Reklama

To miał być spokojny grudzień. Zapomniałam o jednym szczególe. A właściwie o jednej osobie. Mojej teściowej.

Mam dla was coś specjalnego! – oświadczyła z dumą, podając mi paczkę zawiniętą w złoty papier.

Pomyślałam: „No świetnie. Pewnie kolejna świeczka w kształcie jelenia albo zestaw serwetek z Mikołajem. Dzięki, mamo”. To nie były serwetki. To był kalendarz adwentowy. Kalendarz, który zmienił wszystko.

Spojrzałam na niego w osłupieniu

Pudełko było dziwnie ciężkie. Teściowa wręczyła je z taką miną, jakby przekazywała nam relikwię po papieżu. Michał, mój mąż, uniósł brew.

Co to ma być, mamo? – zapytał z ostrożnością, jakby obawiał się, że to eksploduje.

– Kalendarz adwentowy! Taki… rodzinny. Nietypowy – wyjaśniła z uśmiechem zadowolonym z siebie jak dziecko, które wyrecytowało trudną modlitwę.

Pudełko miało 24 kopertki z numerami. Otworzyłam pierwszą. W środku znajdowała się nie czekoladka, a złożona kartka. Przeczytałam na głos:

„Dziś zastanówcie się, kto w tym roku był najbardziej samolubny w rodzinie. Uzasadnijcie. Bez owijania w bawełnę”.

Zamilkliśmy.

To żart? – Michał zmarszczył czoło. – Mamo, ty to wymyśliłaś?

– No jasne, że ja! Każdego dnia jedno pytanie, żebyście mogli... pogłębić więzi – powiedziała entuzjastycznie, jakby rozdała wszystkim bilety do spa.

– Ale... to brzmi jak zaproszenie do kłótni – wtrąciłam spokojnie.

– Kochana, prawda boli, ale i oczyszcza. Takie adwentowe katharsis – wyjaśniła i popiła herbatę, jakby wszystko już zostało powiedziane.

– Stawiam na Julkę – powiedział niespodziewanie Michał, wzruszając ramionami. – Odmówiłaś wigilii u mojej matki, bo „masz dość udawania”.

Spojrzałam na niego w osłupieniu.

– To miał być szczery kalendarz, tak? No to lecimy – dodał z kpiącym uśmiechem.

Zaczął się grudzień. A ja wiedziałam już, że te święta będą inne niż wszystkie.

Poczułam, że robi mi się gorąco

Następnego ranka kalendarz leżał na komodzie. Przez chwilę myślałam, że może Michał zapomni. Ale nie. Wszedł do kuchni, ziewając teatralnie, i od razu sięgnął po kopertę z numerem 2.

Gotowa na kolejny etap oczyszczania? – rzucił z przekąsem.

– Jeszcze nie zdążyłam zrobić kawy, Michał.

– To dobrze, bo pytanie działa jak podwójne espresso – mruknął, rozrywając kopertę. – „Opowiedzcie, kiedy ktoś z domowników was zawiódł i jak się wtedy czuliście”.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Przecież to jest jakiś absurd – powiedziałam w końcu. – Kto normalny daje coś takiego do kalendarza adwentowego?

– Może chodzi o to, żebyśmy się oczyścili…? – udawał, że się zastanawia. – Więc ja zacznę. Zawiodłaś mnie wtedy, kiedy nie przyszłaś na pogrzeb wuja, bo „nie masz siły patrzeć na tych ludzi”. Mój ojciec do dziś ma ci to za złe.

Poczułam, że robi mi się gorąco. Zaparzyłam kawę, próbując zyskać na czasie.

– A ty zawiodłeś mnie wtedy, kiedy powiedziałeś twojej mamie o mojej rozmowie z psychologiem. To miało być między nami, Michał – rzuciłam, odstawiając filiżankę na blat z impetem.

Chciał coś odpowiedzieć, ale w tej chwili do kuchni weszła nasza córka, Zosia.

Znowu kłócicie? – zapytała cicho.

Spojrzeliśmy na siebie. I nagle oboje zrozumieliśmy – to już nie była zabawa. Kolejnego dnia próbowałam udawać, że kalendarza nie ma. Schowałam go pod stertą ręczników w szafce w przedpokoju. Naiwnie sądziłam, że Michał się zapomni. Oczywiście, nie zapomniał.

– Gdzie jest kalendarz? – zapytał z przekąsem, stojąc z kubkiem kawy jak prokurator z aktem oskarżenia.

– Może Zosia schowała. Albo pies zjadł – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

– Mamy kota.

– Tym bardziej zagadka.

Wzruszył ramionami i po chwili sam wyjął kalendarz spod ręczników.

– Aha. Czyli jednak nie pies. Posłuchaj: „Czy kiedykolwiek mieliście wrażenie, że jesteście dla siebie obcy? Co wtedy zrobiliście?”

Przez chwilę cisza była bardziej dotkliwa niż pytanie.

– Tak – odezwałam się. – Czasem mam wrażenie, że rozmawiamy tylko o rachunkach i odbiorze Zosi z angielskiego. A jak już mówimy o czymś innym, to się kłócimy.

– A kiedy ostatnio zapytałaś mnie, jak się czuję w pracy? – uniósł głos. – Wszystko jest na mojej głowie. Kredyt, naprawy, szkoła, nawet choinka!

– Przepraszam, że nie pytam cię codziennie o twoje super ekscytujące zebrania z działem księgowości – syknęłam. – Może powinnam robić ci notatki?

– Może chociaż raz byś zapytała, czy czegoś nie potrzebuję!

– Potrzebujesz. Innej żony. Takiej, co codziennie stoi przy drzwiach z kanapką i uśmiechem.

Zamilkliśmy. I wtedy do kuchni znowu weszła Zosia.

– Czy dzisiaj też się będziecie obrażać? – spytała cicho.

Słowa utknęły mi w gardle

Córka położyła kolejną kopertę na stole i usiadła obok nas. Spojrzałam na Michała. Miał spuszczony wzrok. Wziął kopertę w ręce, ale nie otworzył jej od razu.

– Może dziś zrobimy sobie przerwę…? – zaproponowałam łagodnie.

– Nie – odpowiedział cicho. – Skoro już zaczęliśmy ten teatr, to niech widzowie dostaną cały spektakl.

Rozdarł papier i przeczytał powoli:

– „Napisz list do drugiej osoby z tym, czego nigdy nie miałeś odwagi jej powiedzieć. Możesz go przeczytać lub nie.”

Zosia spojrzała na nas z niepokojem.

– Nie musicie… jeśli nie chcecie.

– Spokojnie, my tylko tak się... przekomarzamy – próbowałam ją uspokoić. – To nic ważnego.

– To, czemu zawsze potem jesteście smutni?

Zamurowało nas. Chwilę później Michał wstał i wyjął kartkę z szuflady. Napisał coś na niej, a potem bez słowa podał mi. Zaczęłam czytać, a litery nagle zaczęły się rozmazywać. Treść była krótka, ale wystarczająco celna:

„Nie wiem, kiedy przestaliśmy być drużyną. Tęsknię za tobą. Nawet jak siedzisz obok, to cię nie ma. A ja głupio udaję, że mi to nie przeszkadza”.

Odstawiłam kartkę. Próbowałam coś powiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle.

Twoja kolej – powiedział cicho.

Podałam mu pustą kartkę.

– Ja… nie mam jeszcze gotowego listu. Może napiszemy go razem?

Spojrzał na mnie uważnie. Pierwszy raz od dawna. Zosia wstała i położyła nam dwie czekoladki na talerzyku.

– W kalendarzach powinno być coś słodkiego, nie?

Miała rację.

Złapałam się za głowę

W weekend teściowa zadzwoniła przed dziewiątą.

I jak tam kalendarz? – zapytała z udawaną obojętnością.

– Rewelacja, mamo. Jeszcze trzy dni, a zaczniemy mówić do siebie listami gończymi – odpowiedziałam suchym tonem.

– Oj, przestań się boczyć. Chciałam, żebyście… no wiesz, byli bliżej siebie. A że czasem trzeba najpierw się odrzeć z pozorów, to już nie moja wina.

– Mamo, a gdyby Michał zrobił ci taki kalendarz? Z pytaniami w stylu „Która z synowych cię najbardziej zawiodła”? – zapytałam słodko.

– To nie byłoby to samo, a ja nie mam nic do ukrycia – wypaliła.

Rozłączyłam się, bo bałam się, że powiem coś, czego będę później żałować. Gdy weszłam do kuchni, Michał właśnie wyciągał kolejną kopertę.

– Może dziś nie...?

Za późno – powiedział i przeczytał: – „Co najbardziej wkurza cię w drugiej osobie? Nie ogólnie. Konkret”.

Złapałam się za głowę.

– Po co my to sobie robimy?

– Żeby nie zapomnieć, jak się kłóci bez telefonów? I wiesz co, wkurza mnie to, że wszystko analizujesz. Że zanim powiesz „dobrze”, to robisz w głowie czterostronicową analizę ryzyka.

Zrobiło mi się głupio.

– A mnie wkurza, że potrafisz zasnąć w środku naszej rozmowy.

– Bo ty się rozkręcasz o dwudziestej drugiej!

Bo tylko wtedy słuchasz!

Zosia, przechodząc obok, rzuciła cicho:

– A ja chciałabym kiedyś usłyszeć, jak mówicie sobie coś miłego.

Zamilkliśmy. Nawet kalendarz nie miał na to odpowiedzi.

Zrozumiałam coś ważnego

W Wigilię w domu pachniało kapustą z grzybami, a świece rzucały ciepły blask na obrus. Kalendarz adwentowy leżał na parapecie. Ostatnia koperta – numer 24 – wciąż zamknięta. Przez ostatnie dni przeskakiwaliśmy niektóre „zadania”, a inne odczytywaliśmy po cichu, bez komentowania. Wieczorem Michał podszedł do mnie, kiedy układałam talerze.

Otworzymy?

Skinęłam głową. Usiedliśmy razem przy stole, jakbyśmy robili to po raz pierwszy. Otworzył.

– „Wybierzcie jeden moment z tego miesiąca, który was poruszył. I podziękujcie za niego”.

Zamilkliśmy. Po chwili Michał powiedział:

– Ten list, co mi dałaś. A raczej... jego brak. Że nie udawałaś, że wszystko gra. Że powiedziałaś „napiszmy razem”. To było dla mnie jak... okno.

– A dla mnie… Zosia. Jak dała nam czekoladki. I spytała, czy dziś też się pokłócimy. Poczułam wtedy, że musimy coś zmienić. Dla niej.

– Nie rozpadliśmy się – dodał cicho Michał. – Może dlatego, że w końcu przestaliśmy udawać, że wszystko jest w porządku.

– A może dlatego, że… mamy dziecko, które jest mądrzejsze od nas razem wziętych.

Zosia w tym momencie wparowała do pokoju w bluzce całej w brokacie.

Gotowi na kolędowanie?

Michał uśmiechnął się szeroko.

– Gotowi.

Później, po kolacji, spojrzałam jeszcze raz na kalendarz. Nie był prezentem. Był prowokacją. I może właśnie tego nam było trzeba. Bo czasem trzeba trochę popsuć, żeby się naprawdę zobaczyć. I może teściowa... miała rację. Tylko że jej tego nie powiem. Nigdy.

Julia, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama