„Jestem przerażona bezmyślnością swojego syna. Jeszcze długo będę chodziła po wsi z opuszczoną ze wstydu głową”
„Nie tak go przecież wychowywałem! Od pokoleń mężczyźni z naszej rodziny należą do Ochotniczej Straży Pożarnej po to, aby bronić dobytku ludzi przed ogniem, a nie po to, aby go ich pozbawiać. On podważył nasze ideały”.
- Ewa, 47 lat
Syrena wyjąca w nocy zawsze sprawia, że na człowieka pada blady strach. A w naszym miasteczku doszło już do tego, że zdjęci grozą czekaliśmy, aż zawyje, wsłuchując się w ciszę. Nie było bowiem nocy lub dnia, aby się nie odezwała, a wtedy niebo znaczyła łuna pożaru. Ludzie myśleli tylko o jednym: na kogo tym razem padnie? I szeptali między sobą jedno słowo: podpalacz!
Każdy wiedział, że te pożary nie wybuchały same z siebie. Ktoś musiał im pomagać strzelać jasnym blaskiem!
Nikt nie wierzy już w przypadek
– Ja rozumiem, że na wiosnę płoną wypalane trawy, bo jakiś baran nie wie, że tak się już nie użyźnia ziemi! A latem czasem zapalą się wyschnięte stogi czy stodoły. Ale żeby tyle pożarów? To nie do pomyślenia! – łapał się za głowę mój mąż.
Blady był przy tym i niedospany, bo działał w naszej Ochotniczej Straży Pożarnej i stale był wzywany na akcję.
Zgadzałam się z Wojtkiem. W naszej okolicy przecież dotychczas nigdy tak nie było, żeby płonęły szopy, kurniki, stogi, śmietniki i stodoły. Aż dziw, że do tej pory nie ucierpiał żaden dom ani człowiek! Ogień się przecież tak łatwo przenosi na inne budynki. Dobrze, że straż, chociaż tylko ochotniczą, to mamy bardzo sprawną, bo działa w niej aż dwóch byłych prawdziwych strażaków. Chyba tylko dzięki temu jeszcze nie doszło do żadnej tragedii. Jednak trudno się dziwić, że ludzie się śmiertelnie boją, nie tylko o swój dobytek, ale i o życie.
Zobacz także
– Strach opuścić zagrodę i choćby na chwilę zostawić dobytek bez dozoru! – szeptano po wsi.
Ludzie ustalili sobie warty, co jakiś czas obchodząc całe obejście. Było jasne, że nikt nie wierzy już w przypadek, bo ile razy może się zdarzyć pożar?
– Coś z tym trzeba zrobić! – ludzie zaczęli żądać od sołtysa zrobienia porządku, czyli po prostu złapania i ukarania sprawców.
Ten jednak tylko bezradnie rozkładał ręce, bo niby skąd miał ich wziąć. Działali najczęściej pod osłoną nocy, albo w dzień, kiedy wszyscy szli w pole i… byli nieuchwytni jak duchy. Ochotnicza straż wyjeżdżała raz na dobę do pożaru.
– Coś mi się wydaje, że sami nie damy rady i trzeba będzie włączyć do akcji młodzież – stwierdził w końcu mój mąż. – Są wakacje, chłopaki mogą nocą gasić, bo w dzień się wyśpią! Inaczej niż my, dorośli. Nas nikt w ciągu dnia nie zwolni z pracy tylko dlatego, że pół nocy ganialiśmy z sikawkami po polu, żeby komuś plony doszczętnie nie spłonęły.
Spojrzałam kątem oka na naszego syna, Sławka. Od kilku lat był w Młodzieżowym Ochotniczym Hufcu Straży Pożarnej i teraz zauważyłam, jak zabłysły mu oczy.
– Naprawdę będziemy mogli pójść na prawdziwą akcję, tato? – zapytał.
– Ano, na to się zanosi! – przytaknął Wojtek, wiedząc, że chłopak aż się rwie do gaszenia. – Będziecie nam potrzebni.
Nie wiem, dlaczego w tym momencie uchwyciłam w jego głosie jakąś dziwną nutę. Ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Do czasu…
Następnej nocy wybudził mnie ze snu jakiś dziwny szmer. Uniosłam głowę i ze zdziwieniem stwierdziłam, że Wojtek się ubiera, po ciemku.
