„Kamila tak mnie zachwyciła, że zgodziłem się na coś, czego nie robiłem od wypadku. Za bardzo się bałem”
„Gdybym był w stanie się ruszyć, uciekłbym stamtąd, zostawiając za sobą dziewczynę, Piotra, konie i moje lęki. Umknąłbym jak zając i nigdy więcej bym nie wrócił. Ale nie mogłem, więc po prostu siedziałem i wstydziłem się swojej upokarzającej słabości”.
- Jacek, 41 lat
Kamilę poznałem na piątkowej imprezie firmowej. Blondynka z lekko zadartym nosem. No i te oczy zielone… Byłem już cztery lata po rozwodzie i uznałem, że chyba dość samotności. Pojawiła się w roli osoby towarzyszącej, ale Marek z działu finansowego nie wyglądał na specjalnie zakochanego. W takich sprawach lepiej jednak być ostrożnym, dlatego najpierw odciągnąłem go na bok i spytałem, czy to jakaś jego bliższa znajoma. Ulżyło mi, gdy odparł, że to jego kuzynka, która niedawno przyjechała do miasta, więc ją ze sobą zabrał, żeby poznawała ludzi. Skoro tak – podszedłem i zagadałem.
Rozmowa początkowo kulała, bo dziewczyna była spięta. Pozwoliłem więc sobie na rozluźniającą atmosferę uwagę:
– Ten nasz small talk kuleje jak koń po wyścigach.
Kamila wyraźnie się ożywiła.
– Jeździsz? – spytała z zainteresowaniem.
Zobacz także
– Kiedyś częściej – zasłoniłem się sporym niedopowiedzeniem.
Miałem traumę
Bo tak naprawdę obecnie nie jeździłem wcale. Dlaczego? W dzień po rozwodzie wsiadłem na moją klacz i w sposób niewybaczalny zawiodłem jej zaufanie. Byłem zły, rozgoryczony, zraniony i mocno szarżowałem, by pozbyć się tych emocji. Skończyło się fatalnie. Wylądowałem w szpitalu ze zgruchotanym kolanem, połamanymi żebrami i urazem głowy. Nim odpłynąłem z bólu i szoku, widziałem Lagunę, jak leży, jak patrzy na mnie z wyrzutem, jak rży rozpaczliwie. Przeze mnie musieli ją uśpić.
Od tamtego dnia nie tylko nie wsiadłem na konia, ale nawet nie zbliżyłem się do stajni. Bałem się nie tylko następnego wypadku, bałem się też o kolejnego konia. Nie wiem, co było silniejsze: mój paraliżujący lęk czy moje potworne wyrzuty sumienia. Skupiłem się na rehabilitacji, bo byłem to winny Lagunie, i dzięki temu dziś ja nie kulałem.
Zaskoczyła mnie tą propozycją
Za to błyszczące zielone oczy Kamili, jej ożywienie i autentyczne zainteresowanie, wynikające ze znalezienia wspólnego tematu, jej urocze rumieńce i falujące w rytm gestykulacji włosy, wszystko to sprawiało, że ciągnąłem tę niewygodną dla mnie konwersację. Nie przemyślałem sprawy. I dałem się zaskoczyć propozycją:
– No to musimy się wybrać razem na konie. Kiedy?
Zamarłem. A Kamila ciągnęła dalej:
– Dla niektórych dziewczyn facet w sportowym albo terenowym wozie ma plus dziesięć do męskości. Dla mnie facet na koniu ma plus sto – i tu spojrzała na mnie tak, że po krótkiej chwili wahania skinąłem głową.
Po długiej rozmowie na temat różnych ras koni i wyższości jazdy westernowej nad stylem angielskim oraz o tym, że ćwiczenia na ujeżdżalni są ważne, ale nic nie zastąpi terenu – umówiliśmy się, że jutro rano po nią podjadę i wybierzemy się razem na konny spacer do lasu.
Bardzo to przeżywałem
Tej nocy spałem fatalnie. Znowu śnił mi się tamten koszmarny wypadek, znowu musiałem podejmować decyzję o uśpieniu Laguny… Obudziłem się o szóstej rano zlany potem, z kołaczącym sercem, i już nie dałem rady zasnąć. Zadzwoniłem do Piotra – to u niego w stajni stała Laguna – i przedstawiłem mu swój problem.
– Cieszę się – powiedział wolno – że w końcu zdecydowałeś się wziąć byka za rogi. Nawet twoje męskie pobudki mi pasują, bo dość się umartwiałeś. Bez kobiet i bez koni. Nie martw się. Dostaniesz Ivara, a ona weźmie Dakotę.
No tak. Konie mają swoje charaktery tak jak ludzie. Ivar był wielkim, łagodnym wałachem, typu profesor-dominant, który bardzo dbał o to, żeby jadący na nim kowboj się nie uszkodził ani broń Boże z niego nie spadł. Toteż gdy jeźdźcowi brakowało pewności siebie albo miał jej za dużo, to Ivar przejmował dowodzenie w stadzie człowiek–koń. Z kolei o łakomej Dakocie można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest szybka jak wiatr. Galopowała bezpiecznym patatajkiem, bo na cwały-szały była i za mądra, i zbyt leniwa.
Kamila była zachwycona
Kiedy podjechaliśmy pod stajnię, Kamila była wniebowzięta.
– Cudna ta hacjenda. Tyle miejsca! Jaka wielka stajnia! Jaki ekstra maneż! I jest okrągła ujeżdżalnia! Suuuper… Myślałam, że mnie bajerujesz, ale zwracam honor – trajkotała i wszystko się w niej śmiało – oczy, usta, nawet włosy.
Na ten widok nabrałem trochę otuchy i zacząłem w miarę normalnie oddychać, bo pod koniec drogi zamilkłem i skupiłem się na wciąganiu i wypuszczaniu powietrza. Strach, uśpiony przez Piotra, rósł z każdym przebytym kilometrem i teraz dygotałem jak osika. Na szczęście, Kamila była zbyt podekscytowana, by to dostrzec.
Piotr uścisnął jej dłoń, zasunął komplementem, na który ona się pięknie zarumieniła, a potem poszli oglądać stajnię, padoki i konie oczywiście. Ja starałem się po prostu oddychać i nie umrzeć, czekając, aż stajenne przyprowadzą nasze konie. Konie mają dobrą pamięć, więc Ivar na mój widok zarżał przyjacielsko. Jemu nigdy krzywdy nie zrobiłem.
– Dzięki, bracie – mruknąłem, głaszcząc go po chrapach.
Potem zabraliśmy się do czyszczenia i siodłania. Te czynności zawsze mnie uspokajały i tym razem też tak było. Kamila uporała się pierwsza i już siedziała na Dakocie – żującej trawkę, której w konsumpcji wędzidło w ogóle nie przeszkadzało – kiedy ja dopiero podciągałem popręg. Już złapałam za rożek, już podnosiłem lewą nogę, by włożyć stopę w strzemię, kiedy nagle prawe kolano, to „zrehabilitowane”, odmówiło współpracy. Ugięło się, a ja…
– Jacek, czemu tak zbladłeś? Coś nie tak? – zaniepokoiła się Kamila.
Nie miałem siły odpowiedzieć, jakkolwiek. Żadnym kłamstewkiem, żarcikiem, wymówką.
Byłem jak sparaliżowany
Jak fala tsunami wróciły do mnie tłumione lęki, strach przed jazdą i przed upadkiem, strach o zdrowie i życie, swoje i konia. Ta fala zwaliła mi się nagle na głowę i tak mocno przygniotła, że chyba zemdlałem. Następne, co pamiętam, to pochylającego się nade mną Piotra i dotyk czegoś chłonnego, wilgotnego na twarzy, skroniach i karku. Próbowałem się podnieść, ale byłem jak sparaliżowany. Z trudem łapałem oddech, a co dopiero mówić o łapaniu równowagi. Mimo wysiłków Piotra nie dźwignąłem się z ziemi.
Pomyślałem, że będę tu tak siedział do śmierci, ale za diabła nie wsiądę na konia. Wydawało mi się, że negatywne odczucia i złe wspomnienia osłabły już we mnie na tyle, że jakoś dam radę, zwłaszcza ze wsparciem Piotra, motywowany chęcią zaimponowania Kamili, ale nic z tego. Wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
Gdybym był w stanie się ruszyć, uciekłbym stamtąd, zostawiając za sobą dziewczynę, Piotra, te cholerne konie i moje lęki. Umknąłbym jak zając i nigdy więcej bym nie wrócił. Ale nie mogłem, więc po prostu siedziałem i wstydziłem się swojej upokarzającej słabości. Za bardzo się bałem. Zamknąłem oczy i modliłem się o cud teleportacji, byle jak najdalej stąd, byle odzyskać poczucie bezpieczeństwa lub chociaż móc normalnie oddychać. Nie, nie rozkleiłem się… Ja się kompletnie rozsypałem!
Atak paniki, który nadszedł gwałtownie, kiedy sądziłem, że już w miarę panuję nad sytuacją, sprawił, że zapadłem w jakiś letarg. Już nie chciałem uciekać – chciałem tu siedzieć i umrzeć, a cały świat niech ucieknie ode mnie, w tej chwili, natychmiast, już!
– Co mu jest? – usłyszałem przestraszony głos Kamili.
– To pewnie od tego upału – mruknął Piotr. – Zaczekaj chwilę, wezmę go do siebie, dam mu coś zimnego do picia…
Kumpel chciał mi pomóc
Złapał mnie w pasie i targnął w górę. Kiedy stanąłem, odrętwienie powoli zaczęło ustępować, bo… pojawiła się szansa ucieczki. Nadal nie byłem do niej zdolny, ale cieszyłem się, że istnieje taka możliwość. Piotr siłą zawlókł mnie do swojego gabinetu i usadził w fotelu. Nalał wody do szklanki, wsypał coś do środka, zamieszał i podał mi.
– Łykaj i nie pytaj.
Jednak zapytałem:
– To dla ludzi czy dla koni?
– Pij i nie marudź.
– Ale co to jest? – dociekałam uparcie, bo ta upierdliwość mnie trzeźwiła.
– Daję to koniom przed podróżą. Oczywiście tym niespokojnym i znacznie więcej niż tobie. Ty spokojny nie jesteś, a podróż, tak czy siak, cię czeka…
– W siodle? Nie ma takiej opcji! – zaprotestowałem twardo. – Nie wracam, nie wsiadam, nie jadę. Nie i już. I nie waż się mi wchodzić na ambicję, na męskość…
– Rozumiem – przerwał mi łagodnie.
– Naprawdę. Też się kiedyś poharatałem, też się bałem, nie w takim stopniu jak ty, ale dostatecznie mocno, by zrozumieć – uśmiechnął się cierpko. – Dlatego wiem też, że skoro już tu jesteś i masz szansę stawić temu czoła, spróbuj. Chociaż wsiądź. Chociaż spróbuj zrobić parę kroków. Ivar ci pomoże, przecież wiesz. Może jedno kółko na padoku zrobicie, jeśli dasz radę. Nikt ci nie każe ruszać w teren. A jeśli tego nie zrobisz tu i teraz, możesz nie zrobić już nigdy. Trauma będzie się tylko pogłębiać. Tak to działa – powiedział.
Bałem się pokonać ten lęk
– Nie muszę przecież jeździć konno…
– Nie musisz – zgodził się. – Ale tu nie chodzi o konie, tylko o ciebie, o wybaczenie sobie, o oswojenie swojego lęku, o przytulenie go, zrozumienie, czemu jest i czemu służy. I wykorzystanie tego dla własnego dobra. Zresztą dość gadania. Wypij to, odczekaj i podejmij decyzję. Ta dziewczyna jest warta tego, żebyś chociaż spróbował. Pij! – huknął, a ja odruchowo zacząłem pić.
– Grzeczny chłopiec… – pochwalił mnie – Na moje konie kara głosowa też najlepiej działa. Pij tę wodę, bo tam czeka kobieta twojego życia. Nie chcesz wyjść jej naprzeciw?
Siedziałem i czekałem, aż spłynie na mnie fala spokoju. Farmakologicznego, ale nie zamierzałem wybrzydzać.
– Chcę – powiedziałem i wstałem.
Może Kamila była warta mojej odwagi, a może nie. Dopiero się poznaliśmy. Ale siebie znałem od ponad czterdziestu lat i miałem dość ograniczających mnie lęków. – Muszę spróbować.
– Nie próbuj. Po prostu to zrób.
Nagle za drzwi wychyliła się Kamila, a ja zbladłem jeszcze bardziej.
– Wszystko słyszałam... – szepnęła. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Bo mi wstyd...
– Chodź, razem damy radę – złapała mnie za rękę, a ja dałem się poprowadzić w stroję stajni.
No i… po prostu to zrobiłem. To nie jest tak, że nagle wszystko mi minęło. Nadal walczę ze sobą, ale widzę światełko w tunelu. I mam przy sobie kobietę, która pomaga mi okiełznać moje lęki.