Reklama

Gdy mówię ludziom, że jestem rozwiedziona, bezdzietna i mam dobrze ustawione życie, ich reakcje są niemal identyczne – najpierw zdziwienie, potem udawane współczucie. Bo jak to? Kobieta, która nie musi się martwić o alimenty, nie czeka, aż dziecko zaśnie, żeby napić się wina, i nie płacze nocami, że została sama?

Reklama

Widzieli we mnie sponsorkę

Nie, nie płaczę. I nie czuję się samotna. Wręcz przeciwnie – mam wokół siebie mnóstwo ludzi. Koleżanki, które zazdroszczą mi „wolności”, a w ich głosie pobrzmiewa nuta żalu, że one same nie potrafią się wyrwać. Koledzy, którzy niby przypadkiem pytają, jak sobie radzę „bez męskiego ramienia”, chociaż wiem, że tak naprawdę ciekawi ich tylko jedno – czy jestem do wzięcia. Ale przede wszystkim mam ich – mężczyzn, którzy pojawiają się w moim życiu, bo widzą we mnie okazję. Gdy moje konto w banku przestało mieć granice, zaczęło się dziać coś dziwnego – mężczyźni nie chcieli mnie zdobywać. Oni chcieli się mną posłużyć.

Tomasza poznałam przez wspólnych znajomych. Miał 38 lat, własną firmę, świetną aparycję i dokładnie te cechy, które ułatwiały mu zdobywanie kobiet – błysk w oku, luz w rozmowie i ten rodzaj uśmiechu, który sprawiał, że chciało się go lubić. Od początku widziałam, że na mnie poluje. Był zbyt czarujący, zbyt przewidujący. Zanim powiedziałam, że nie lubię owoców morza, już zamawiał stek. Kiedy raz wspomniałam o podróżach, nagle okazało się, że jego pasją są właśnie wyjazdy w egzotyczne miejsca. Znałam takich ludzi. Grali perfekcyjnie, bo nauczyli się, że kobiety lubią mężczyzn, którzy ich „rozumieją”.

Tomasz rozumiał mnie doskonale. Po miesiącu spotkań, romantycznych kolacji i wspólnych wyjazdów zaczęło się to, na co czekałam – pytania.

– Wiesz, kochanie, zastanawiam się, czy nie rozwinąć biznesu. Tylko wiesz, teraz taki okres, trochę zastoju…

– Dobrze ci idzie, to pewnie chwilowe – odparłam spokojnie.

– Oczywiście. Ale myślałem… może mogłabyś mi pożyczyć na inwestycję? To pewniak.

Nie zapytałam, ile. Nie potrzebowałam wiedzieć. Zmieniłam temat i przestałam odbierać telefony. Już wiedziałam, co o mnie myślał – że jestem okazją.

Artysta na cudzy rachunek

Bartek był inny niż Tomasz. Nie ukrywał, że nie ma pieniędzy. Od początku mówił o sobie „wolny duch” i opowiadał, jak w młodości rzucił pracę w korporacji, bo „nie była dla niego”. Podobał mi się. Nie był typowym łowcą fortuny. Był artystą – malował obrazy, sprzedawał kilka w roku i jakoś się trzymał. Nie szukał sponsorki, szukał mecenasów.

– Sztuka to inwestycja – mówił mi. – Wiesz, twoje wsparcie mogłoby się zwrócić…

Przyjęłam zaproszenie do jego pracowni. Było tam mnóstwo płócien, pędzli i chaosu. Wiedziałam, że miał talent. Ale wiedziałam też, że to dla niego za mało.

– Myślałem, że może mogłabyś kupić jedno z moich dzieł. Nie chodzi o kasę, tylko o symbol.

Nie odmówiłam. Kupiłam obraz, zapłaciłam, a potem zaczęłam patrzeć, jak często zagląda do mnie z kolejnymi „symbolami”. Zrozumiałam, że choć Bartek nie chciał ode mnie pieniędzy wprost, to jednak liczył, że będę jego źródłem dochodu. To ja zakończyłam tę relację. Zostawił mi w zamian kilka obrazów, które nigdy nie stały się warte więcej, niż za nie zapłaciłam.

Nie będę rozdawać swoich pieniędzy

Najbardziej bawił mnie Kuba. On od początku mówił, że nie szuka kobiety dla pieniędzy. Podkreślał, że „nie potrzebuje niczyjego wsparcia”. Miał dobrze płatną pracę, jeździł niezłym samochodem, nie narzekał na zarobki. Ale im dłużej się spotykaliśmy, tym częściej słyszałam, że „to niesprawiedliwe, że kobiety mogą korzystać z pieniędzy mężczyzn, ale odwrotnie już nie”. Zaczęło się subtelnie. Na randkach „zapominał” portfela. Na wspólnych wyjazdach „zapominał” karty. W restauracjach szukał drobnych, a potem pozwalał, bym płaciła.

Przecież mamy równouprawnienie, prawda? – rzucił raz, kiedy za niego zapłaciłam. – Ja bym się nie obraził, gdybyś zarabiała mniej ode mnie.

Tylko że ja nie miałam z tym problemu. On – miał.

Olek był ostatnim, na którym się sparzyłam. Był inny niż pozostali – nie szukał pieniędzy, ale wygody. Był dobry, ciepły, uczynny. Byłam pewna, że nie chce ode mnie niczego poza mną samą. A potem, gdy zaczęliśmy rozmawiać o zamieszkaniu razem, powiedział:

– Myślałem, że skoro masz większe mieszkanie, to się do ciebie przeprowadzę.

Zgodziłam się. Zrobiłam miejsce w szafach, kupiłam dodatkowe rzeczy, przyjęłam go do swojego świata. I wtedy się zaczęło. Olek nigdy nie miał pieniędzy na czynsz, ale nie przeszkadzało mu kupowanie drogich ubrań.

– Przecież to tylko pieniądze – mówił. – Dzielimy się życiem, nie rachunkami.

Rachunki zaczęłam płacić ja. I wtedy dotarło do mnie, że Olek nie kochał mnie – kochał życie, które mu oferowałam. Wyszedł pewnego dnia, kiedy oznajmiłam, że musimy się rozliczać po połowie.

Sama też mogę być szczęśliwa

Ostatnio ktoś zapytał mnie, czy nie boję się, że zostanę sama. Nie boję się. Bo bycie samotną i bycie wolną to dwie różne rzeczy. Przez lata nauczyłam się, że samotność to nie stan faktyczny, ale stan umysłu. Można być w związku i czuć się bardziej opuszczoną niż wtedy, gdy wieczorem wraca się do pustego mieszkania. Można mieć mężczyznę u boku, a mimo to czuć się niewidzialną, traktowaną jak dodatek do jego życia, a nie jego część. I można być samej, ale czuć się szczęśliwszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Nie mówię, że nie tęsknię czasami za miłością. Tęsknię. Za taką miłością, która nie ma nic wspólnego z pieniędzmi, statusem, wygodą. Za uczuciem, które nie jest transakcją, wymianą usług, tylko prawdziwym, autentycznym połączeniem między dwojgiem ludzi. Ale nie szukam go desperacko. Nie rozglądam się nerwowo wokół, nie analizuję każdego nowo poznanego mężczyzny pod kątem „może to on?”. Bo wiem, że jeśli ma przyjść – to przyjdzie.

Nie mam złudzeń co do tego, że mój status materialny dla wielu mężczyzn będzie wciąż atrakcyjniejszy niż ja sama. Wiem, że jeszcze nie raz ktoś będzie próbował mnie „kupić” czułymi słówkami, obietnicami, wizją wspólnego życia, które – ostatecznie – miałoby być sponsorowane z mojego konta. Ale teraz widzę te mechanizmy szybciej. Nie tracę już czasu na ludzi, którzy traktują mnie jak bilet do lepszego życia.

Kiedyś wydawało mi się, że jeśli będę miała pieniądze i niezależność, to znajdę kogoś, kto pokocha mnie dla mnie samej. Dziś wiem, że to działa odwrotnie – to właśnie ta niezależność sprawia, że trudniej mi zaufać. Że zamiast skupiać się na uczuciach, analizuję motywy. Ale wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadza.

Reklama

Michalina, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama