Reklama

Jestem po czterdziestce i mam jedną córkę – Weronikę. Urodziłam ją jako osiemnastolatka, więc różnica wieku między nami jest niewielka a czasem – jak mawiają znajomi – wręcz niezauważalna. Dla mnie jest całym światem. Mądra, wrażliwa, piękna. Zgrabna figura, długie nogi, błysk w oku – wygląda jak modelka z reklam perfum. Czasem nawet nieznajomi biorą nas za siostry. Ale w tej naszej bliskości pojawiła się rysa. Ostatnio zaczęłam zauważać coś niepokojącego. Każdy mężczyzna, z którym się wiążę, wcześniej czy później zaczyna patrzeć na Weronikę tak, jak nigdy nie powinien…

Wmówiłam sobie, że przesadzam

Wojtek pojawił się nagle, jakby zesłany przez los, który postanowił wynagrodzić mi samotność po rozwodzie. Poznaliśmy się w sklepie budowlanym, kiedy szukałam taśmy malarskiej, a on, jak twierdził, już od pięciu minut zastanawiał się, jak do mnie zagadać. Miał w sobie coś ujmującego – uśmiech, który rozbrajał, szarmancki sposób bycia, a do tego emanował spokojem. Po kilku tygodniach randkowania zaprosiłam go na kolację do siebie. Chciałam, żeby poznał Weronikę.

Weronika miała wtedy dwadzieścia dwa lata i właśnie wróciła z uczelni. Pamiętam, że siedziałam z nimi przy stole i próbowałam nie zauważać, że Wojtek nieco zbyt długo zatrzymuje wzrok na jej twarzy, na jej dłoniach, na… nogach. Wmówiłam sobie, że przesadzam. Przecież każdy może spojrzeć. A że ma długie nogi? No trudno, nic na to nie poradzę, przecież to moja córka, nie ukryję jej pod kocem.

– Weroniko, studiujesz psychologię, tak? – zapytał z uśmiechem Wojtek, a ja w duchu modliłam się, żeby nie mówił dalej nic niestosownego.

– Tak, dopiero trzeci rok, ale bardzo to lubię – odpowiedziała swobodnie.

Było miło. A jednak po jego spojrzeniu czułam coś… drapiącego. Coś, co kazało mi zacisnąć szczęki. Odrzucałam to. Przecież nie mogłam być zazdrosna o własną córkę. Tylko że później było jeszcze gorzej.

Nie chciałam robić scen

Zaczęłam się łapać na tym, że obserwuję Wojtka nie tylko jako swojego partnera, ale jakby... przez pryzmat Weroniki. Kiedy przynosił nam poranną kawę i najpierw stawiał filiżankę przed nią, a potem przede mną – zauważałam to. Kiedy śmiał się z jej żartów głośniej niż z moich, coś mnie w środku kłuło. Próbowałam z tym walczyć, mówiłam sobie, że jestem przewrażliwiona. Ale potem przyszła ta sobota. Weronika siedziała na kanapie w krótkich szortach, przeglądała coś w laptopie. Weszłam do salonu i zobaczyłam, jak Wojtek zerka w jej stronę. Nie raz. Nie przypadkiem. Po prostu się gapił. Nieudolnie próbował to ukryć, ale nie jestem ślepa.

Co oglądasz? – zapytałam, jakby nigdy nic.

– Prezentację na zajęcia. A Wojtek mówił, że zna się trochę na programach graficznych i może mi coś podpowiedzieć – odpowiedziała beztrosko Weronika.

– Naprawdę? – spojrzałam na niego uważnie.

– No coś tam kiedyś dłubałem. Jak chcesz, mogę rzucić okiem – uśmiechnął się do niej, nawet nie zerkając na mnie.

Nie chciałam robić sceny, ale coś się we mnie zagotowało. To była ta jego mina – lekko przechylona głowa, ten półuśmiech, który znałam doskonale. Tak patrzył na mnie, kiedy się poznaliśmy. Zaczęłam się zastanawiać, czy to Weronika jest zbyt atrakcyjna, czy ja zbyt łatwowierna?

To nie przypadek – to schemat

Wojtek zniknął dwa tygodnie później. Przestał odbierać telefony, nie przyszedł na kolację, na którą sam się wprosił. Weronika, widząc moje napięcie, rzuciła tylko:

– Mamo, może po prostu był palantem i szkoda na niego energii?

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo miała rację. Kilka miesięcy później poznałam Marcina. Kolega z pracy polecił go jako „porządnego faceta po przejściach”. Sympatyczny, rozwiedziony, dwójka dzieci na weekendy, zrównoważony. Powiedziałam sobie: dobra, spróbuję jeszcze raz. Nie mogłam przecież zostać sama na zawsze. Po dwóch miesiącach zaprosiłam go na wspólny obiad. Weronika była u nas wtedy na dłużej – przerwa między semestrami. Już przy pierwszym spotkaniu Marcin zażartował:

– To twoja córka? Myślałem, że to siostra!

Śmiał się, ale mi nie było do śmiechu. Weronika się uśmiechnęła, podziękowała, jakby już była przyzwyczajona. A ja… poczułam znajome ukłucie niepokoju. Przez kolejne dni widziałam, jak Marcin niby przypadkiem wychodzi do kuchni, kiedy Weronika tam stoi. Jak proponuje, że „może odwiedzi ją w akademiku i pomoże przewieźć rzeczy”, bo przecież „ma dużą pakę w aucie”. Tym razem nie czekałam, aż sprawy się pogorszą. Usiadłam naprzeciwko niego i powiedziałam prosto z mostu:

– Wiesz, zaczynam dostrzegać pewną zależność. Moi faceci zawsze mają ten sam gust, co ja. Tylko że wolą młodsze.

Zatkało go. Dwa dni później sam się wycofał z tej „relacji”.

Córka zaczęła się obwiniać

Po Marcinie nie płakałam. Byłam już zmęczona, może nawet zobojętniała. Ale Weronika... Zaczęła się zmieniać. Jakby coś w niej też pękło. Przestała być taka wesoła i otwarta przy moich partnerach. Coraz częściej zamykała się w pokoju, unikała kolacji, gdy zapraszałam kogoś nowego. W końcu, kiedy wróciłam z randki z Jarkiem i zastałam ją przy blacie w kuchni, mieszając herbatę bez słowa, odważyła się zapytać:

– Mamo, czy ci nie przeszkadza, że… oni tak się patrzą?

Udawałam, że nie wiem, o czym mówi. Ale wiedziałam. Ona też to widziała. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Usiadłam powoli, odłożyłam torebkę i westchnęłam.

– Widzisz to? – zapytałam cicho.

Weronika skinęła głową. Milczała chwilę, a potem, bez cienia dumy, powiedziała:

– Już przy pierwszym narzeczonym to zauważyłam. Ale wtedy myślałam, że sobie coś wkręcam. Później… zaczęłam się obwiniać. Ubierałam się mniej odważnie, uciekałam do akademika. Myślałam, że to moja wina.

Zacisnęłam zęby. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak mogłam doprowadzić do tego, że moja własna córka czuła się winna przez to, że jest młoda i atrakcyjna?

– Weronika, to nie twoja wina – powiedziałam w końcu. – To ja powinnam była wcześniej zauważyć, co się dzieje.

Patrzyła na mnie spokojnie, ale w oczach miała łzy.

– Mamo, ja cię nie winię. Po prostu… boli mnie, jak oni tak patrzą. I boli, że przez to cierpisz.

Nie chcę wybierać między nimi

Zaczęłam być czujna. Aż za bardzo. Każdego nowego mężczyznę z góry podejrzewałam o złe intencje. Nawet jeśli nie dawał powodów. Ale jak zaufać, kiedy za każdym razem powtarza się ten sam schemat? Mężczyzna, ja, Weronika… i to ich spojrzenie. To napięcie w powietrzu. Przysięgam, mogłam zamknąć oczy i wyczuć dokładnie moment, w którym zaczynają o niej myśleć inaczej. Poznałam Roberta przypadkiem – przez znajomych. Wydawał się inny. Cichy, ciepły, uważny. Nie od razu zaprosiłam go do siebie. Bałam się. Czekałam. Aż w końcu, po kilku tygodniach, powiedziałam:

– Chcę ci kogoś przedstawić. Moja córka. Jest dla mnie najważniejsza.

Weronika przyszła na tę kolację trochę z dystansem, ale grzeczna jak zawsze. A Robert? Utrzymał spojrzenie na mojej twarzy. Zadawał jej pytania, ale nie przeciągał żartów. Nie wgapiał się. Pomyślałam, że może w końcu trafiłam na kogoś normalnego. Weronika też przyznała, że „wygląda w porządku”. Ale kiedy zostałam sama z Robertem i podałam deser, powiedział coś, co było jak nóż w serce:

– Muszę przyznać… masz naprawdę zjawiskową córkę. Z takimi nogami to mogłaby być modelką. W twoim wieku to chyba niezła duma, co?

Zamurowało mnie. Nie chciałam znowu tego przechodzić. Ani robić afery. Ani wykluczać mężczyzn z życia. Ale nie chciałam też wybierać: miłość czy córka. Dlaczego nie mogłam mieć jednego i drugiego? Wiedziałam już tylko jedno, że jeśli ktoś każe mi wybierać, wybiorę Weronikę. Zawsze.

Może to ja potrzebuję przerwy

Z Robertem się nie pokłóciłam. Nie powiedziałam nic. Uśmiechnęłam się tylko, jakby jego słowa mnie nie dotknęły. Ale już następnego dnia wysłałam krótką wiadomość: „Nie czuję tego. Nie chcę kontynuować”. Odpisał tylko „Szkoda”, a ja poczułam ulgę. Pierwszy raz od dawna nikt się nie tłumaczył, nikt nie udawał. Przestałam szukać. Zatrzymałam się. Spojrzałam na swoje życie i zobaczyłam w nim nie braki, ale nadmiar oczekiwań, nadziei, rozczarowań. Może to nie mężczyźni byli winni. Może ja po prostu tak bardzo pragnęłam, żeby coś się wreszcie ułożyło, że nie słuchałam intuicji, tylko się uśmiechałam i szłam dalej, mimo że od dawna bolało.

Weronika wprowadziła się do swojego nowego mieszkania. Sama, bez chłopaka. Studiuje, pracuje, radzi sobie. I częściej dzwoni. Jakby zrozumiała, że już nie musi się bać, że ją zepchnę na bok. Czasem przychodzi do mnie, siadamy na balkonie z herbatą i śmiejemy się z głupot. Nie mówię jej, że tęsknię. Ale ona to wie. Nauczyłam się nie obwiniać ani jej, ani siebie. Czasem ktoś mi mówi: „Masz piękną córkę, musisz być dumna”. A ja tylko kiwam głową. Tak, jestem dumna. Ale też zmęczona. Miłością, która zawsze kończy się patrzeniem nie na mnie. Może jeszcze kogoś spotkam. A może nie. I też będzie dobrze.

Sylwia, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama