musi coś dziać…

No i gadaj tu z taką… Gdyby zobaczyła malowidła z prekolumbijskich świątyń albo tuneli odkrytych pod pustynią w Egipcie, nigdy by nie usnęła.

– Pojadę pojutrze, Basiu. Odpoczywaj.

Wynająłem pokój 300 metrów od cmentarza. Zamówiłem też śniadania i obiadokolacje.

– Pewnie turysta… – gospodyni Jadwiga W. wprowadziła mnie do pokoju na piętrze. – Widok z góry lepszy.

– Rzeczywiście, widok wspaniały, ale ja do pracy przyjechałem.

– A cóż on tu robić będzie? – zdziwiła się góralka.

– Nagrobek naprawiać…

Kobieta spojrzała na mnie uważnie.

– Na naszym cmentarzu? Ktoś tutejszy zamówił?

– Nie, obca była, ale taką miała ostatnią wolę, żeby ją tu pochować. Trzeba oczyścić płytę, litery odmalować, może jeszcze coś. Helena G., moja babka. Znała ją pani?

– Nie, taka stara nie jestem – bąknęła. – Babka? Chyba prababka… – patrzyła na mnie zdziwiona. – Niech dobrze uważa na cmentarzu i przed zmierzchem do domu niech wraca. Kolacja będzie na 19.

To tylko takie stare bajania

Podziękowałem i rozpakowałem bambetle. Plecak roboczy był gotowy jak zwykle, ale tym razem do kieszeni włożyłem jeszcze jeden drobiazg: kolumbijski amulet chroniący przed złymi duchami. Wprawdzie nie wierzyłem w te bzdury, ale – jak mawiał mój profesor antropologii: po co być przesądnym, skoro można odpukać?

Pogoda dopisywała, praca szła nieźle – tak oceniałem pierwsze sześć dni pracy przy odnowieniu nagrobka babci. W. gotowała wspaniale i choć nie była wścibska, zagadywała o pracę.

– Dziś niech się nie zasiedzi na mogile. Pełnia idzie, a z nią to i złe przychodzi.

– Co też pani mówi! Od lat pracuję przy mogiłach i grobowcach, a jakoś mnie żadne złe nie nachodzą.

– Bo strzygoni tutejszych nie znacie… – powiedziała cicho, jakby w obawie, że ją wyśmieję. – Nasze demony niebezpieczne. Nocnice, zmory, mamuny, topielce, płanetniki, gadzi król… Ale strzygonie najgorsze. To upiory, wychodzące z grobu, by nawiedzać i nękać członków rodziny. Kogo bliskiego jak ma, to niech ostrzeże. Tu kiedyś w okolicy, w Rajczy, strzyga podusiła 19 osób. Mieszkańcy wioski odkopali grób podejrzanej kobiety i żelastwem skrępowali. Jeszcze gorzej było w Ujsołach z jednym owczarzem, który był samym głównym strzygoniem. Ubili go widłami, ale po śmierci zaczął nawiedzać wieś. Napadał nocą i dusił ludzi, więc odkopali ciało i znowu użyli żelastwa. Ale nic to nie dało – dalej chodził po chałupach. Znowu więc wykopali ciało i wywieźli za granicę wsi. Na pustkowiu wzniecili stos i spalili. I nagle buchnęły płomienie i coś chciało wyleźć, ale widłami i bosakami w ogniu zatrzymali, aż tylko popiół został.

– To tylko takie stare bajania, pani W.

– Bajania. Ale dziś pełnia, niech uważa…

Klapnąłem na tyłek i opadłem na plecy

Została mi najważniejsza część pracy: renowacja portretu babki i inskrypcji. Zdziwiłem się, że płyta była kompletnie nieczytelna i okazało się, że ktoś, zapewne bardzo dawno temu, zamalował ją jakąś miksturą, która zastygła i stworzyła twardą skorupę. Cholerstwo nie rozpuszczało się i nie zmywało. Wreszcie w przypływie desperacji zacząłem ostukiwać tę emalię i kawałek po kawałeczku jej fragmenciki zaczęły odpadać. Najpierw światło dzienne ujrzał owalny portret na porcelanowym podłożu. Zakurzony i brudny, ale rozpoznawalny.

– Babka Helena… – mruknąłem pod nosem. – Byłaś naprawdę piękną kobietą. Kogoś mi przypominasz…

Z zapałem stukałem dalej. Mały młoteczek coraz szybciej uwalniał marmurową płytę spod zaschniętej skorupy. Nie patrzyłem na zegarek, ale od dłuższego już czasu pracowałem z czołową latarką. Puk, puk, puk. Jeszcze chwila i litery stały się czytelne.

– „Helena Konstancja Barbara G., 1873 – 1902. Wszystko przemija, ja trwam” – czytałem szeptem. – Barbara… Nie, to niemożliwe… Zmoczyłem wodą z butelki kawałek irchy i przetarłem porcelanowy portret. Wyjąłem z kieszeni lupę i przyglądałem się twarzy z portretu. Oczy, usta, nos, broda… I to maleńkie znamię w kształcie kropelki, na szyi pod prawym uchem. – Nie wierzę! To nie może być prawda…

Odskoczyłem od płyty, klapnąłem na tyłek i opadłem na plecy. I wtedy czyjeś ręce chwyciły mnie pod pachy i pomogły wstać. Odwróciłem się wystraszony i zobaczyłem postać w sutannie.

– Niech pan się już zbiera. Dochodzi północ… – surową twarz ozdobił dziwny uśmiech.

– Jasne, księże proboszczu. Już idę, już… – szybko spakowałem narzędzia do plecaka. – Jutro niedziela, więc wrócę w po… – przerwałem, bo obok mnie nikogo nie było.

Z Bogiem!

– Ale się wysmarował… – W. czekała w drzwiach. – A mówiłam, żeby nie siedział do nocy.

– Przewróciłem się, ale proboszcz mi pomógł i już jestem… – uśmiechnąłem się.

W. spojrzała na mnie uważnie i ukradkiem się przeżegnała.

Pracę skończyłem we wtorek – nagrobek wyglądał jak nowy. Postanowiłem wracać nazajutrz po śniadaniu. Zamówiłem u gospodyni kanapki na drogę i próbowałem dodzwonić się do siostry. „Zostaw wiadomość” – mówił miły głos. Nie zostawiłem. Usnąłem.

– Dziękuję za wszystko pani W. Fajnie mi było u pani – powiedziałem na pożegnanie po uregulowaniu rachunku.

Niespodziewanie kobieta uścisnęła mnie.

– Niech jedzie z Bogiem – powiedziała. – Niech jedzie i wie, że ma szczęście. Bo tego, że nasz proboszcz nie żyje od sześciu lat to pewnie nie wie. Z Bogiem!

W milczeniu poszedłem do samochodu. Zapakowałem bagaż i już miałem ruszyć, kiedy przyszła wiadomość od Basi. „Jestem nad morzem” – pisała i dołączyła zdjęcie z molo w Pucku. Wiatr rozwiewał jej włosy i w słońcu wyraźnie było widać na jej szyi małą ciemną kropelkę.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama