Reklama

– Najpierw kariera – oświadczyła – Poza tym dzieci wrzeszczą, brudzą, ciągle czegoś chcą. Po co nam to?

Reklama

„Po co nam dzieci? Do kochania” – pomyślałem.

Kiedy żona kolejny raz awansowała, miałem nadzieję, że teraz zmieni zdanie, złagodnieje, ale się przeliczyłem. Wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że nie zostanę ojcem. W każdym razie, jeśli zależało mi na żonie – a zależało, kochałem Izę.

Podobno kryzys przychodzi po siedmiu latach. U nas nastąpiło to znacznie wcześniej, chociaż nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Pozornie wszystko było w porządku. Oboje pracowaliśmy, finansowo powodziło nam się dobrze, kupiliśmy piękny apartament w centrum, urządziliśmy go, jeździliśmy na wakacje za granicę.

Czy już wtedy jej się znudziłem? Nie wiem, być może. Nie wiem, co zrobiłem nie tak. Byłem za dobry?

Wtedy jeszcze niczego nie podejrzewałem

– Kochanie, dostałaś SMS-a! – zawołałem, usłyszawszy charakterystyczny dźwięk telefonu Izy.

Niemal wybiegła z łazienki, owinięta tylko ręcznikiem. Dopadła do stołu, złapała telefon i rzuciła mi ostrzegawcze, strofujące spojrzenie.

– Nie dotykaj mojego telefonu! Mam tam ważne dane.

Zdziwiłem się. Przywykłem do jej bezceremonialności, zwłaszcza w kontaktach ze mną, ale tym razem nieco przesadziła. Nie byłem dzieckiem ani technicznym analfabetą, umiałem obsługiwać komórkę.

– Nie dotykałem – wyjaśniłem spokojnie. – Zapiszczał, więc cię zawołałem.

– To z pracy – żona zerknęła na ekran. – Pracujemy nad ważnym projektem – rzuciła i wróciła do łazienki. Telefon zabrała ze sobą.

Wzruszyłem ramionami. Wtedy jeszcze niczego nie podejrzewałem. Wiedziałem, że Iza jest pochłonięta pracą, wspinaniem się po kolejnych szczeblach kariery. Ale potem zaczęła wracać coraz później do domu.

– Mieliśmy zebranie – tłumaczyła, gdy zjawiała się w środku nocy, podczas gdy ja zmęczony czekałem na nią z kolacją. Czemu choćby nie zadzwoniła…?

– To ważny projekt, musieliśmy spotkać się z klientem – mówiła innym razem.

Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nie było już wspólnych posiłków, rozmów, spontanicznych wycieczek czy choćby zwykłego wyjścia do kina. Na jakąkolwiek propozycję, na przykład wspólnego weekendowego wypadu w góry, miała jedną odpowiedź: nie mam czasu. Kochałem żonę i nie rozumiałem, co się dzieje. Praca zawsze stanowiła dla niej priorytet, ale teraz nie dość, że wiecznie była zajęta, to jeszcze wyraźnie mnie unikała.

Co zrobiłem nie tak? Przecież się starałem, wręcz zabiegałam o nią jak za czasów pierwszych randek. Przygotowywałem kolacje, które zwykle zjadałem sam, bo Iza przychodziła późno, zmęczona i milcząca. Kupowałem kwiaty, na które nie zwracała uwagi. Dawałem prezenty, których czasem nawet nie odpakowywała. A nasza sypialnia od jakiegoś czasu była już wyłącznie moją sypialnią, bo Iza wolała spać w pokoju gościnnym. Niby nie chciała mnie budzić w nocy, niby nie chciała mi przeszkadzać... Może byłem nazbyt wyrozumiały, beznadziejnie naiwny, ale nie głupi.

Tego wieczoru zjawiła się jak zwykle po północy. Usłyszałem skrzypnięcie drzwi, gdy zajrzała do sypialni. Udałem, że już śpię. Wycofała się cicho. Przez jakiś czas dobiegały mnie odgłosy jej kroków i krzątaniny. Gdy umilkły i usłyszałem szum prysznica, wstałem, przekradałem się do gościnnego i... przeszukałem torebkę Izy. Wydobyłem jej telefon, a potem przejrzałam historię połączeń oraz zachowane wiadomości. Te wszystkie SMS-y… Czytałem je i ręce mi się trzęsły. Brakowało mi tchu. W głowie zaczęło mi się kręcić. Szok? Chyba tak. „Ale co teraz? Co powinienem zrobić? Jak się zachować? Schować telefon i udawać, że nic nie wiem, czy zrobić awanturę?”.

Za długo się zastanawiałem.

– No, proszę, proszę… – rozległ się kpiący głos Izy.

Obróciłem się. Wyszła z łazienki w szlafroku. Nie wyglądała na przestraszoną, zmieszaną, raczej na zadowoloną. Jakby przyłapanie mnie na grzebaniu w jej torebce zwalniało ją z winy. Albo... jakby odczuła ulgę.

– Co… co się dzieje? – wyjąkałem. – Powiedz mi wreszcie.

Więc mi powiedziała, a każde słowo było jak cios w brzuch. Że już dawno się mną znudziła, że ją osaczam, że ma po dziurki w nosie mojej wiernopoddańczej miłości. Że potrzebuje czegoś więcej niż zacisznego domu i męża pantoflarza pichcącego kolacje. Że Jurek jest wspaniałym menadżerem, że świetnie się dogadują, i to w każdej sferze, i że... odchodzi do mnie.

Musiałem wyjść. Po prostu musiałem wyjść z domu – żeby ochłonąć, pozbierać myśli.

„Bo to zła kobieta była…”

Gdy wróciłem nazajutrz, Izy już nie było. Daremnie próbowałem się z nią skontaktować; spotkaliśmy się dopiero w sądzie, na rozprawie rozwodowej. Jakoś nikomu nie wpadło do głowy, by skierować nas na mediację. Iza wprost wyznała, że kogoś ma, że mnie nie kocha, właściwie nawet mnie nie lubi, bo jestem nudny, mało ambitny i męczący. Alimentów nie chce, nie potrzebuje i się nie spodziewa. Przy podziale majątku nie zamierza się spierać o byle łyżeczkę. Zaś na rozwodzie zależy jej tak bardzo, że może być nawet w całości z jej winy.

To jej pragnienie uwolnienia się ode mnie bolało chyba bardziej niż sama zdrada. Kolejne tygodnie i miesiące żyłem jak w letargu. Dlaczego moje udane małżeństwo nagle się rozpadło? Za bardzo się starałem, za słabo? A może w ogóle nie powinniśmy się pobierać?

– To po prostu zła kobieta była – podsumował Marcin, kumpel z pracy. – Poznasz inną, przestaniesz rozpaczać po tej złej babie.

– Nie mów tak o mojej żonie! – prawie rzuciłem się na niego z pięściami.

– Adam, wyluzuj. Po pierwsze to już nie jest twoja żona. Po drugie myślisz, że awansowała tylko dzięki swoim projektom? – spojrzał na mnie współczująco.

– Sorry, że ja ci to muszę mówić, ale ona puszczała się nie tylko dla kariery. Po prostu lubi ten sport…

Marcin jednak dostał, ale potem okazało się, że mówił prawdę. Iza zdradzała mnie niemal od początku. Nie tylko ze swoim szefem czy kolegami z pracy, ale również z kierowcą z firmy, w której pracowałem! Byłem rogaczem stulecia! I oczywiście tylko ja o tym nie wiedziałem.

Długo nie mogłem się otrząsnąć. Nie umiałem sobie poradzić ani ze zdradami Izy, ani z jej odejściem. Raz byłem gotowy wszystko jej wybaczyć, byle wróciła. To znów nienawidziłem jej z całego serca. Miotałem się niczym w matni. Kochałem ją i traktowałem jak księżniczkę, a ona potraktowała mnie jak śmiecia. Sprawiła, że nie ufałem już kobietom, że na każdą patrzyłem jak na harpię, gotową wyrwać mi serce. Koledzy mówili, że mi przejdzie, że muszę sobie dać czas.

Tak minęły blisko dwa lata…

– Adam, w sobotę robimy grilla u kumpeli, wpadniesz? – zaproponował Marcin.

– Nie mam ochoty – mruknąłem znad papierów.

– Wpadnij, będzie fajnie – zachęcał. – Napijemy się, pośmiejemy, pobawimy, może nawet potańczymy. Zostawię ci adres.

Sam nie wiem, czemu tam pojechałem. Może uznałem, że dość już tej porozwodowej żałoby. Zamierzałem posiedzieć godzinę, góra dwie, napić się, zjeść coś i wrócić do domu.

Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej

Gdy przyjechałem, większość towarzystwa była już wstawiona. Zachowywali się nazbyt hałaśliwie jak na mój gust. I musiało to być po mnie widać, bo przyciągnąłem czyjś zaciekawiony wzrok… W pewnym oddaleniu od krzykliwego towarzystwa siedziała na ogrodowej kanapie brunetka. Nawet ładna. Parę lat młodsza ode mnie. Popijała coś z kubka i bez skrępowania mi się przyglądała. Po chwili skinęła ręką.

– Cześć, Magda jestem – przedstawiła się, gdy podszedłem. – A ty…? Niech zgadnę. Pewnie Adam. Marcin coś wspominał o niebrzydkim koledze, kawalerze z odzysku. Ponoć do wzięcia, jeśli tylko się zjawi. I oto jesteś...

– Cóż... – nie wiedziałem, jak zareagować na jej bezpośredniość.

– Też nie lubisz takich imprez? – uśmiechnęła się psotnie.

– Nie przepadam – przyznałem.

– Widzisz, a ja muszę tu siedzieć… – westchnęła.

– Dlaczego musisz? – zainteresowałem się.

Magda uśmiechnęła się ponownie.

– Bo to moja działka i podobno moja impreza.

– Podobno?

– Koledzy poprosili mnie o udostępnienie domu oraz ogródka. Wszystko obiecali sami załatwić. Zgodziłam się. Zawsze to lepsze niż siedzenie samej w chacie przez cały weekend. Acz nie spodziewałam się tylu osób…

– Biedna, niedoinformowana, przypadkowa gospodyni… – użaliłem się nad nią.

Zaczęliśmy rozmawiać. O imprezach, dużych i małych. O związkach, rozstaniach, samotności. O mniej poważnych sprawach też gadaliśmy. Po dwóch godzinach żartowaliśmy i flirtowaliśmy z taką lekkością, jakbyśmy byli parą. Dawno nie czułem się tak spokojny i wyluzowany w obecności kobiety. Ta swoboda i komfort sprawiały, że miałem ochotę patrzeć na nią, rozmawiać z nią i umówić się z nią na randkę. Jeśli zechce. Zechciała.

Reklama

Po dwóch latach rozpaczania znów oglądam w lustrze swoją uśmiechniętą twarz. Nie wiem, czy to, co jest między mną a Magdą, to miłość, zauroczenie czy początek przyjaźni. Okaże się. Nie zamierzam tego przyspieszać ani hamować. Niech się rozwija w swoim tempie. Najważniejsze, że już nie myślę o Izie, że wreszcie mi przeszło.

Reklama
Reklama
Reklama