Reklama

Na pierwszy rzut oka moje życie z Ryśkiem to sielanka jak z reklamy — codzienna kawa na tarasie, krzyżówki, grządki z pomidorami i spacery do parku. Mieliśmy swój rytm, swoje rytuały, ciszę, która nie boli, a koi. Rysiek codziennie rano robił mi herbatę z cytryną, a ja mu szydełkowałam mu ciepłe skarpety na zimę. Ale pod tą spokojną powierzchnią coraz częściej pojawiał się niepokój. A może to było tylko zmęczenie, może poczucie winy lub po prostu rozczarowanie? Bo gdy tylko dzwonił telefon, a na ekranie pojawiało się imię córki, to nie czułam radości. Czułam napięcie. Wiedziałam, że nie zapyta, co u nas. Wiedziałam, że nie opowie nic o dzieciakach. Słyszałam tylko:

Reklama

Mogłabyś coś przelać na szybko?

Wtedy zaczynałam się zastanawiać, z którego konta, ile jeszcze zostało, czy emerytura już wpłynęła. Kochałam córkę i nadal ją kocham. Wciąż miałam w szufladzie jej pierwszy rysunek — ten z domkiem i słońcem, które wygląda jak wielki pomarańczowy kwiat. Ale nie wiedziałam, kiedy przestała widzieć we mnie matkę, a zaczęła widzieć bankomat. Czasem budziłam się w nocy i leżałam tak, patrząc w sufit. Rysiek chrapał cicho, a ja myślałam, czy to wszystko jest normalne. Czy byłam złą matką, bo miałam dość? Bo czułam, że się wypalam? Bo nie chciałam już codziennie czuć się winna, że mówię „nie”? Może byłam samolubna. Może po prostu stara i zgorzkniała. Ale przecież chciałam tylko pomóc. A teraz czułam się jak ktoś, kto cały czas coś traci, nawet nie wiedząc dokładnie co.

W gardle miałam sucho

– Naprawdę musimy przystopować z tymi przelewami – powiedział Rysiek, popijając herbatę i zerkając na wyciąg z konta. – Zobacz, emerytura wpłynęła w poniedziałek, a dziś czwartek i już połowa poszła.

– No wiem… – odpowiedziałam cicho. – Ale co mam powiedzieć? Że nie mamy? Przecież to nasze wnuki…

– A kto zadba o nas? – rzucił Rysiek, zanim odebrałam.

– Cześć, Madziu – powiedziałam z wymuszonym entuzjazmem.

Potrzebuję tysiąca złotych na zimowisko dla Maćka. Muszę dziś wpłacić zaliczkę, bo inaczej nie pojedzie.

Zawahałam się. W słuchawce zapadła cisza.

– My już naprawdę mamy ciężko… – zaczęłam niepewnie.

Mąż skinął głową i nachylił się do telefonu:

Może warto wcześniej planować takie rzeczy. Nie zawsze możemy…

– Serio? – przerwała Magda lodowatym tonem. – Dzięki za nic. Wiedziałam, że nie mogę na was liczyć.

Klik. Rozłączyła się. Siedzieliśmy w ciszy. W kuchni tykał zegar. W gardle miałam sucho.

– Czy naprawdę bycie matką kończy się dopiero wtedy, gdy umierasz? – pomyślałam.

Bo jeśli tak, to może ja już nie żyję.

Martwiłam się

Minęły trzy dni. Magda nie odebrała ani razu. Pisałam, dzwoniłam, nawet wysłałam głupiego mema z psem w okularach, bo kiedyś się z takich śmiała. Nic. Cisza.

– To jej sposób. Szantaż emocjonalny. Znamy to – powiedział Rysiek, odkładając gazetę. – Musimy to przetrzymać.

– Ale co, jeśli coś się dzieje? – spojrzałam na niego z niepokojem. – A jeśli Maćkowi coś się stało? Albo Lence?

– A może po prostu siedzi obrażona?

Westchnęłam. Wzięłam telefon i nagrałam wiadomość głosową:

– Odezwij się, proszę. Tylko powiedz, że wszystko w porządku. Martwię się. Nie chodzi o te pieniądze. Po prostu… tęsknię.

Wysłałam. Potem godzinę patrzyłam, czy odsłuchała. Nie odsłuchała. Wieczorem siedziałam z Ryśkiem przy stole. On coś majstrował przy radiu, ja obracałam kubek z herbatą.

– Może jednak powinniśmy jej przelać… Chociaż część – powiedziałam cicho.

Rysiek spojrzał na mnie z powagą.

– A potem będzie kolejna prośba. I kolejna. Musimy w końcu pomyśleć o sobie.

Milczałam.

Uśmiechnęłam się krzywo

Wyszłam tylko po chleb i mleko. Nie spodziewałam się, że spotkam sąsiadkę. Uśmiechnęła się, ale coś w jej spojrzeniu było… zbyt ostre.

Twoja Madzia to jak modelka z telewizji! Widziałam ją wczoraj, wychodziła od kosmetyczki na rogu, taka wypielęgnowana. A potem jeszcze z jakąś koleżanką siedziały w kawiarni, śmiały się do rozpuku.

Uśmiechnęłam się krzywo, jakbym słyszała coś miłego. Ale w środku… jakby ktoś mnie popchnął w plecy, niespodziewanie i mocno. Wieczorem, jak na złość, zadzwoniła. Spojrzałam na ekran i przez sekundę wahałam się, czy odebrać.

– Odsłuchałam wiadomość – rzuciła chłodno. – Wszystko w porządku.

– Dlaczego tak się odcinasz? – zapytałam z troską w głosie. – My naprawdę nie chcieliśmy cię urazić…

– Ale uraziliście. Wystarczyło powiedzieć, że nie macie teraz, ale się postaracie A nie robić mi wykład o planowaniu.

Zacisnęłam usta. Wzięłam oddech.

Czujemy się jak portfel, a nie jak rodzice. Czy my dla ciebie jesteśmy tylko wsparciem finansowym?

– Jak wam tak bardzo przeszkadza moje życie, to po prostu przestańcie być jego częścią – powiedziała ostro.

I znów cisza. Tylko tym razem… bardziej ostateczna.

Zaszkliły mi się oczy

Od tamtej rozmowy minął tydzień. Dom zrobił się... inny. Jakby większy. Każdy kąt przypominał mi, że coś zniknęło.

Cisza jak makiem zasiał – mruknął Rysiek któregoś wieczoru.

Siedzieliśmy przy obiedzie. Dłubałam w ziemniakach, a mąż patrzył w talerz. Te same dania, ten sam stół, ale wszystko smakowało jak z tektury.

– Pamiętasz, jak Madzia miała pięć lat i zgubiła misia? – rzuciłam nagle. – Szukała go przez całą noc. A potem okazało się, że wsadziła go do lodówki, bo „mu było za gorąco”.

Rysiek się uśmiechnął, ale zaraz spoważniał.

Wtedy jeszcze chciała, żebyśmy byli blisko.

Zaszkliły mi się oczy. Zakryłam dłonią usta.

– Ja nie chcę, żeby nas znienawidziła. Ale już nie umiem być tą samą matką. Czuję się… nikim.

– To ona musi teraz zdecydować, czy chce mieć rodziców, czy sponsorów – powiedział cicho.

Milczałam długo. Zegar tykał, pies chrapał w kącie. A ja w środku miałam tylko jedno pytanie, które bolało jak drzazga w sercu:

– Czy można kochać kogoś, kto sprawia, że czujesz się nic niewarty?

Zatkało mnie

Telefon zadzwonił późnym wieczorem.

– Muszę zapłacić ratę kredytu – zaczęła od razu Madzia – Brakuje mi czterystu. Możecie?

Zatkało mnie. Tydzień ciszy, po tamtej rozmowie… i teraz to?

– My naprawdę już nie dajemy rady. Co miesiąc coś. Zimowisko, buty, teraz rata… Przecież też mamy swoje życie.

– Serio? – prychnęła. – Życie? Herbatka i emerytura?

– Nie pozwolę ci tak mówić – podniosłam głos. – Poświęciliśmy wam wszystko. Wakacje, oszczędności, plany! Zawsze było „bo Magda”, „bo wnuki”.

To się chyba nazywa bycie rodziną, nie?

– Nie! To się nazywa wykorzystywanie! – wrzasnęłam. – Dzwonisz tylko, gdy czegoś potrzebujesz. Nawet nie zapytałaś, co u nas. Nawet nie wiesz, że miałam ostatnio badania, że nie śpię po nocach!

– Bo robicie z siebie ofiary. Ja mam dzieci, pracę, kredyt! Nie wszyscy mają luksus martwienia się tylko o pomidory w ogródku!

– Ty masz dzieci, ale my też je mieliśmy! I nikt nie pomagał nam, gdy byliśmy w twoim wieku! Jakoś sobie radziliśmy!

Zapadła cisza. W słuchawce tylko jej przyspieszony oddech.

– Wiecie co? Żałuję, że w ogóle zadzwoniłam – rzuciła chłodno. – Lepiej było się nie odzywać.

Klik. Stałam na środku kuchni, trzymając telefon jak coś brudnego. A w uszach dźwięczało mi tylko jedno słowo: żałuję.

Chciało mi się płakać

Minęły dwa tygodnie. Żadnego kontaktu. Żadnego „cześć”, żadnego „jak się czujesz?”. Tylko cisza. Inna niż zwykle – głucha, zimna, nieludzka. Rysiek przestał już o niej wspominać. Zajął się dłubaniem przy starym rowerze, coś tam maluje, coś naprawia. Milczy. Ja... zaczęłam sprzątać szafy. Nie dlatego, że trzeba. Po prostu nie mogłam patrzeć na te wszystkie rzeczy, które kiedyś kupiliśmy „dla wnuków, gdy przyjadą”. Wczoraj zobaczyłam w mediach społecznościowych zdjęcie córki. Uśmiechnięta, w nowym płaszczu, w tle dzieci z balonami. Niczego im nie brakowało. A mi? Brakowało wszystkiego. Usiadłam wtedy na wersalce i płakałam. Cicho, bez łez. Bo ile razy można płakać za kimś, kto nawet nie spojrzy w twoją stronę?

Wieczorem Rysiek zaproponował spacer. Przez chwilę chciałam odmówić, ale... poszłam. W milczeniu przeszliśmy przez park, mijając młode matki z wózkami, zakochane pary, śmiech dzieci. Ja i on – dwoje ludzi, którzy zrobili wszystko, co mogli. A teraz uczą się żyć... inaczej. Patrzyłam na męża i pomyślałam, że może to on był tą jedyną osobą, która nigdy nie kazała mi wybierać między sobą a rodziną. Miłość matki nie zna granic. Ale może powinna.

Halina, 63 lata


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama