Reklama

Mam 35 lat i kieruję działem w jednej z większych korporacji w Warszawie. Mam też siedmioletniego syna – Szymka. I choć wiem, że powinnam zacząć to inaczej, to chyba nie potrafię, bo jestem cholernie zmęczona. Zmęczona tym wszystkim – nieustanną gonitwą, logowaniem się na służbowe aplikacje w piżamie, wbijaniem w szpilki godzinę później, dojazdem do biura, callami, KPI-ami, prezentacjami na kolanie. A potem powrotem do domu, kiedy dziecko już prawie śpi. Czasem czuję się jak jakaś maszyna do zadań specjalnych. Ale przecież robię to wszystko dla niego. Dla Szymusia.

Reklama

– Mamo, a czy będziesz na moim meczu? – zapytał któregoś wieczoru, kiedy wreszcie znalazłam czas, żeby zjeść z nim kolację.

Spojrzałam na niego znad laptopa. Szymek miał na sobie piżamę z Batmanem, a w oczach coś, czego nie widywałam ostatnio zbyt często. Nadzieję.

– Oczywiście, że będę. To twój pierwszy mecz. Jak mogłabym nie przyjść? – powiedziałam, jakby to było oczywiste.

Marta, moja przyjaciółka z pracy, z którą dzielimy open space i kawowe zwierzenia, spojrzała na mnie następnego dnia podejrzliwie.

Na pewno dasz radę pójść? – zapytała.

– Priorytet – odpowiedziałam bez wahania.

Mówiłam to z przekonaniem. Bo naprawdę chciałam tam być. Naprawdę.

Nie dałam rady

Wszystko zaczęło się jeszcze zanim skończyłam poranną kawę. Siedziałam przy biurku, przeglądałam maile i odruchowo zerkałam na zegarek. Mecz Szymka miał się zacząć o siedemnastej. Wiedziałam, że żeby zdążyć, muszę wyjść maksymalnie o szesnastej. Wszystko miałam rozpisane, zadania rozdzielone, prezentacja wysłana, Marta miała ogarnąć końcówkę zebrania. Myślałam, że to wystarczy.

O jedenastej dostałam wiadomość od szefa, że potrzebne jest pilne spotkanie z klientem z Niemiec. Projekt, który prowadziliśmy od tygodni, miał przejść do kolejnego etapu. Klient chciał wszystko omówić dzisiaj. O piętnastej. Stacjonarnie. Poczułam, jak powietrze wokół mnie gęstnieje. Próbowałam coś powiedzieć, rzucić, że może się połączę zdalnie później, że mam ważną sprawę prywatną. Ale Pan Grzegorz tylko spojrzał na mnie chłodno i powiedział:

– Wiem, Ola, że masz dużo na głowie, ale to spotkanie jest kluczowe. Wszyscy muszą być obecni.

Wróciłam na swoje miejsce jak otępiała. Marta spojrzała na mnie pytająco.

– Przełożysz to jakoś? – szepnęła, kiedy podeszłam z powrotem do biurka.

– Nie wiem – powiedziałam cicho.

Nie miałam odwagi dzwonić do Szymka. Zamiast tego zadzwoniłam do taty.

– Tato… możesz odebrać dziś Szymka i pójść z nim na mecz? Nie zdążę.

Przez chwilę po drugiej stronie było cicho.

– Jasne – odpowiedział w końcu. – O której mam być?

– Po szesnastej. W szkole. Dam znać nauczycielce.

– Dobrze.

Nie zapytał nawet o powód. I to bolało najbardziej. Wiedziałam, że rozumie więcej, niż mówi.

Łzy same popłynęły

Wróciłam do domu dopiero po dwudziestej. Miałam wrażenie, że plecy mi się łamią, a głowa ledwo trzyma się szyi. Winda zatrzymała się na moim piętrze, wysiadłam i otworzyłam drzwi kluczem, którego dźwięk wydał mi się nieprzyjemnie ostry. W przedpokoju panowała cisza. Ojciec dzwonił, że musi wyjść chwilę wcześniej przede mną. Zdjęłam buty, zajrzałam do pokoju Szymka. Spał już, skulony pod kołdrą, z ręką wystającą poza łóżko. Obok poduszki leżał rysunek.

Podniosłam go delikatnie, jakby mógł się rozsypać w palcach. Narysowane było boisko, mały chłopiec z numerem pięć na plecach i ktoś, kto chyba miał być dziadkiem. Nad głową chłopca unosiła się piłka. W prawym dolnym rogu, z literkami trochę jeszcze krzywymi, widniał napis: „Mamo, miałem gola, ale ciebie nie było”. Usiadłam na brzegu jego łóżka i opadłam zupełnie z sił. Przełknęłam ślinę, wzięłam głęboki wdech. Nic to nie dało. Zgasiłam małą lampkę, która się świeciła i wyszłam do łazienki. Zamknęłam się tam, usiadłam na podłodze i pozwoliłam, żeby łzy same popłynęły. Bez jęku, bez szlochu. Po prostu płakałam. Następnego dnia w biurze Marta spojrzała na mnie od razu, jak tylko weszłam. Nic nie powiedziała, tylko odłożyła kubek z kawą i czekała, aż usiądę.

– I jak mecz? – zapytała w końcu cicho.

– Nie było mnie – powiedziałam, patrząc na ekran komputera.

– Coś się stało?

Podałam jej rysunek, który miałam w torebce. Marta spojrzała na niego, potem na mnie. Nic nie powiedziała, tylko pokiwała głową. A ja pierwszy raz od dawna naprawdę się zawahałam, czy to wszystko ma sens.

Nie poznawałam siebie

Zaczęłam patrzeć inaczej. Nie wiem, kiedy dokładnie to się stało, może to było rano, gdy Szymek zjadł śniadanie w ciszy i nawet nie zapytał, czy go odprowadzę, może wieczorem, kiedy przez godzinę siedział nad zeszytem i nawet nie poprosił mnie, żebym spojrzała. Po prostu był. Obok. Bez emocji, jak cień, który przemyka przez mieszkanie, ale nie zostawia po sobie śladu. Dziadek Janek zauważył to pierwszy.

– Ola, musimy pogadać – powiedział, kiedy wpadłam po drodze z pracy, żeby oddać mu torbę Szymka.

– Teraz? Tato, naprawdę mam pięć minut.

– To wystarczy.

W milczeniu zaparzył herbatę. Usiadłam, napięcie miałam w barkach, jakby zaraz miały się rozpaść.

– Widzisz, mała rzecz, a tyle zmienia – powiedział spokojnie. – Widziałem, jak Szymek przeżywał, że cię nie było na meczu. Nie płakał. Nie obraził się. Ale coś w nim się jakby zamknęło.

Westchnęłam i zaczęłam się tłumaczyć. Praca, presja, zespół, klienci. Wszystko to, co mówiłam sobie codziennie, co powtarzałam Marcie, szefowi, sobie przed lustrem.

– Ja to wszystko rozumiem – przerwał. – Ale nie da się być rodzicem przez telefon.

Zaparło mi dech.

– Tato, to nie są czasy, kiedy kobieta siedzi w domu i piecze ciasta. Pracuję. Zarabiam. Utrzymuję nas. Robię, co mogę.

– A może to właśnie jest problem. Że myślisz, że robisz to dla niego, a robisz to tak naprawdę dla siebie.

Wstałam gwałtownie.

– Wiesz co, nie rozumiesz! To nie jest takie proste. Muszę już lecieć.

Zabrałam torbę i wyszłam bez słowa. Tego wieczoru Szymek zjadł kolację, położył się spać i nawet nie poprosił, żebym mu poczytała. Poszłam do łazienki, opłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam sobie w oczy w lustrze. Nie poznawałam tej kobiety. Ambitna, szybka, zorganizowana. Ale gdzieś po drodze zgubiła coś, co kiedyś było dla niej najważniejsze.

Nie wszystko da się nadrobić

W sobotę obudziłam się, zanim zadzwonił budzik. Z kuchni dochodziły dźwięki – Szymek grzebał w szufladzie z łyżkami. Wstałam, założyłam szlafrok i zeszłam na dół.

– Hej – powiedziałam cicho. – Może dzisiaj spędzimy dzień razem?

Nie odpowiedział od razu. Stał przy stole z kubkiem kakao, patrzył na mnie ostrożnie, jakby sprawdzał, czy nie żartuję.

– Dobrze – powiedział w końcu. – A co będziemy robić?

– Co tylko chcesz. Możemy iść na spacer, do parku, na lody, gdziekolwiek. Tylko ty i ja. Bez laptopa. Bez telefonu.

Wzruszył ramionami, ale kiwnął głową. Wyszliśmy po śniadaniu. Pogoda była jesienna, trochę chłodna, ale słońce prześwitywało między drzewami. Szymek trzymał mnie za rękę przez chwilę, potem wyrwał się, żeby przeskakiwać po liściach. Mijaliśmy rodziny, pary, biegaczy. Przez długi czas nic nie mówił. A ja nie naciskałam. W końcu, kiedy usiedliśmy na ławce przy placu zabaw, odezwał się.

– Wiesz, na meczu było fajnie.

– Opowiesz mi?

Pokiwał głową.

– Byłem w ataku. Dostałem podanie od Kacpra. Trochę się bałem, ale kopnąłem. Piłka wpadła do bramki. Dziadek klaskał. Nawet krzyknął coś. Było głośno. I inni rodzice też klaskali.

Zamilkł na chwilę.

– A potem poszliśmy na lody. Miałem waniliowe. I jeszcze dostałem dyplom. Za pierwszy mecz.

Patrzył gdzieś w dal, machał nogami.

Szkoda, że cię nie było.

Te słowa nie były oskarżeniem. Były tylko stwierdzeniem. Proste, dziecięce, szczere. Ale poczułam, jak zaciska mi się gardło.

– Szymku… – zaczęłam.

– Już nieważne – przerwał. – Chcesz zobaczyć ten dyplom? Mam go w pokoju.

Chcę. Bardzo.

Resztę dnia spędziliśmy razem. Graliśmy w memory, budowaliśmy z klocków, wieczorem zrobiłam mu kolację i usiadłam obok, kiedy jadł. Nie mówił wiele, ale wiedziałam, że zauważył. Zaczęłam rozumieć, że to nie chodzi o wielkie gesty, tylko o obecność. I że nie wszystko da się nadrobić. Ale można zacząć od nowa.

Coś musi się zmienić

W poniedziałek weszłam do biura z decyzją, której nie byłam jeszcze pewna. Przez weekend układałam sobie w głowie różne wersje rozmowy z szefem, ale żadna nie brzmiała dobrze. Wiedziałam tylko jedno, że tak dalej nie chcę. Złapałam Pana Grzegorza w kuchni przy ekspresie do kawy.

– Ma pan chwilę? – zapytałam.

– Jasne. Chodźmy do gabinetu.

Weszłam za nim, usiadłam. Serce biło mi szybciej, jakby to była rozmowa kwalifikacyjna, a nie prośba o nowy układ pracy.

– Chciałam zapytać o możliwość elastycznego grafiku. Chodzi mi o to, żeby czasem pracować zdalnie lub wychodzić wcześniej. Mam dziecko. I... muszę znaleźć jakiś balans.

Szef przez chwilę nie odpowiedział. Siedział w milczeniu, bawiąc się spinaczem do papieru. W końcu powiedział:

– Ola, wiesz, że cię cenię. Ale to nie przedszkole. Mamy konkretne cele, terminy, presję. Rozumiem, że życie prywatne to jedno, ale jesteś liderem zespołu. Elastyczność... nie bardzo pasuje do tej roli.

Poczułam, że walczę z czymś większym niż tylko jego oporem. Walczę z systemem, który udaje, że wszystko da się pogodzić, byle tylko lepiej się zorganizować.

– Rozumiem – powiedziałam. – Ale ja też mam cele. Jeden z nich ma siedem lat i naprawdę mnie potrzebuje.

Wyszłam z jego gabinetu z pustką w środku. Nie miałam odpowiedzi, nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam, że już nie jestem tą samą osobą co tydzień temu. Po pracy usiadłam z Martą na ławce przed biurem. W dłoniach trzymała kubek z herbatą, ja dłubałam w serwetce.

– Rozmawiałam z Grzegorzem – powiedziałam.

– Nie zgodził się?

– Nie. Powiedział, że to nie przedszkole.

Marta pokiwała głową i przez chwilę milczała.

– Wiesz, ludzie myślą, że chodzi o czas. Ale to nie do końca prawda. Nie chodzi o to, ile godzin spędzasz z dzieckiem. Chodzi o to, czy wtedy naprawdę jesteś.

Patrzyłam przed siebie, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.

– I co zrobisz? – zapytała w końcu.

– Nie wiem jeszcze. Ale coś musi się zmienić. Może nie dziś. Ale w końcu.

Ola, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama