„Jestem wróżką i staram się nie mieszać w sprawy klientów. Tym razem chodziło o życie człowieka. Musiałam działać”
„Czasem myślę, że mój dar to przekleństwo, ale z drugiej strony wiem, że karty nigdy nie kłamią i mogę komuś pomóc. W tym przypadku uratowałam życie i małżeństwo”.
- Leonida, 53 lata
Nie tylko świetnie czytam układy Tarota, przede wszystkim odbieram wibracje i miewam wizje. Ten dar odziedziczyłam po mamie, jasnowidzce.
Wróżka Leonida – zgłosiłam się, dotykając mimowolnie słuchawek na głowie. Jak ma pani na imię?
– Barbara – głos był cichy, niepewny, jak to zwykle bywa, gdy ktoś dzwoni do wróżki po raz pierwszy.
– Dobrze, pani Barbaro, jakie ma pani do mnie pytanie?
– Ja… chciałabym wiedzieć… gdzie jest mój mąż.
Zobacz także
Ups! Tego się nie spodziewałam! Na ogół dzwonili do nas ludzie pragnący wiedzieć, czy partner jest im wierny, jakie numery skreślić w totolotka albo czy zmienić pracę. Ja i sześć innych kobiet byłyśmy zespołem „do zadań specjalnych”, jak same się nazywałyśmy. Słuchałyśmy uważnie klientów, równocześnie rozkładając dla nich karty, a potem mówiłyśmy im pocieszające rzeczy, na ogół ignorując złe wieści.
To głównie dlatego przeszłam na wróżenie przez telefon – tutaj nie musiałam tłumaczyć przerażonej klientce, że karta Śmierci, która ewidentnie pokazuje się jej w każdym rozkładzie, wcale nie musi oznaczać rychłej tragedii, a Wisielec to nie zapowiedź samobójstwa w rodzinie. Dzięki dzielącej mnie od klientów odległości mogłam dawać im to, czego najbardziej pragnęli: pocieszenie i nadzieję. Już dawno bowiem przekonałam się, że wróżka, która mówi o wszystkim, co widzi w kartach, budzi grozę…
Diabeł szczerzy zęby
– Czy pani mąż odszedł? – pociągnęłam klientkę za język, tasując karty.
– Nie… po prostu zniknął przedwczoraj… I nikt nie wie, co się z nim stało. Może pani zobaczy to w kartach…
– Proszę podać mi imię i datę urodzenia męża – poprosiłam, by zyskać na czasie. Prawda była taka, że od razu po przesunięciu talią nad świeczką, poczułam negatywne wibracje. Nie zdziwiłam się więc gdy pierwszą wyciągniętą kartą okazał się Diabeł. Symbol ten ma wiele znaczeń, ale w tym wypadku nasunęło mi się dwa: nienawiść i obsesyjne myśli. Nie powiedziałam jednak tego na głos, wybierając następną kartę. Księżyc. Iluzje, chwiejność emocjonalna, zniekształcony obraz rzeczywistości… Niedobrze, bardzo niedobrze.
– I co? – Barbara wyraźnie wstrzymywała oddech. – Gdzie on jest? Żyje?
– Żyje – odpowiedziałam.
Wróżce na telefon nie wolno wieszczyć śmierci – kwestia polityki firmy.
– To dobrze! – kobieta odetchnęła.
Wyciągnęłam trzecią kartę. Sąd.
Stłumiłam westchnienie, bo rozkład był jednoznacznie negatywny. Sąd ma bardzo przejrzyste znaczenie – symbolizuje moment, kiedy przychodzi nam się rozliczyć z dotychczasowych uczynków. W otoczeniu kart pomyślnych, Sąd może wskazywać, że czeka nas nagroda za dobre życie, jednak tutaj… W tym przypadku karta Sądu oznaczała potępienie i wyrok skazujący. Miałam wrażenie, że Diabeł po lewej stronie tryumfująco szczerzy zęby, a Księżyc migocze iluzorycznym światłem sprowadzającym na manowce…
– Powinna pani zwrócić się o pomoc w poszukiwaniach – poradziłam jej, jak nakazywał mi zdrowy rozsądek. – Widzę tu wielką siłę instytucji państwowych. Na pewno chodzi o policję. Karta Słońca na końcu rozkładu zwiastuje pomyślne zakończenie tej sprawy. Proszę być dobrej myśli.
Barbara chciała chyba coś dodać, ale w tym momencie w słuchawce rozległo się głośne bicie dzwonów.
– Przepraszam! – krzyknęła – Mieszkam naprzeciwko katedry. Zaraz zamknę okno. Och!
– Co się stało? – zaniepokoiłam się.
– Nie, nic… Po prostu gazeta sfrunęła mi z parapetu. Spadła na markizę sklepu poniżej. Mieszkam na pierwszym piętrze. No trudno…
Muszę coś sprawdzić
Kiedy wreszcie się rozłączyła, byłam kompletnie wyczerpana. Tak działa mój dar. Odziedziczyłam go po matce, słynnej jasnowidzce, która współpracowała z policją. Nie tylko znam się na kartach, ale przede wszystkim odbieram wibracje i miewam wizje. Czasem jednak myślę, że to nie dar, tylko przekleństwo, bo każda wróżba to dla mnie ogromny wydatek energii: po kilku rozmowach z klientami czuję się, jakby przejechał po mnie pociąg towarowy…
– Wychodzisz? – Wiesia, czyli wróżka Telimena właśnie skończyła rozmowę.
– Tak, może jeszcze wrócę.
Nawiązałam most energetyczny z mężem Barbary i musiałam wyjaśnić tę sprawę. Wiedziałam, że przytrafiło mu się coś złego – uległ jakiejś obsesji, uwierzył w kłamstwa i zrobił albo planował zrobić coś strasznego.
Tak, ta wiedza także przyszła do mnie, gdy rozkładałam karty. Z talii wypadła nagle Królowa Kielichów: symbol kobiety w średnim wieku, mało asertywnej i skłonnej do poświęceń. Przez moment nie słyszałam Barbary, wpatrywałam się tylko w oczy Królowej, które wyraźnie mrugały. Jej usta zdawały się poruszać. Skoncentrowałam się na tym wspomnieniu. W ulotnej, jak światło błyskawicy wizji, Królowa Kielichów układała usta w słowo „Uważaj!”.
Wyszłam nie tylko po to, by odpocząć. Musiałam dojść do katedry i znaleźć mieszkanie w kamienicy naprzeciwko niej, na pierwszym piętrze. Udało mi się od razu, bo tylko jeden butik miał tam markizę. Spojrzałam w okno Barbary i zachwiałam się. Moja mama mówiła na to „patrzenie astralne”. Chodziło jej o uczucie, że widzimy coś nadnaturalnego, wiedząc jednocześnie, że to tylko symbol, alegoria. Ja właśnie zobaczyłam, jak po szybach w oknach mieszkania Barbary ściekają smugi gęstej, purpurowej krwi…
Może będzie dobrze
Na miękkich nogach weszłam na klatkę schodową i nagle poczułam szarpnięcie, jakbym wpadła w niewidzialną sieć. Odwróciłam się i zrozumiałam, że nie mam kierować się na górę, tylko na dół, do piwnicy. Pozwoliłam prowadzić się temu odczuciu i zeszłam po ciemnych schodach. Żarówka nie świeciła, więc schodziłam powoli, po omacku, przeklinając w duchu moje wizje i ich konsekwencje.
Nagle usłyszałam, czy może bardziej wyczułam szóstym zmysłem, jakiś ruch za plecami. Odwróciłam się i cudem uniknęłam ciosu szpadla trzymanego przez brodatego mężczyznę o dzikim spojrzeniu. Każdy na moim miejscu wziąłby go za bezdomnego albo nadpobudliwego lokatora, ale ja w miejscu jego twarzy zobaczyłam znajomy uśmiech. Diabeł z mojej talii Tarota.
– Walery! – krzyknęłam i w tym momencie facjata Diabła zniknęła, ponownie ukazując zarośniętą, ale jak najbardziej ludzką twarz mężczyzny.
– Ktoś ty? – warknął chłop, nie puszczając szpadla. – Co tu robisz i skąd mnie znasz? Baśka cię przysłała?
– Nie – zaprzeczyłam łagodnie. – Ona prosiła mnie o pomoc. Szuka pana, chce, żeby pan do niej wrócił…
– Kłamie! – syknął i potoczył dookoła szalonym wzrokiem. – Chciała się mnie pozbyć. Zabić mnie! Ale ja byłem cwańszy! Ukryłem się tu i teraz na nią czekam… W końcu zejdzie po ogórki, a wtedy sobie z nią pogadam…
– Ukrywa się pan od dwóch dni? – rozejrzałam się w mroku po piwnicy. – Kiepskie lokum, nie ma co. Nie lepiej wrócić na górę do żony?
– Ona chce mnie zabić! – jego wzrok znowu był dziki. – Ona i jej kochanek! Planują morderstwo, ja to wiem! Żeby przejąć moje złoto! – zaczął krzyczeć, waląc się pięściami po udach.
I wtedy zrozumiałam. Księżyc to także symbol choroby psychicznej. Kłamstwa, które rodzi się w umyśle i otacza wszystko nierealną poświatą szaleństwa… Diabeł to obsesyjne myśli, ale też podejrzliwość, paranoja. I jeszcze ta wizja Królowej Kielichów, która szepcze „Uważaj!”. To ostrzeżenie nie było skierowane do Barbary, tylko do mnie! To ja miałam strzec się szaleńca!
– Wie pan co? – zniżyłam głos do konfidencjonalnego szeptu. – Zostanie pan tutaj, a ja pójdę po Barbarę, dobrze? Sprowadzę ją na dół, żeby mógł pan z nią porozmawiać o tym… złocie… i o kochanku.
Jak każdy wariat ucieszył się, widząc, że uwierzyłam w jego teorię spiskową. Posłusznie usiadł pod ścianą ze szpadlem na kolanach. Kwadrans później pod kamienicę cicho podjechała policyjna furgonetka i nieszczęsny pan Walery został zabrany na obserwację do szpitala psychiatrycznego.
Potem się dowiedziałam, że miał właśnie pierwszą w życiu emisję schizofrenii. Żona dała się przekonać lekarzom, iż dobrze dobrane leki powinny sprawić, że Walery wróci do normalnego trybu życia, i została przy nim.
Nigdy więcej do mnie nie zadzwoniła, ale wiem, że zaczyna im się ponownie układać. Karty nie kłamią ani się nie mylą. Raz, medytując nad problemami tego małżeństwa, wyciągnęłam Wieżę. To wróży rozpad, zniszczenie i utratę nadziei. Widać właśnie takie myśli towarzyszyły pani Barbarze… Potem jednak przyszła karta Mocy, symbolizująca zwycięstwo nad przeciwnościami losu oraz nagrodę za podjęcie trudnego wyzwania. Uśmiechnęłam się i sięgnęłam do talii jeszcze raz.
Nie zdziwiłam się na widok Asa Kielichów – to odbudowa zaufania, puszczenie w niepamięć win oraz rozkwit miłości. Miałam szczerą nadzieję, że to właśnie czeka moją klientkę i jej męża.
Prawdę mówiąc, zawsze mam taką nadzieję i staram się ją przekazać – wraz z pozytywnymi wibracjami – każdemu, kto do mnie dzwoni. Uważam, że tak właśnie powinnam dzielić się swoim darem z innymi.