Reklama

Zazwyczaj poranki spędzałem na małym targu, robiąc niewielkie zakupy. To miejsce bardzo mi się podoba, od rana tętni życiem, jest pełne gwaru. Można porozmawiać ze sprzedawcami, poczuć się mniej samotnym, mniej odsuniętym na bok. Nie kupuję dużo, zazwyczaj jest to odrobina białego sera oraz 150 gramów kwaszonej kapusty.

Reklama

Doskonale sprawdzi się na obiad, nadając wyrazistości kurczakowi, który przyrządziłem w zupie. Mówiąc najprościej, nie jestem ekspertem kulinarnym, a coś jeść trzeba. Gdy jeszcze żyła moja Haneczka, wygląd naszych posiłków był zupełnie inny. Każdy z nich był jak uroczystość, pamiętam trudne czasy, więc wiem, jak cenić obfite porcje. A potrawy mojej Haneczki miały smak ambrozji, moja żona miała talent do gotowania, wkładała całe serce w przygotowywanie jedzenia. Gdy coś jest podane z miłością, to również wpływa pozytywnie na zdrowie. Człowiek czuje, że ktoś się o niego troszczy, że mu na nim zależy. Teraz jest inaczej. Nie wiem, czemu nadal jestem na tej ziemi. Wygląda na to, że Bóg mnie zapomniał, więc muszę sobie radzić sam.

Zrobiłem krótką przerwę

Musiałem chwilę odsapnąć – moje kolana to już nie to co kiedyś. Są zbolałe, więc lekarz zalecił smarowanie maścią, lecz nic poza tym, ponieważ tabletki działają na mnie drażniąco. Nie przynosi to jednak ulgi. Ale z pewnością nie zamierzam narzekać, zachowam godność. Na moment złapałem oddech i ruszyłem dalej. Już niedaleko, wytrzymam. Muszę jednak pomyśleć o zakupie laski, mój syn chciał mi podarować szwedzką, ale odmówiłem.

Nie jestem jeszcze takim staruszkiem, aby musieć odgrywać rolę niepełnosprawnego na ulicy. Moje nogi owszem, nieco mnie bolą, ale to minie. Kiedy wrócę do domu, opatrzę kolana liśćmi kapusty – to najlepsza metoda na bóle stawów. Tak zawsze twierdziła Hania i nie myliła się. Kapusta pochłonie wszelkie dolegliwości i znów będę mógł się poruszać. Nie mogę oczekiwać, że znowu będę młody – cudów nie ma. Powinienem raczej docenić to, co mi Bóg ofiarował.

Żywa atmosfera a małym targu okazała się dla mnie bardzo pozytywna. Zapomniałem nieco o swoich dolegliwościach, chodząc pełen wigoru i szukając znajomych twarzy. Właścicielka jednego ze stoisk minęła mnie przy wejściu.

– Pan Sylwester tak energicznie chodzi, że ledwo zdążyłam pana dogonić – powiedziała, przeciskając się za ladę.

Była krągła, dobrze zbudowana, nie jak te dzisiejsze chude młode kościotrupy. Miło było na nią popatrzeć, chociaż ja już nie do tego. Ale jak to mówią, jeśli ktoś jest prawdziwym mężczyzną, to z wiekiem to nie przemija.

– Dzisiaj od rana mamy ładną pogodę, pomimo tego, że zapowiadali burzę – rozpoczęła rozmowę z uśmiechem.

Z przyjemnością kontynuowałem. Przecież właśnie po to tutaj przyszedłem. Cieszy mnie możliwość rozmowy z sympatyczną istotą na inny temat niż dolegliwości zdrowotne. Zdawałoby się, że pod naszą placówką medyczną można znaleźć kogoś do wymiany kilku zdań, na ławkach spędza również czas wielu emerytów, jednakże to nie jest dla mnie. Nikt nie zwraca uwagi na to, co mówi inny, każdy opowiada tylko o swoich chorobach, jakby chciał zabłysnąć i zdobyć pierwsze miejsce.

Mój syn naśmiewa się z tego, ale sądzę, że nie ma racji. Nie wyrażam tego głośno, by go nie urazić. W podeszłym wieku trzeba z ostrożnością obchodzić się z najbliższymi, aby nie zniechęcić ich do siebie. Osoby starsze potrzebują zainteresowania, co zrozumiałem dopiero teraz, stąd ciągłe obciążanie innych swoimi sprawami. Ja nie chcę tak żyć, więc wolę pójść na miejscowy targ. Trochę się przejdę, rozruszam stawy, spotkam ludzi. Potem łatwiej mi będzie siedzieć w domu do nocy, bo ponownie na strome schody nie wejdę. Wychodzę tylko rano, kiedy czuję się najbardziej wypoczęty i silny.

Dawniej niełatwo było zastać mnie w domu

Po godzinach pracy często udawaliśmy się na ryby lub na grzyby, praktycznie nie miałem wolnej chwili. Nadal posiadam wędki, które przechowuję w szafie. Miałem nadzieję, że syn je zechce, ale niestety. Jedynie machnął ręką i spojrzał na mnie w taki sposób, że poczułem smutek. Bez względu na to, co mu zaproponowałem, nic go nie zainteresowało. Boli mnie serce na samą myśl o tym, ale nie mogę nic na to poradzić. Moje wędki stały się bezużyteczne, podobnie jak ja. Taki jest los.

– Panie Sylwestrze? Jest pan tutaj? – delikatnie zwróciła się do mnie właścicielka stoiska.

Faktycznie, za moimi plecami uformowała się już kolejka trzech niecierpliwych kobiet. Póki co, nic nie mówiły, ale to tylko kwestia chwili. Cóż, nie zawsze jestem uważny.

– Poproszę biały ser – powiedziałem niespodziewanie. Wcale nie miałem zamiaru kupować nabiału, zwłaszcza, że wczorajszy jeszcze czekał na zjedzenie, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.

– Czy jak zawsze dziesięć deka? – zapytała mnie sprzedawczyni, trzymając nóż nad kawałkiem domowego twarogu. Hania sama robiła ten pyszny ser, kisząc mleko, podgrzewając je i przecedzając przez gazę...

Nie byłem dziś szczęśliwy

– To jak? Panie Sylwestrze?

– Tak, słucham – nagle wróciłem do rzeczywistości. Kobiety za mną zaczęły szeptać. Wszyscy teraz są zapracowani, nikt nie przeznacza czasu na drugą osobę.

Zabrałem zakupy i z tęsknotą opuściłem stragan. Dziś nie byłem szczęśliwy. Zazwyczaj potrafię tam spędzić przyjemne chwile na pogawędkach.

– Pan wróci do mnie później – krzyknęła za mną właścicielka stoiska.

Z daleka skinąłem do niej ręką. Możliwe, że tam zajrzę, nie miałem nic innego do zrobienia, aczkolwiek niebardzo mi to odpowiada, gdy ktoś na mnie patrzy z litością. Chciałbym, aby ludzie traktowali mnie tak jak dawniej, z poszanowaniem i szacunkiem, a nie jak kogoś, nad kim można ubolewać. Choć prawdę mówiąc, może jestem nieco niewdzięczny, ta pani miała dobre intencje, była uprzejma, a to nie można powiedzieć o wszystkich.

– Witam pana Sylwestra, co dziś zamierza pan kupić? Mam świeże maliny, zerwane dzisiaj rano.

Cóż za brak taktu, pomyślałem, odpowiadając na powitanie sprzedawcy skinieniem głowy. Po co mi jego maliny? Są drogie, a pestki wpadają pod protezę. Lepiej pokroić jabłko, to jest zdrowe, ale teraz nie jest sezon, wszystkie owoce są zeszłoroczne, z chłodni, na pewno nie dam się na to nabrać. To marnowanie pieniędzy.

– Wydaje mi się, że panu dzwoni komórka – mówił sprzedawca, wskazując na moją kieszeń.

Z jakiegoś powodu nie mogę się przyzwyczaić do tego urządzenia, albo zapominam telefonu, a mój syn narzeka, że nie może się ze mną skontaktować, albo nie odbieram połączeń.

– Tak, słucham? – udało mi się tym razem odebrać, zanim Tymek zdecydował się rozłączyć.

– Tata? Wreszcie, zaczynałem się niepokoić. Jak się czujesz tato?

Jak stary chłop, synu, odpowiedziałem w głowie

– Wcale nie jest źle, jeszcze trochę sobie pożyję na tym świecie i sprawię wam kłopot – odparłem z energią. Nie zamierzam udawać bezradnego staruszka.

– Co powiesz, jeśli odwiedzimy cię dzisiaj z Rafałem? Dobrze?

Ech, co za wiadomość! Syn i wnuk. Poczułem radość, zawsze mieli mało czasu, rzadko mnie odwiedzali. Będę musiał zrobić większe zakupy, nieopodal sprzedają ciasto, kupię trochę drożdżowego z owocami, idealne do popołudniowej herbaty.

– Tato? Czy mnie słyszysz?

– Nie jestem niesłyszący, synu – odparłem głośno. – Przybywajcie we dwójkę, nie potrzebujesz informować mnie z góry. Mój dom jest jak wasz, to wiesz dobrze, zawsze możecie wpadać. Będę na was czekał.

– Będziemy o osiemnastej – rzekł zwięźle Tymek i rozłączył połączenie. A może to ja coś przycisnąłem na tym cholernym wynalazku.

Schowałem telefon i energicznie skierowałem się w stronę stoiska z pieczywem. Kiedy człowiek ma określony cel, to od razu porusza się z większym animuszem.

– Proszę mi przygotować pół drożdżówki – rzekłem z poczuciem satysfakcji. – Spodziewam się gości, mój syn i wnuk mnie odwiedzą.Rafał jest już całkiem dorosłym chłopcem, niemal mężczyzną, dzieci tak szybko stają się dorosłe, człowiek nie zauważa, jak szybko mija czas...

– Będzie dziesięć pięćdziesiąt – odparła sprzedawczyni, wręczając mi zapakowane w papier ciasto.

Rozumiem, że nie wszyscy są chętni na słuchanie anegdot emeryta. Wspomniałem o przyjemnej znajomości z panią ekspedientką. Zapowiedziałem jej, że wpadnę jeszcze, aby pochwalić się, że moja rodzina wciąż o mnie pamięta. Nie odwiedzają mnie często, ale jednak mnie nie zapominają. Zawsze mogę liczyć na wsparcie moich chłopców, gdy tylko tego potrzebuję.

Właścicielka stoiska była zasypywana przez klientki, poruszała się z nerwowością, nie chciałem zatem jej przeszkadzać. Cóż, nie zawsze ma się takie szczęście. Być może jutro uda się nawiązać rozmowę. W każdym razie, nie miałem chwili na luźne rozmowy. Musiałem się spieszyć do domu, aby trochę posprzątać. Kiedy żyje się samotnie, bez kobiety, mieszkanie staje się nieuporządkowane. Prawdopodobnie sam bym się zaniedbał, gdyby nie codzienne wizyty na lokalnym targu. To one utrzymywały mnie w ruchu, nie mogę przecież pokazać się znajomym nieogolony, w pogniecionej koszuli. Konieczne jest dbanie o swój wygląd.

Tymek i Rafał dotarli na miejsce punktualnie, przynosząc ze sobą siatkę zakupów, słodkości i te przeklęte maliny. Nie byłem w stanie im powiedzieć, że nie jem takich produktów. Mieliśmy luźną rozmowę na różne tematy, po której Tymek zadał pytanie o samochód.

– Po co ojciec trzyma tego starego Opla? Zajmuje miejsce na parkingu, jest zjedzony przez korozję, nie przynosi żadnych korzyści. Pomyślałem, że może ojciec mógłby go przekazać Rafałowi. Chłopak ma już prawo jazdy, mógłby sobie rochę pojeździć, zdobyć doświadczenie. Jeżeli by uszkodził rupiecia, to nie byłoby to dużą stratą, prawda?

Był to solidny samochód, nie żaden rupieć!

Rupieć? Nie wierzę. Przez ostatnie piętnaście lat, mój Opel był niesłabnącym wsparciem, nigdy nie zawiódł mojego zaufania. Był to prawdziwie solidny samochód, wszystko w nim działało jak w szwajcarskim zegarku. Zawsze o niego dbałem, regularnie korzystałem z serwisu i co tydzień go myłem na parkingu. Karoserię polerowałem woskiem do momentu, kiedy zaczynała błyszczeć jak lusterko. Dla mężczyzny, samochód to rzecz istotna, nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę go się kiedyś pozbyć.

– Co jest, tato? – upomniał mnie Tymek. – W końcu i tak z niego nie korzystasz.

– Wzrok już nie ten sam, a miejsc do odwiedzenia brak – odparłem cicho.

– Rozumiem.

– Ale pamiętaj, że do niedawna jeszcze z niego korzystałem. To nim woziłem mamę na badania, odbierałem ją ze szpitala, pamiętasz? Bez auta byłoby ciężko, choroba pozbawiła mamę sił.

– Zgadza się, ale to było jakiś czas temu. Teraz Opel tylko stoi i się niszczy, akumulator pewnie trzeba wymienić, nie żal ci tego auta, tato?

Choć z niechęcią, musiałem mu przyznać, że miał rację. Nadszedł czas, aby zmierzyć się z rzeczywistością. Odważnie, jak przystało na mężczyznę.

– Rafał, czy zaopiekujesz się nim? Ten samochód przeszedł ze mną wiele, jest dla mnie ważny – zwróciłem się do mojego wnuka.

Decyzja była już podjęta. Syn miał rację, co mi po starym aucie. Ale to zabolało. To może wydawać się śmieszne, ale dla mnie pozbycie się tego opla było jak oddanie fragmentu mojego życia.

– Zaopiekuję się, dziadku – Rafał odpowiedział z nieoczekiwaną powagą. Przyglądnąłem mu się uważnie. Chłopiec dorastał. Na głowie miał jakieś dziwactwo, ale w głowie miał porządek. Tak, jak ja. Tymek był podobny do Hani, ale wnuk to jakby kopia mnie. Niech śmiga na zdrowie.

– Jak już rozmawiamy na ten temat – syn zaniepokojony zaczął. – Co powiesz na temat przekazania mieszkania Rafałowi? Oczywiście, tylko formalnie. Wszystko pozostanie tak jak było, wciąż tu byś mieszkał.

– Dlaczego? Czy nie odziedziczysz po mnie wszystkiego? – zapytałem z niedowierzaniem.

Byłem zirytowany tym, że syn w taki sposób planuje podział majątku, gdy ja ciągle jestem przy życiu. Wciąż oddychałem, byłem niezależny, nie potrzebowałem pomocy od nikogo. Czy powinienem zrezygnować z wszystkiego i przekazać to rodzinie?

– W ten sposób ominęlibyśmy wszelkie formalności związane ze spadkiem...

Słowo "spadek" pozostawiło gorzki smak w moich ustach. Sięgnąłem po filiżankę herbaty, ale nie pomogła ona zmyć smaku goryczy. Dlaczego Tymek tak do mnie mówi? Czy coś mu zrobiłem?

– Słuchaj synu, wciąż jeszcze jestem przy życiu – odezwałem się, z trudem przełykając słowa. – Mieszkanie, auto i niewielkie oszczędności to cały mój dobytek. Nie jestem na waszym utrzymaniu i nie chciałbym być od was zależny.

– Trudno przewidzieć – stwierdził Tymek, bez wczucia. – Ojciec na razie jest mobilny, ale stan zdrowia w podeszłym wieku może być nieprzewidywalny. Jedni mają więcej szczęścia, inni mniej.

– Nadal jestem w stanie sam o siebie zadbać, nie potrzebuję twojej pomocy – odpowiedziałem, wyraźnie podirytowany.

– Chciałem tylko zwrócić uwagę, nie ma co się denerwować, tato. Lekarz mówił, że tata powinien unikać stresu, ponieważ prowadzi to do podwyższenia ciśnienia, co może być niebezpieczne w twoim wieku.

Nieustannie mnie męczył. Dodatkowo zaczęły mnie ogarniać obawy przed udarem. Odczuwałem, że moja twarz jest niewygodnie zaczerwieniona, a tętno znacznie się zwiększyło. Bez wątpienia ciśnienie nagle wzrosło. Gdzie są moje leki? Udało mi się znaleźć buteleczkę i przyjąłem jedną tabletkę pod język. Stopniowo rytm serca wracał do normy, a myśli stawały się bardziej klarowne. Najgorsze już za mną.

Nigdy wcześniej nie śmiałem się tak bardzo

Tymek nie należał do złych ludzi, ale nigdy nie był w stanie zrozumieć, co kryje się w duszy innych. Empatia była mu obca. Był nieczuły, żył jak buldożer. Teraz wpadł na pomysł, że jego stary ojciec nie potrzebuje już niczego. Ani samochodu, ani domu. W kwestii Opla miał częściowo rację – nie zamierzałem już prowadzić auta, ale sprzedać też mi było szkoda. Lepiej, żeby pozostał w rodzinie. Ale mieszkania nie oddam. Po moim trupie. Zacząłem się śmiać cicho. To powiedzenie użyłem przypadkiem, ale idealnie pasowało do sytuacji. Ważne jest, aby zachować dystans do siebie.

– Dlaczego tata tak się cieszy? – zapytał zmartwiony Tymek. – Czy coś śmiesznego powiedziałem?

Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się rozbawiłem. Płakałem ze śmiechu. Rafał również złapał od mnie śmiechową zarazę i razem bawiliśmy się jak szaleńcy.

– Odlecieliście – stwierdził z dezaprobatą zupełnie niezorientowany Tymek.

– Rafał, moje mieszkanie przejdzie na ciebie po moim zgonie, nie przed – powiedziałem, wycierając łzy. – Rozumiesz synu, nie wolno odbierać osobie wszystkiego, ponieważ jest to jakbyś zabrał mu ostatnią iskierkę nadziei. Tu nie chodzi o sprawy majątkowe, zrozumiałeś?

Reklama

Dostrzegłem, że nie zrozumiał tego. Raczej zrozumiałby to jego syn, mój wnuczek. Zauważyłem to w jego spojrzeniu. I dobrze, niech uczy się empatii do innych ludzi.

Reklama
Reklama
Reklama