Reklama

Na początku naprawdę się cieszyłam. Kiedy Michał poprosił mnie o rękę podczas naszej wycieczki do Kazimierza, myślałam, że to będzie początek najpiękniejszego czasu w naszym życiu. Płakałam ze wzruszenia, on się śmiał, że jeszcze o nic nie zapytał, a ja już mówię „tak”. I wtedy się zaczęło.

Przejęła pałeczkę

Planowanie ślubu to miała być przyjemność. Mieliśmy wspólnie wybierać kolory, jedzenie, muzykę. Mieliśmy się cieszyć tym, że to będzie nasz dzień. Tymczasem w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej.

Na pierwszym spotkaniu z mamą Michała jeszcze się uśmiechałam. Myślałam, że po prostu jest podekscytowana. Chciała wiedzieć wszystko: jakie kwiaty, jaka suknia, jaki fotograf. To było intensywne, ale wciąż do zniesienia.

Tylko że z tygodnia na tydzień zaczęłam się czuć, jakbym była zaproszona na czyjeś wesele. Nie moje, ale jej. Moje pytania były zbywane, decyzje podejmowane poza mną. Goście, których nie znałam, kolory, których nie lubiłam. A Michał powtarzał tylko:

– Daj mamie trochę satysfakcji, ona tak się stara…

Nie chciałam robić scen. Przecież to tylko jeden dzień. Ale właśnie – ten jeden dzień miał być najważniejszym w naszym życiu. A ja czułam, że go oddaję coraz bardziej. I coraz głębiej tłumiłam swoją złość, bo przecież nie wypada, bo nie chciałam robić problemów, bo się wstydziłam.

Wszystkim dyrygowała

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Michał był jeszcze w pracy, więc to ja odebrałam paczkę. Duża koperta, nazwisko teściowej jako nadawcy. Wiedziałam, co to jest, zanim jeszcze ją otworzyłam. Nowa lista gości. Już trzecia.

W kuchni usiadłam przy stole i powoli wyjęłam kartki. Jedna, druga, trzecia… razem pięć stron. Przejrzałam nazwiska i zaczęłam je liczyć. Kiedy doszłam do 143, odłożyłam papiery na bok. Miało być osiemdziesiąt. Tyle ustaliliśmy z Michałem na samym początku. Intymnie, kameralnie, bez tłumów, bez obowiązkowych ciotek, które ostatni raz widziały Michała w wózku.

Patrzyłam na listę i nie rozpoznawałam co drugiego nazwiska. Złapałam telefon i zadzwoniłam do Michała.

– Hej, dostałam listę od twojej mamy – powiedziałam, starając się brzmieć spokojnie.

– Aha, no tak, wysłała ci ją. Wszystko się zgadza?

– Kto to jest Wanda od cioci Stasi? I dlaczego mamy jej płacić za hotel? – zapytałam, nie kryjąc już zdenerwowania.

Byłam wściekła

– Ania, no proszę cię… To tylko jedna osoba więcej. Nie bądź taka sztywna – odpowiedział i westchnął, jakby miał do czynienia z rozkapryszonym dzieckiem.

– To nie jest jedna osoba więcej. To ponad sześćdziesiąt osób, których nie znam. Kogo ja właściwie zapraszam na swój ślub?

– To nasi goście, rodzina… Mama po prostu chce, żeby wszyscy się dobrze bawili.

W tej chwili poczułam, jak bardzo nie mamy kontroli nad tym, co się dzieje. To miała być nasza uroczystość. Nasz dzień. A wyglądało na to, że teściowa urządza sobie wielką galę, gdzie my jesteśmy jedynie atrakcją wieczoru.

Postanowiłam pojechać do teściowej sama. Michał twierdził, że nie ma sensu się wtrącać, bo „mama i tak wszystko robi z dobrego serca”. Chciałam wierzyć, że tak było. Chciałam, żeby to spotkanie było spokojne. Bez pretensji. Ale już w progu zrozumiałam, że to naiwne.

– Aniu, kochanie, jak miło, że wpadłaś – uśmiechnęła się szeroko, całując mnie w policzek. – Właśnie przeglądam próbki serwetek. Tych w złocie nie zdążyłam ci jeszcze pokazać.

Miała swoje zdanie

Usiadłam na kanapie, nie zdejmując płaszcza.

– Chciałam porozmawiać o dekoracjach. Michał i ja wybraliśmy coś bardziej stonowanego. Beż, trochę zieleni… wie pani, rustykalnie, tak, jak to teraz modne.

– Oj, kochanie, nie przejmuj się tymi dekoracjami. Ja wiem, co wygląda elegancko. Rustykalnie to może być na pikniku – rzuciła, machając ręką.

– Ale to był nasz wybór. Ja chciałam…

– Ja po prostu wiem, że goście będą się śmiać, jeśli zostawimy to tak, jak ty to zaplanowałaś – przerwała mi ze słodkim uśmiechem.

Nie umiałam odpowiedzieć. Chciałam jej wytłumaczyć, że nie o serwetki chodzi, ale słowa utknęły mi w gardle. Nie było przestrzeni na rozmowę. Była przestrzeń na instrukcje.

To miał być tylko przegląd szczegółów. Próba przed ślubem, drobna formalność. Teściowa przyjechała pierwsza, już na sali rozstawiała talerzyki i podawała uwagi kelnerowi, jakby to była jej osobista restauracja. Michał wszedł chwilę po mnie, rozmawiał przez telefon. Już wiedziałam, że nie będzie mnie słuchał.

Nie słuchała mnie

Zaczęło się od jedzenia.

– Krewetki? Naprawdę? – skrzywiła się, podnosząc wzrokiem kartę menu. – A gdzie schabowy?

– Przecież mamy też dania mięsne – odpowiedziałam.

– Ale kto to będzie jadł? Mój brat Kazik? Albo ciocia Jadzia? Oni nawet nie wiedzą, co to są krewetki…

Później przeszła do serwetek.

– Za jaskrawe. Zmienimy na białe. Z tym haftem, co pokazywałam. I ta orkiestra…

– Dość! – powiedziałam stanowczo, ale głośno. – To jest nasz ślub, a ja czuję się jak statysta!

Zapadła cisza. Teściowa spojrzała na mnie chłodno, jakby oceniała, czy już kompletnie zwariowałam.

– Michał – zwróciłam się do niego, szukając w jego oczach czegokolwiek – możesz mi powiedzieć, po co ja tu właściwie jestem?

Michał spojrzał raz na mnie, raz na matkę. I wtedy zupełnie mnie zaskoczył.

– Mamo, Ania ma rację…

Teściowa odwróciła się bez słowa. Jej spojrzenie było twarde jak beton.

Nie spodziewałam się

Usiedliśmy na ławce za salą. Było ciemno, cicho, pachniało mokrą trawą. Michał trzymał ręce w kieszeniach, ja miałam ramiona skrzyżowane na piersi. Nikt się nie odzywał przez dłuższą chwilę.

– Zawsze tak było – powiedział w końcu. – Mama wszystkim zarządza. Od dziecka. Ojciec odsuwał się, ja się wycofywałem. Nie wiedziałem, że to aż tak cię rani.

– Bo nigdy nie słuchasz – powiedziałam spokojnie. – Myślisz, że jak się nie kłócisz, to jest dobrze. Ale ja się duszę w tym wszystkim. To nie miało tak wyglądać.

– Chciałem tylko żebyśmy przeszli przez to bez problemów.

– Ale to właśnie jest problem, Michał. Ja nie chcę brać ślubu tylko po to, żeby nikomu nie było przykro. Nie chcę udawać, że wszystko mi pasuje. Bo nie pasuje.

Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz naprawdę mnie słuchał.

– Więc co teraz? – zapytał cicho.

– Nie wiem – odpowiedziałam po chwili. – Ale chyba nie chcę jutro mówić „tak” i udawać, że wszystko jest dobrze. Bo nie jest.

Siedzieliśmy jeszcze długo, bez słów. On patrzył w dal, ja w ziemię. Wiedziałam, że rano będę musiała podjąć decyzję. I że nie będzie łatwa.

Ania, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama