Reklama

Przez całe życie dbałam o dzieci. O ich potrzeby, marzenia, przyszłość. Nie miałam wielkich wymagań – chciałam, żeby miały lepiej niż ja. Kiedy dzieci były małe, musiałam kombinować, skąd wziąć pieniądze na jedzenie, na buty do szkoły, na leki. Często rezygnowałam z własnych potrzeb, bo jak miałam kupić sobie coś nowego, skoro Tomeczek wyrósł z kurtki, a Ewunia potrzebowała podręczników? Niestety, mój świętej pamięci mąż nie ułatwiał mi życia. Nie powiem, że nie kochałam Janka. Były momenty dobre, naprawdę. Kiedy umarł, zamiast rozpaczy poczułam... ulgę. Brzmi okropnie? Może. Ale w końcu mogłam odetchnąć. Myślałam, że teraz zacznie się moje życie. Nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.

Reklama

Zrobiło mi się gorąco

Kilka lat temu syn stanął w drzwiach z jedną walizką i niepewnym uśmiechem.

– Nie chcę ci się narzucać, ale wiesz, jak jest. Szukam pracy, ale ciężko coś znaleźć. Potrzebuję tylko chwilowego schronienia.

Nie wahałam się nawet przez chwilę. Otworzyłam szerzej drzwi, a on wszedł do środka, jakby wracał do siebie. Zrobiłam mu herbatę, podałam kolację. Jadł, jakby nie miał nic w ustach od tygodnia. Na początku rzeczywiście się starał. Wysyłał CV, dzwonił, chodził na rozmowy. Po miesiącu mówił, że rynek pracy jest bezlitosny. Po trzech, że firmy wykorzystują ludzi, oferując śmieszne stawki. Po pół roku już nawet nie udawał, że czegoś szuka.

– To wszystko bez sensu – rzucał i siadał przed komputerem.

Wieczorami słyszałam, jak grał w jakieś gry. Rano wstawał po dziesiątej. Nie mówiłam nic. Przecież potrzebował tylko chwilowego wsparcia. Potem kłopoty dotknęły Ewunię.

Mamy trudną sytuację. Adam stracił pracę, ja nie wyrabiam sama. Przecież nie wyrzucisz mnie na bruk?

Znów otworzyłam drzwi. To miał być miesiąc, może dwa. Mijał trzeci, potem czwarty. Dzieci biegały po mieszkaniu, zostawiały zabawki, rozrzucały ubrania. Adam, zamiast szukać pracy, przesiadywał godzinami przed telewizorem.

Może poszukasz jakiejś pracy? – zapytałam zięcia niepewnie.

– Teraz nie biorą nikogo. Jak coś się pojawi, to się wezmę.

Wieczorami Ewa tylko wzdychała, że jest zmęczona, że życie jest ciężkie, że są mi wdzięczni, ale nie wiedzą, co dalej. W końcu zebrałam się na odwagę.

Może coś dorzucicie do rachunków?

Popatrzyła na mnie zdziwiona.

– Przecież i tak wszystko jest twoje. Dlaczego mamy ci płacić?

Zięć zaśmiał się pod nosem.

Serio chcesz kasować własne dzieci? A kto ci pomoże na starość?

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Wstałam i wyszłam do kuchni, żeby nie powiedzieć czegoś, czego bym żałowała. Tomek, który akurat nalewał sobie kawy, wzruszył ramionami.

– Nie przesadzaj, mamo. Jesteśmy rodziną.

Spojrzałam na niego i przez moment miałam ochotę wyrzucić go za drzwi. Przecież właśnie dlatego to wszystko znosiłam – bo byli moją rodziną.

Coś we mnie pękło

Któregoś dnia wróciłam do domu z zakupami i zobaczyłam zięcia leżącego na mojej kanapie, z pilotem w ręku i nogami wyciągniętymi na stoliku. Na podłodze walały się opakowania po jedzeniu, a w zlewie piętrzyły się brudne naczynia. Ewa akurat krzątała się w kuchni, a dzieci biegały po mieszkaniu, krzycząc. Tomek, jak zwykle, siedział przed komputerem. Odłożyłam torby i odetchnęłam głęboko. Coś we mnie pękło.

Mieszkacie tu jak na wczasach, a na dodatek to ja płacę za wszystko. Nie mogę tak dłużej – powiedziałam, siląc się na spokojny ton.

Córka spojrzała na mnie znad garnka z oburzeniem.

To mamy iść z dziećmi pod most?

– Możecie wynająć coś własnego – odpowiedziałam, starając się nie dać ponieść emocjom.

Syn oderwał się od ekranu i prychnął.

– A co, chcesz się nas pozbyć? To jest nasze rodzinne mieszkanie.

– Nie. To jest moje mieszkanie – poprawiłam go ostro.

Zięć odłożył pilot i pokręcił głową.

– Kiedyś byłaś inna.

Kiedyś miałam nadzieję, że wam pomagam, a teraz widzę, że tylko was utrzymuję – odpowiedziałam sucho.

Ewa przewróciła oczami i wróciła do gotowania. Tomek wrócił do swojego świata w komputerze. Adam znów wyciągnął nogi na stolik. Nikt nie potraktował moich słów poważnie. Wieczorem długo leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit. Czułam się niewidzialna we własnym domu. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam o czymś, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe.

Rodzina była w szoku

Następnego dnia zadzwoniłam do biura nieruchomości. Chciałam wiedzieć, ile mogłabym dostać za mieszkanie. Kwota była wysoka – wystarczyłoby mi na małą kawalerkę i jeszcze by zostało. Wieczorem zebrałam wszystkich w salonie.

Sprzedaję mieszkanie – oznajmiłam.

Ewa aż otworzyła usta, syn zamarł, a Adam uniósł brwi.

– Jak możesz?! – krzyknęła Ewa. – Co z nami?

Mamo, chyba oszalałaś! – dodał Tomek.

Zięć pokręcił głową z niedowierzaniem.

To czysty egoizm. Poświęciliśmy dla ciebie tyle lat, a teraz chcesz nas wyrzucić?!

To ja się poświęcałam dla was. Ale wy nigdy nie pomyśleliście o mnie – powiedziałam spokojnie.

Po raz pierwszy zobaczyłam ich prawdziwe twarze. Nie było w nich troski ani miłości. Była tylko panika, że tracą wygodne życie.

Łzy cisnęły mi się do oczu

Ewa przez dwa dni prawie się do mnie nie odzywała. Potem przyszła do kuchni i rzuciła zimnym tonem:

Jak sprzedasz to mieszkanie, zapomnij, że masz rodzinę.

– Więc tylko to się dla was liczy? Dach nad głową? A ja? – zapytałam, choć już znałam odpowiedź.

Tomek stanął w drzwiach, skrzyżował ręce na piersi.

– Rób, co chcesz. Ale nie licz, że będziemy ci pomagać na starość.

Adam nawet nie próbował udawać.

Nie myśl, że zobaczysz wnuki.

To bolało. Bardziej niż się spodziewałam. Ale mimo łez, które cisnęły mi się do oczu, czułam coś jeszcze. Ulgę. Po raz pierwszy od lat myślałam o sobie.

W końcu byłam wolna

Tydzień później podpisałam umowę sprzedaży mieszkania. Kupiłam kawalerkę na drugim końcu miasta. Niewielką, ale własną. Kiedy się wyprowadzałam, nikt mi nie pomógł. Przez pierwsze tygodnie telefon milczał. Dzieci się obraziły. Ale ja... czułam spokój. Rano piłam kawę w ciszy, nikt nie zostawiał naczyń w zlewie, nikt nie krzyczał, że czegoś brakuje. A potem zaczęły się telefony.

Najpierw Tomek – niby przypadkiem. Potem Ewa z pytaniem, czy mogłabym pożyczyć trochę pieniędzy. Po raz pierwszy to ja zadecydowałam, ile chcę dać. A przede wszystkim – komu.

Reklama

Maria, 65 lat

Reklama
Reklama
Reklama