„Jestem rozwódką i umawiałam się na randki z kawalerem po 30. Gdy poprosiłam o tę 1 rzecz, gość zniknął jak kamfora”
„Założyłam profil, wrzuciłam zdjęcie i czekałam. Ku mojemu zdziwieniu, długo nie musiałam. Michał napisał pierwszy. Zdjęcie z gór, niegłupi opis i całkiem przyzwoite poczucie humoru. Miał 38 lat, kawaler. Już to samo w sobie wydawało się podejrzane, ale rozmowa kleiła się zaskakująco dobrze”.

- Redakcja
Nie byłam gotowa, żeby znowu kogoś pokochać. Wmawiałam sobie, że jestem. Bo przecież trzydzieści sześć lat to nie koniec świata, prawda? Ale rozwód... rozwód to nie jest coś, co zostawiasz w sądzie i zapominasz. To coś, co zostaje z tobą, zwłaszcza jeśli przez dziesięć lat wierzyłaś, że jesteś z kimś, kto cię kocha. Od kilku miesięcy mieszkałam sama. Cisza w mieszkaniu była czasem błogosławieństwem, a czasem jak młot pneumatyczny – wbijała się w głowę, przypominając o pustym łóżku i lodówce, do której zaglądałam już tylko z przyzwyczajenia. Moja przyjaciółka Anka nie mogła na to patrzeć.
– Joanna, no błagam cię – jęczała kolejny raz, kiedy siedziałyśmy u niej w kuchni. – Ile można siedzieć i gapić się w Netflixa?
– A co mam robić? Mam chodzić po barach i szukać miłości życia między jednym winiakiem a drugim?
– Nie. Masz ściągnąć aplikację randkową i przestać się bać ludzi.
Parsknęłam śmiechem.
– Ludzie mnie przerażają. Faceci po trzydziestce to w ogóle inna rasa.
– I dlatego musisz zacząć się z nimi spotykać! Żeby to sprawdzić! – Anka była w tym uparta jak osioł. – Ty wiesz, jak wyglądasz? Nawet po tym rozwodzie? Jesteś śliczna, mądra, zabawna. I nie będziesz siedzieć tu z kotem do emerytury, bo ci nie pozwolę!
Ostatecznie uległam po butelce wina i trzech odcinkach jakiegoś marnego reality show. Założyłam profil, wrzuciłam zdjęcie, na którym wyglądałam na trochę bardziej wyluzowaną niż w rzeczywistości, i czekałam. Ku mojemu zdziwieniu, długo nie musiałam. Michał napisał pierwszy. Zdjęcie z gór, niegłupi opis i całkiem przyzwoite poczucie humoru. Miał 38 lat, kawaler. Już to samo w sobie wydawało się podejrzane, ale rozmowa kleiła się zaskakująco dobrze.
Po kilku dniach zgodziłam się na spotkanie.
– No i masz – triumfowała Anka. – Pierwsza randka po dziesięciu latach. Idziesz tam i masz się dobrze bawić!
Nie wiedziałam wtedy, że to spotkanie będzie początkiem czegoś, co przypomni mi, czego tak naprawdę szukam – i że niekoniecznie znajdę to w oczach mężczyzny.
Poczułam, że coś jest nie tak
Na randkę z Michałem poszłam po dziesięciu latach przerwy. Spociły mi się dłonie jeszcze zanim wyszłam z klatki. Ubrałam się chyba zbyt elegancko – granatowa sukienka, lakierowane botki, włosy zbyt gładko ułożone. Ale co tam. I tak już miałam zawroty głowy z nerwów. Spotkaliśmy się w kameralnej kawiarni. Michał siedział już przy stoliku, z filiżanką espresso. Wysoki, szpakowaty, z lekko roztargnionym spojrzeniem.
– Joanna? – wstał i uśmiechnął się lekko. – Cześć.
Rozmowa potoczyła się zaskakująco dobrze. Michał mówił dowcipnie, ale bez popisów. Był błyskotliwy, nieco ironiczny. Opowiadał o pracy w wydawnictwie, dzieciństwie na Podlasiu, o starej babci, która miała sto lat i zmarła, bo... „wreszcie się znudziła”.
– A ty? – zapytał. – Jak wygląda życie rozwódki?
– Cicho, nudno, trochę samotnie – przyznałam. – Ale przynajmniej nikt nie zostawia brudnych skarpetek na podłodze.
Uśmiechnął się, ale coś w jego oczach się zatrzymało.
– Ja się nigdy nie ożeniłem. Chyba za bardzo lubię spokój.
Niby nic. Ale poczułam, że coś jest nie tak. Albo tylko ja tak dramatyzuję? Po dwóch godzinach spacerowaliśmy po parku. Było mi lekko, prawie radośnie. Michał zapytał, czy chciałabym się spotkać jeszcze raz. Kiwnęłam głową. Ale kiedy wróciłam do domu, poczułam niepokój. Michał był uroczy, ale coś w nim zgrzytało. Jakby ta randka nie była dla niego początkiem, tylko... ucieczką?
Nie szukał czegoś poważnego
Spotykaliśmy się przez następne trzy tygodnie. Kawiarnie, spacery, kino, a raz nawet obiad u mnie, z domowym curry, które Michał zjadł z udawaną aprobatą – nie przepadał za ostrym, ale nie chciał marudzić. Było miło. I cicho. Za cicho? Nie dzwonił między spotkaniami. Nie pisał „dobranoc” ani „dobrego dnia”. Kiedy się widzieliśmy, był uważny, czarujący. A potem znikał. I znowu pojawiał się, jakby nigdy nic. Wreszcie, po kolejnym wieczorze, kiedy zaproponowałam, żeby może pojechać razem gdzieś na weekend, zawahał się.
– Na weekend? Tak szybko?
– Michał, spotykamy się już prawie miesiąc.
Wzruszył ramionami, popijając piwo.
– No właśnie. Miesiąc. To przecież ledwie moment. Po co komplikować?
Zamilkłam. W głowie zapaliła się czerwona lampka.
– Komplikować?
– Przecież jest dobrze, prawda? Po co od razu planować i układać? Ludzie się wtedy tylko rozczarowują.
Wróciłam do domu wściekła. I zdezorientowana.
Następnego dnia napisałam mu: „Chciałabym wiedzieć, co dla ciebie znaczą te nasze spotkania”.
Odpowiedział dopiero po kilku godzinach.
„Jesteś super. Ale nie wiem, czy szukam czegoś na poważnie”.
To jedno zdanie siedziało mi w głowie całą noc. Przecież mógł to powiedzieć wcześniej. Przecież nie musiał nic udawać. A jednak coś we mnie krzyczało: „Zostań. Może zmieni zdanie”.
Głupia ja.
Nie chciał dramatów
Po tej wiadomości Michał zniknął na kilka dni. Żadnego „hej”, żadnego „co słychać”. A ja siedziałam z telefonem w dłoni, jak idiotka. W końcu sama zaproponowałam spotkanie. Zgodził się, jakby z grzeczności. Usiedliśmy w tej samej kawiarni, co na początku. Ale wszystko było inne. On był inny. Cichy, zamknięty. Spoglądał na zegarek. W końcu nie wytrzymałam.
– Michał, powiedz mi wprost: po co w ogóle się spotykamy?
Westchnął i spojrzał gdzieś za mnie.
– Bo cię lubię. Naprawdę. Jesteś fajna.
– Ale?
– Ale... ja nie chcę związku. Nie chcę rozmów o uczuciach, nie chcę wspólnych planów. Chcę mieć spokój. Bez dramatów, bez emocjonalnych pułapek.
Zaniemówiłam. Przecież właśnie to robiliśmy – poznawaliśmy się, budowaliśmy coś, cokolwiek to było.
– Więc... po co to wszystko? Po co kolacje, spacery, te wszystkie słowa?
– Bo było mi z tobą dobrze – odpowiedział spokojnie. – Ale to nie znaczy, że chcę się wiązać.
Poczułam się tak, jakby ktoś właśnie odebrał mi coś, czego nawet jeszcze nie zdążyłam nazwać. Czułość? Obietnicę? Nadzieję? Wyszłam z tej kawiarni z dygoczącymi rękami. Zostawił rachunek nieopłacony. Chyba zapomniał. Albo uznał, że to już nie jego sprawa. A ja, przez chwilę, naprawdę wierzyłam, że coś się może z tego zrodzić.
Chyba bałam się samotności
Następnego dnia pojechałam do Anki. Bez makijażu, w dresie, z podpuchniętymi oczami. Nawet nie zapytała, co się stało. Wystarczyło, że mnie zobaczyła.
– Michał? – zapytała cicho, a ja tylko kiwnęłam głową.
Siedziałyśmy na balkonie, z herbatą i kocem na kolanach, jak dwie stare ciotki od dramatów życiowych. Próbowałam mówić, ale głos mi się łamał.
– Myślałam, że wreszcie ktoś mnie widzi. Nie jak rozwódkę, nie jak kobietę z przeszłością... tylko jak człowieka, jak kobietę, której można jeszcze chcieć.
Anka milczała przez chwilę, po czym odłożyła filiżankę.
– A może... tak bardzo boisz się samotności, że szukasz kogoś, kto cię od niej wybawi? A nie kogoś, kto naprawdę jest wart twojego czasu?
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Myślisz, że ja się boję być sama?
– Myślę, że większość z nas się boi. Ale to nie znaczy, że mamy łapać się każdego, kto pojawi się z uśmiechem.
Zamilkłam. Jej słowa we mnie uderzyły. Głęboko. Bo może miała rację. Może nie chodziło o Michała. Może chodziło o dziurę, którą próbowałam nim zakleić. Wieczorem usiadłam w sypialni z notesem. Przejrzałam stare zdjęcia z Marcinem – moim byłym. Tam też było tylko letnio. I oszustwo. I żal. Może to ja wybieram mężczyzn, którzy nie potrafią kochać?
A może sama nie wiem, jak chcę być kochana?
Pożegnałam się z ulgą
W niedzielę rano, z kubkiem zimnej kawy i pustką w sercu, napisałam do Michała ostatnią wiadomość. Nie po to, żeby go odzyskać. Po to, żeby to zamknąć. Nie chciałam już tej ciszy. Tego czekania, aż się odezwie, aż coś się zmieni. Wiedziałam, że nie zmieni się nic.
Napisałam:
„Cześć Michał. Chciałam tylko powiedzieć, że dziękuję. Za to, że byłeś. Za to, że przez chwilę poczułam się znowu kobietą, którą ktoś może widzieć, dotykać, słuchać. Ale zasługuję na coś więcej. Na obecność, nie tylko wspólne wieczory. Na kogoś, kto się nie boi czułości, ani tego, że świat bywa trudny. Żegnam się. Nie z żalem, tylko z ulgą. Bo teraz wiem, że już nie chcę ludzi, którzy nie wiedzą, czego chcą”.
Nie wysłałam tego od razu. Przeczytałam kilka razy na głos. Brzmiało bardziej jak list do samej siebie. W końcu kliknęłam „wyślij”. Michał nie odpisał. Tego samego dnia usunęłam jego numer. I zdjęcia. I rozmowy. A potem przez chwilę siedziałam w ciszy, która tym razem nie była taka straszna. Może dlatego, że wreszcie to ja wybrałam, żeby była.
Joanna, 36 lat
Czytaj także:
- „Mąż był ze mną z litości, bo nie trafiło mu się nic lepszego. Od dawna czuję się jak substytut kobiety”
- „Byłam druhną na ślubie przyjaciółki, ale to z jej narzeczonym łączyła mnie bliższa relacja. Przy toaście się odpaliłam”
- „Tuż przed weselem ubrudziłam suknię ślubną czereśniami. Wszyscy byli w szoku, ale ja dobrze wiedziałam, co robię”