„Jestem już po 30-tce, a zegar biologiczny tyka. Nie umiem trafić na chętnego ogrodnika, który zasieje nasionko”
„Marzę o tym, by stworzyć rodzinę – mieć męża, dzieci, zwyczajne życie. Umawiam się na randki, próbuję rozmaitych aplikacji, chodzę na spotkania ze znajomymi, ale nic z tego nie wychodzi. Zaczynam się zastanawiać – może moje oczekiwania są zbyt wysokie? Może to ja jestem problemem?”.

- Redakcja
Mam trzydzieści pięć lat, dobrą pracę, własne mieszkanie i uważam, że jestem całkiem atrakcyjna. Dbanie o siebie to dla mnie nie tylko kwestia wyglądu, ale też dobrego samopoczucia. Od lat marzę o tym, by stworzyć rodzinę – mieć męża, dzieci, zwyczajne życie. Niestety, z każdym kolejnym rokiem to marzenie wydaje się coraz bardziej odległe. Umawiam się na randki, próbuję rozmaitych aplikacji, chodzę na spotkania ze znajomymi, ale nic z tego nie wychodzi. Zaczynam się zastanawiać – może moje oczekiwania są zbyt wysokie? Może to ja jestem problemem?
Czułam się samotna
Czasami łapię się na tym, że zbyt długo wpatruję się w lustro. Widzę kobietę zadbaną, z lekko podkręconymi włosami, delikatnym makijażem, w dopasowanej sukience. Czasem nawet mówię na głos:
– No i co z tego?
Bo co z tego, że wyglądam dobrze, skoro wracam wieczorem do pustego mieszkania? Znajomi z pracy śmieją się, że jeszcze mam czas, że powinnam korzystać z wolności, ale przecież ja nie chcę już tej wolności. Chcę mieć dla kogo gotować obiad, chcę zasypiać przy czyimś oddechu, chcę mieć kogoś, do kogo mogę się odezwać o każdej porze. I nie, pies ani kot tego nie załatwią, mimo że niektórzy powtarzają: „może sobie chociaż zwierzątko sprawisz”.
Moi rodzice zaczęli niedawno przebąkiwać, że może powinnam pójść do terapeuty. Mama niby delikatnie:
– Czasem dobrze z kimś porozmawiać… profesjonalnie, wiesz?
Ojciec rzucił raz mimochodem:
– A może ty po prostu za dużo wymagasz? W twoim wieku to już się nie wybiera jak nastolatka…
Zabolało, ale nie powiedziałam nic. Tylko pokiwałam głową i uśmiechnęłam się sztywno, jakbym zrozumiała. A tak naprawdę to poczułam się jeszcze bardziej samotna. Bo nawet oni – moi rodzice – nie rozumieją, że nie chodzi o to, żeby znaleźć kogokolwiek. Chodzi o to, żeby znaleźć kogoś, z kim naprawdę chce się być.
Nie traktowali mnie poważnie
Zainstalowałam aplikację po raz czwarty. Trzy razy wcześniej usuwałam ją z niesmakiem, przysięgając sobie, że już nigdy więcej. Ale samotne wieczory i cicha kuchnia sprawiają, że człowiek przymyka oko na własne zasady. Przesuwam palcem, analizuję twarze, opisy, zdjęcia z siłowni, z podróży, z puszką w ręku. Wszyscy tacy… podobni. Uśmiechnięci, pewni siebie, niektórzy nawet zabawni. I tak naprawdę żadnego nie znam.
Z niektórymi piszę. Jedni szybko tracą zainteresowanie, inni zapraszają na randkę. Wtedy idę. Maluję usta na czerwono, wkładam płaszcz, perfumy, szpilki. Staram się nie mieć oczekiwań.
– Miło cię w końcu poznać – mówi jeden z nich, zbyt pewny siebie.
– Ładna jesteś. Pewnie masz wielu adoratorów – mówi inny, nawet nie pytając, czym się zajmuję.
– Mam nadzieję, że nie jesteś z tych wymagających – rzuca jeszcze inny, śmiejąc się niby żartem.
Wracam do domu i w głowie mam pustkę. Albo nie czuję nic, albo czuję za dużo, ale nie tego, co trzeba. Czasem facet się odzywa po kilku dniach, proponuje spotkanie. Odrzucam. Czasem milknie i wtedy ja odświeżam ekran jak idiotka, sprawdzając, czy coś napisał.
Jestem zmęczona. Tym udawaniem, że mnie to bawi. Tym, że każda kolejna randka to nowy początek i z góry wiem, że znów nic z tego nie będzie. A mimo to próbuję dalej, bo przecież podobno trzeba dawać sobie szansę. Tylko kiedy te szanse zaczną działać?
Zabrakło chemii
Poznałam go przez znajomych. Nie przez aplikację, nie na imprezie – po prostu przy wspólnej kolacji. Siedział naprzeciwko mnie, jadł bez pośpiechu i mówił mało. Na początku nawet mnie nie zainteresował, wydawał się… zwyczajny. Brunet średniego wzrostu, marynarka sprzed dekady. Ale był miły. Naprawdę miły.
– Masz bardzo miły głos – powiedziałam wprost.
Uśmiechnął się tylko, a potem przez resztę wieczoru słuchał mnie z taką uwagą, jakiej nie doświadczyłam od lat. Nie flirtował, nie oceniał. Po prostu był. Na koniec zapytał, czy może mnie kiedyś zaprosić na kawę. Zgodziłam się. Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko mojego mieszkania. Siedzieliśmy przy oknie, piliśmy cappuccino, rozmawialiśmy o filmach, książkach, pracy. Wszystko było… poprawne. Bez fajerwerków, bez motyli, ale też bez tej niezręczności, do której przywykłam.
Po spotkaniu napisał: „Było mi bardzo miło. Chciałbym cię poznać lepiej, jeśli pozwolisz”. Poczułam ciepło. Ale zaraz potem coś w rodzaju zawodu. Bo czy to wystarczy? Czy sympatia i uprzejmość to już dziś luksus, którego powinnam się kurczowo chwycić, zanim znów zostanę sama?
Kilka razy się spotkaliśmy. Obserwowałam go uważnie – jak mówi, jak reaguje, czy się śmieje z tych samych żartów co ja. Nie było chemii. Była poprawność, troska, spokój. I jedno wielkie pytanie: czy powinnam przestać czekać na coś więcej?
Czułam tylko pustkę
Zaczęłam analizować siebie. Długo, obsesyjnie. Może jestem zbyt wybredna? Może szukam jakiegoś ideału, który nie istnieje? W końcu przecież poznałam kogoś, kto był w porządku, kto chciał się zaangażować, kto mnie lubił. I mimo to – nie czułam tego, co powinnam. Nie tęskniłam między spotkaniami, nie czekałam na jego wiadomości, nie zastanawiałam się, jaką sukienkę założyć, żeby go zaskoczyć. Było miło. I tylko tyle.
– Przestań wymagać emocji jak z filmu – powiedziała mi znajoma. – W twoim wieku trzeba się cieszyć, że ktoś w ogóle chce być blisko.
Zabolało. Zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie coś jest ze mną nie tak. Może powinnam zaakceptować to, co dostaję. Może powinnam odrzucić marzenia o porywach serca i uznać, że miłość po trzydziestce to już tylko kompromis.
Zaczęłam spotykać się z nim częściej, trochę z rozpędu, trochę z poczucia winy. Widziałam, że się stara. Przynosił moje ulubione ciasteczka, zapamiętywał detale z rozmów. Gdy raz powiedziałam, że marzy mi się wyjazd nad morze, tydzień później zaproponował wspólny weekend. A ja… czułam się jak aktorka w sztuce, której scenariusza nie napisałam. Odtwarzałam ruchy, uśmiechy, gesty. Ale gdzieś w środku czułam pustkę. Patrzyłam w jego oczy i myślałam: „On mnie lubi. Naprawdę. A ja tylko staram się go nie zranić”.
Nie żałowałam tej decyzji
Spotkaliśmy się w sobotę. Przyniósł kwiaty, choć niczego nie świętowaliśmy. Uśmiechnął się, jakby właśnie wygrał coś ważnego. Ja z kolei przez całą drogę do kawiarni powtarzałam sobie w głowie, że muszę być odważna. Że nie mogę dalej tego ciągnąć tylko dlatego, że boję się samotności. Usiedliśmy przy tym samym stoliku co zawsze. Mówił o pracy, wspominał coś o planach na święta. A ja prawie go nie słuchałam. W końcu powiedziałam:
– Muszę ci coś wyznać.
Zamilkł. Patrzył na mnie z lekkim niepokojem.
– Jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem – zaczęłam, jakby to miało coś ułatwić. – Ale ja… ja chyba nie jestem gotowa.
Nie kłamałam, to była prawda. Nie byłam gotowa na związek bez uczuć, nawet jeśli wszystko inne wydawało się na miejscu.
– Chodzi o kogoś innego? – zapytał cicho.
– Nie – odpowiedziałam szczerze. – Chodzi o to, że ja nie czuję tego, co powinnam.
Pokręcił głową, uśmiechnął się z goryczą.
– Szkoda. Myślałem, że to może się udać.
– Ja też chciałam w to wierzyć – wyszeptałam.
Pożegnaliśmy się spokojnie, bez łez, bez dramatów. Ale gdy wróciłam do domu, usiadłam na łóżku i poczułam ogromny ciężar. Nie żałowałam tej decyzji. Żałowałam, że rzeczywistość znowu nie dała mi nadziei. I że kolejny raz zostałam sama, zastanawiając się, czy nie powinnam jednak była spróbować dłużej.
Nie zadowolę się byle czym
Minęły dwa miesiące od tamtej rozmowy. Nie pisaliśmy do siebie, nie dzwoniliśmy. Zamknęłam ten rozdział w sobie bez poczucia złości – bardziej z uczuciem cichego żalu, że nawet coś potencjalnie dobrego potrafi nie wystarczyć. Znów byłam sama, ale tym razem już inaczej. Coś się we mnie zmieniło.
Zaczęłam mniej myśleć o tym, czego chcę od innych, a bardziej – czego chcę od siebie. Czy naprawdę chodziło mi tylko o bycie z kimkolwiek? Czy może o to, żeby mieć z kim dzielić emocje, nie tylko obowiązki? Czy to źle, że nie chcę związku z rozsądku? Że nadal marzę o miłości, która mnie poruszy?
Ktoś ostatnio powiedział mi, że wysokie standardy to nie jest pycha, tylko samoświadomość. I że rezygnowanie z siebie w imię tego, żeby „nie być samą”, to najprostszy sposób, żeby poczuć się jeszcze bardziej samotną. Może więc nie chodzi o to, by obniżać oczekiwania, ale by przestać myśleć o sobie jak o towarze z terminem ważności.
Czasem jeszcze ogarnia mnie strach – że będzie za późno, że nie zdążę, że już nikt się nie pojawi. Ale coraz częściej czuję, że nawet jeśli miałabym być sama, to wolę być sama w zgodzie ze sobą, niż z kimś na siłę. Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem, że jeśli mam budować rodzinę, to tylko z kimś, przy kim nie będę musiała się zmuszać do uśmiechu. Kogo będę kochała całym sercem.
Alicja, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teść wyspowiadał mi się ze swoich brudnych grzeszków i teraz inaczej patrzę na rodzinę. Boję się, za kogo wyszłam”
- „Przyjęłam syna z żoną pod swój dach z radością. To miał być złoty układ, a kosztował mnie więcej niż pieniądze”
- „Teściowa chciała, żebym kupiła jej nowiutki telewizor. Myślała, że na jesieni życia znalazła sobie bogatą sponsorkę”