– A ty dokąd? – zapytałam.
Nie słyszałam syreny, poza tym, kiedy mój mąż spieszył się na akcję, zawsze zapalał światło i ubierał się błyskawicznie, a nie tak jak dziś, jakby po kryjomu.
– Nic, śpij, śpij! – uciszył mnie. – Mamy tylko manewry.
„Manewry? Jeszcze chce im się ćwiczyć, jakby było im mało prawdziwych akcji?! Hm, faceci to jednak bardzo dziwne stworzenia…” – pomyślałam, odwracając się na drugi bok i wsunęłam się głębiej pod kołdrę.
Jednak po wyjściu Wojtka nie mogłam zasnąć, więc wstałam i poszłam do kuchni zaparzyć sobie herbaty. Przechodząc obok pokoju syna zauważyłam, że ma otwarte drzwi. Wydało mi się to dziwne, bo zawsze je szczelnie zamykał, a to dlatego, że budził go każdy nawet najmniejszy szmer… Zamknęłam je cicho, ale po chwili, wiedziona jakimś przeczuciem, otworzyłam je i zajrzałam do pokoju. Łóżko Sławka było puste! „Czyżby te manewry były z młodzieżą? To by jakoś tłumaczyło nagłe nocne ćwiczenia” – pomyślałam sobie. „Tylko dlaczego Wojtek mi tego zwyczajnie nie powiedział?”.
Nie powiedział, bo to wcale nie były manewry, tylko zorganizowana akcja naszych strażaków w celu złapania podpalaczy! A okazali się nimi… mój syn Sławek i jego dwóch kolegów.
Zostali złapani na gorącym uczynku
– Podejrzewaliśmy młodziaków już od jakiegoś czasu. No, bo sama pomyśl, Ewuniu, komu zależało na akcjach gaszenia – tłumaczył mi potem Wojtek.
– Na pewno nie nam, starym wyjadaczom, bo już ledwo patrzyliśmy na oczy przez te wszystkie nocne akcje. Oczywiście, mogło się zdarzyć, że komuś z mieszkańców wsi nagle odbiło i zaczął bawić się w piromana. Ale sama przyznasz, że to w sumie mało prawdopodobne. Zaczęliśmy się więc zastanawiać, na czyją korzyść działają te ciągłe pożary i wyszło nam, że chłopaki z młodzieżowego hufca aż się palą do gaszenia. A nie byli jeszcze na żadnej akcji…
Głupio tak podejrzewać własnych synów, więc przez jakiś czas kryliśmy się nawzajem przed sobą ze swoimi podejrzeniami. Aż pewnego dnia do remizy przyszedł ksiądz i stwierdził, że dla wyższego dobra musi złamać tajemnicę spowiedzi. Powiedział, że jeden z młodziaków przyznał się w konfesjonale do podpaleń… Nie zdradził, który, ale to było bez znaczenia. Musieliśmy zrobić z tym porządek! Rozpuściliśmy wiadomość, iż na następną akcję bierzemy młodziaków. A potem uważnie obserwowaliśmy naszych synów. Nie trzeba było długo czekać, aż zaczną wymykać się w nocy, żeby podpalić coś następnego. Najgorsze, że w tej grupie podpalaczy znalazł się także nasz syn. Nie tak go przecież wychowywałem! Od pokoleń mężczyźni z naszej rodziny należą do Ochotniczej Straży Pożarnej po to, aby bronić dobytku ludzi przed ogniem, a nie po to, aby go ich pozbawiać. On podważył nasze ideały!
Nic tego nie zmieni!
Nasz syn i jego dwaj koledzy czekają na wyrok sądu. Mają być potraktowani jak dorośli. Podpalali wiele razy, w sumie mają na koncie kilkanaście pożarów. Wprawdzie podczas żadnego z nich nie było zagrożenia dla życia ludzi lub zwierząt, ale to zdaniem prokuratora nie jest okoliczność łagodząca. Oświadczył, że skoro działali w hufcu, to tak, jakby byli strażakami. A to ich dodatkowo obciąża.
Jestem przerażona bezmyślnością mojego syna. I chociaż, jako matka, chciałabym go chronić, to jednak wiem, że musi go spotkać kara, na jaką sobie zasłużył!