Reklama

Nie jestem typową babcią, która siedzi w fotelu i dzierga szaliki. Nie jestem też tą, co daje wnukom po pięć złotych na lody i cieszy się, że „chociaż tyle mogła zrobić”. Mam pieniądze. I mam też serce – choć niektórzy twierdzą, że moje uczucia trzeba rozkładać na czynniki pierwsze, żeby w ogóle znaleźć coś ciepłego. Jestem wdową po Wacławie – właścicielu dużej firmy budowlanej, którą sami od podstaw postawiliśmy na nogi. Wciąż mieszkam w naszym starym domu z ogrodem i szklarnią, którą uwielbiał mój mąż. Ale od jego śmierci nie mam z kim dzielić tej przestrzeni. Wnuki bywają rzadko, córka jeszcze rzadziej.

Reklama

Agnieszka – moja jedynaczka – zawsze była inna. Zamknięta w sobie, dumna do przesady. Nigdy nie potrzebowała mojej pomocy, ani pieniędzy. Odsunęła się ode mnie, odkąd wyszła za mąż. Nie mówię, że Tomek – jej mąż – ją odciął ode mnie, ale... Nie ukrywam, że on mnie drażni. Prosty chłop. A może to ja jestem za bardzo „miejska”? Nie wiem. Ale Maks... Mój ukochany wnuk Maks. Ma coś w oczach. Coś, co przypomina mi mojego Wacława z młodości. Cichy, uważny, nieśmiały. Gdy przyjeżdżają do mnie na święta, Maks zawsze zagląda do szklarni, przysiada obok i zadaje pytania o storczyki. Nie jak dziecko – jak dorosły człowiek. Moje serce wtedy mięknie.

Agnieszka nie pozwala mi się do niego zbliżyć. Utrzymuje dystans. Niby mówi, że „babcia jest cudowna”, ale czuję od niej chłód. Jakby każde moje słowo było nie na miejscu. Jakby to, co oferuję – miłość, czas, pieniądze – było jakąś zadrą. A teraz nadchodzą urodziny Maksa. Szesnaste. Wielka sprawa. Nie będzie już dzieckiem. Pomyślałam sobie: „Zrobię coś naprawdę od serca. Coś, co mu pokaże, że może na mnie liczyć.” Więc poszłam i kupiłam mu najnowszego iPhone’a. Nie byle co – topowy model.

Stałam z tym pudełkiem w ręku i mówiłam sama do siebie:

– Wreszcie będzie miał coś porządnego. Nie może całe życie chodzić z tym swoim rupieciem.

I ani przez chwilę nie pomyślałam, że to się może źle skończyć. Bo przecież to prezent. Z serca. Dla wnuka. Czy to nie wystarczy?

Nie wiedziałam, co zrobiłam źle

Stół zastawiony jak na Boże Narodzenie – rosół, schab w morelach, sałatka jarzynowa z moją domową majonezową recepturą. Nawet ciasto upiekłam sama – sernik z rosą, bo Maks go uwielbia. Wszystko było gotowe, a ja czekałam. I w końcu weszli. Agnieszka w czarnym swetrze, Tomek w jakiejś flaneli, Natalia z telefonem w ręku. Tylko Maks się uśmiechał. Podszedł, przytulił mnie.

– Sto lat, mój chłopaku – powiedziałam cicho do jego ucha. – Mam coś dla ciebie.

Usiedliśmy do stołu. Przez chwilę było nawet przyjemnie – zupa smakowała, dzieci jadły. I wtedy uznałam, że to ten moment.

– Maksik, masz. To dla ciebie. Wszystkiego najlepszego, kochanie.

Podałam mu niewielkie pudełko, owinięte w niebieski papier. Rozdzierał opakowanie jak małe dziecko, a gdy zobaczył logo jabłuszka, zamarł.

– Babciu... – tylko tyle zdołał powiedzieć. Oczy miał jak pięciozłotówki.

Agnieszka odsunęła talerz. Tomek skrzywił się, jakby połknął cytrynę.

– Nie trzeba było – powiedział zimno.

– To tylko telefon – rzuciłam, udając, że nie widzę ich min. – Żeby dzieciak nie musiał się wstydzić przed kolegami.

Zrobiło się cicho. Nienaturalnie. Natalia bawiła się serwetką, Maks patrzył na mnie, potem na rodziców. W końcu wstał i tylko powiedział:

– Dziękuję.

Gdy wychodzili, nawet nie spojrzeli mi w oczy. Nie wiedziałam zupełnie, co zrobiłam źle.

To był prezent od serca

Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Agnieszki dwa dni później. Odebrała dopiero po trzecim sygnale.

– Tak? – chłód w jej głosie można było poczuć przez słuchawkę.

– Chciałam tylko zapytać, czy Maks zadowolony z prezentu... – zaczęłam ostrożnie.

– Mamo, nie o to chodzi.

– To o co? Chciałam dobrze. To był prezent z serca. On się cieszył, widziałam. Tylko wy wyglądaliście jakby... – urwałam.

– My nie żyjemy tak jak ty. Dla nas to nie jest „tylko telefon”. Ty nie rozumiesz, jak to wygląda.

– To bieda ma być powodem do dumy?! – wyrwało mi się. Natychmiast pożałowałam tonu.

Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem jej głos – pęknięty.

– Ty wciąż myślisz, że wszystko można naprawić pieniędzmi. Że da się kupić więź, bliskość, szacunek. Ale to tak nie działa. Robisz z nas nędzarzy przy własnym synu. Nie widzisz tego?

Zamarłam. W ręce ściskałam kubek z herbatą, która już dawno wystygła. Nie miałam odpowiedzi.

– Chciałam tylko pomóc... – szepnęłam w końcu.

– Wiem. Ale twoja pomoc boli bardziej niż jej brak.

Rozłączyła się pierwsza. A ja zostałam z uczuciem, którego nie potrafiłam nazwać. Poczucie winy? Upokorzenia? Nie wiem. W moim świecie pomoc to konkret. Rzecz, gest, coś namacalnego. A tu… wszystko poszło nie tak.

Chodziło o to, że nie słuchałam

Zadzwonił dzwonek. Nie spodziewałam się nikogo. Otworzyłam, a tam – Maks. Sam. Stał w kurtce, z plecakiem na jednym ramieniu.

– Babciu, mogę wejść?

Odsunęłam się bez słowa. Serce zabiło mi szybciej. Usiedliśmy w salonie. Milczenie wisiało między nami jak ciężka kotara.

– Przyszedłem porozmawiać – powiedział cicho.

– Zrobiłam coś źle? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

Maks spojrzał na mnie z wahaniem. Jakby ważył każde słowo.

– Nie wiem. Rodzice są wściekli. Ja się cieszę, naprawdę. Ale czuję się winny. Jakby to było nie w porządku, że się cieszę…

Westchnęłam. Nie umiałam tego pojąć.

– Nie mogę być z wami codziennie. Nie mogę dać wam czasu. Ale mogę dać coś innego. Coś, co mam.

– Może nie chodzi o pieniądze – przerwał. – Może chodzi o to, że nie słuchasz.

Zamarłam. Nie spodziewałam się tego po nim. Taka szczerość, taka... precyzja.

– My nie potrzebujemy twoich pieniędzy. Potrzebujemy, żebyś... nie oceniała. Nie porównywała. Nie mówiła „bieda” jakby to było coś wstydliwego.

Siedział naprzeciwko mnie, taki młody, a jakby dojrzalszy niż ja w tej chwili. I wtedy zrozumiałam: on mówił nie tylko o telefonie. Mówił o tym wszystkim, czego sama nie umiałam wyrazić. A może – czego nie chciałam usłyszeć.

Może chcę kupić sobie bliskość?

Zeszłam do piwnicy po słoik malinowego dżemu i otworzyłam skrzynię ze starymi albumami. Wiedziałam, że tam będą. Zdjęcia z wakacji nad jeziorem, gdzie Agnieszka biegała po pomoście w czerwonym kostiumie kąpielowym. Zawsze była cicha, zamyślona. Wacław wtedy powiedział: „Z tego dziecka nic nie będzie. Wiecznie w chmurach.” A ja się uśmiechnęłam i powiedziałam, że artystka z niej będzie. Nigdy nie zapomniała tej naszej wymiany zdań. Ale już wtedy przestała mi odpowiadać na żarty.

Wacław był konkretny, praktyczny. Mówił, że dziewczyna ma znać swoje miejsce. Nie pozwalał mi jej rozpieszczać. „Wystarczy, że ty masz miękkie serce, Halina – ktoś musi mieć twardą rękę.” Słuchałam. Teraz nie wiem, dlaczego. Może z lęku przed samotnością? Może z przyzwyczajenia? A może naprawdę wierzyłam, że on wie, co robi? Ale czy na pewno wiedział?

Teraz mam pieniądze, przestrzeń, wolność. I żadnego człowieka przy stole. Zostały mi tylko te zdjęcia i głosy w głowie. Chciałam zadzwonić do Tomka. Wyjaśnić, zaprosić, jakoś to... załagodzić. Ale nie odebrał. Ani razu. Wzięłam herbatę do ręki i stanęłam przy oknie. Mam widok na ich dom. Często patrzę. W dzień zasłaniają rolety, wieczorami widać tylko ciepłe światło w kuchni. Nigdy nie wiem, co tam naprawdę się dzieje.

Może kupiłam ten telefon nie z miłości, tylko z samotności? Może to nie był prezent dla Maksa, tylko desperacka próba usłyszenia „dziękuję”, „kocham cię”, czegokolwiek?

Przy oknie wyszeptałam do siebie:

– Może próbuję kupić bliskość, której nigdy nie miałam. Może jestem po prostu stara i samotna.

I herbaty już nawet nie miałam siły dopić.

Chciałam jej coś oddać i pomóc

Wiedziałam, że muszę z nią porozmawiać. Nie przez telefon. Twarzą w twarz. Z piekącym sercem zapukałam do jej drzwi. Agnieszka otworzyła z niemałym zaskoczeniem. Na chwilę zawahała się, ale wpuściła mnie do środka. Usiadłyśmy w kuchni. Tej samej, w której kiedyś lepiłam z nią pierogi. Dziś czułam się tam jak obca.

– Chcę ci coś powiedzieć – zaczęłam.

– Jeśli przyszłaś mówić o telefonie, to…

– Nie – przerwałam. – Nie o telefonie. O tym, co między nami. O tym, czego nie rozumiem. I o tym, że chcę ci pomóc. Prawdziwie.

Z jej twarzy nie znikał ten chłodny, ostrożny wyraz.

– Pomóc? – zapytała z niedowierzaniem.

– Tak. Wiem, że nie jesteście w łatwej sytuacji. I chcę wam dać pieniądze. Tak po prostu. Nie przez Maksa, nie przez prezenty. Tobie. Do ręki.

Żebyście mogli odetchnąć.

Spojrzała na mnie z goryczą.

– I co mam za to zrobić? Uśmiechnąć się na komendę? Zacząć do ciebie mówić „mamo” z czułością?

– Nie, Aga. Nic nie musisz. Ale ja muszę. Muszę ci coś oddać. Za te wszystkie razy, gdy cię nie słuchałam. Gdy byłam po stronie ojca, bo było łatwiej niż się z nim kłócić. Gdy myślałam, że jak dam ci spokój, to będzie dobrze. A może wtedy powinnam była być blisko.

Wstałam, wyjęłam z torebki kopertę i położyłam na stole. Czułam, jak trzęsą mi się dłonie.

Agnieszka długo patrzyła na tę kopertę. Potem spojrzała na mnie. I powiedziała cicho:

– Wiesz, mamo... może nie chodzi o to, co dajesz. Tylko kiedy. I dlaczego.

Nie zabrała koperty. Ale też jej nie odepchnęła. Zostawiłam ją na stole, jak zostawia się list, którego nikt nie ma odwagi przeczytać od razu.

Mój czas i uwaga to więcej niż złoto

Kiedyś myślałam, że jak kogoś kochasz, to chcesz dać mu wszystko. Najlepsze ubrania, dobry telefon, wsparcie finansowe. Że wtedy pokazujesz, że jesteś. Że ci zależy. Dziś... już nie jestem tego wcale taka pewna. Mogę kupić wnukowi iPhone’a, mogę dać córce kopertę z pieniędzmi. Ale nie kupię tym wspomnień. Nie kupię rozmów przy herbacie, spojrzenia pełnego zaufania. Nie kupię tego, co kiedyś przegapiłam – codzienności. Obecności. Milczącej, wiernej obecności.

Pieniądze mogą ułatwić życie. Ale nie scalą relacji. Nie zbudują mostu, jeśli po drugiej stronie jest mur. Czasem siedzę wieczorem przy kominku i myślę: może właśnie dlatego ludzie tak się gubią. Bo wierzą, że można zastąpić serce czymś, co da się przeliczyć. Ale to niemożliwe. I jeśli kiedykolwiek Maks do mnie przyjdzie... niech wie, że nie mam już dla niego prezentu. Mam za to czas. I pełną uwagę. Może to więcej, niż myślałam. Niż kiedykolwiek wcześniej mogłam mu dać.

Halina, 66 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama