„Kariera była dla mnie ważniejsza niż święta. Wszystko zmieniło się w zeszłym roku przez jeden przerażający sen”
„Widzę suto zastawiony stół, na przeciwko siebie siedzą Iwona z mężem. Dopiero teraz dostrzegam, jak bardzo się oboje postarzeli… Dziwne, ale rozmawiają o mnie, o tym, że wiele razy powtarzałam, że nienawidzę świąt. – To nieszczęśliwa, samotna kobieta – tłumaczy moje zachowanie Iwona. – Nie jest zła, nie oceniaj jej tak surowo, żal mi jej”.
- Grażyna, 44 lata
Nigdy nie lubiłam świąt, bo utrudniały mi życie. Pracownicy prowadzonego przeze mnie biura projektowego od połowy grudnia z trudem koncentrują się na pracy. Myślami są daleko od firmy, planują, kogo zaproszą na święta, jakie potrawy ugotują, które ciasta upieką. Kobiety wymieniają się przepisami, informują, gdzie można kupić najtańsze ryby, jak własnoręcznie zrobić stroik. Mężczyźni narzekają na domowe porządki, ale gdy o tym opowiadają, w ich słowach słychać radość. A ja żądam od pracowników „lojalności i zaangażowania”, w końcu dobrze płacę i mam prawo wymagać.
Wiem, ludzie mnie nie lubią, a może nawet nienawidzą. Nie zależy mi na sympatii. Od wielu lat liczy się dla mnie tylko firma: zysk i klienci nadają sens mojemu życiu.
Brakowało mi mamy
Pamiętam, że w tamtym roku w wigilię obudziłam się o szóstej. Spojrzałam za okno. Deszcz. Ponuro. Brzydko. Pomyślałam, że przez kolejne dwa dni dobrze wypocznę. Wyśpię się, obejrzę telewizję, przeczytam zaległe książki. Nie będę musiała się malować, układać włosów, wbijać w kostium i szpilki. Nigdzie się nie wybierałam i nikogo nie oczekiwałam. Co innego, gdy żyła mama…
Ona potrafiła sprawić, że te dni były najpiękniejszą bajką. Ja i moja młodsza siostra Małgosia obsypywane byłyśmy prezentami, które mama pewnie gromadziła przez cały rok, bo przecież z trudem wiązała koniec z końcem. Ojciec płacił niewielkie alimenty, a i tak trudno było je od niego ściągnąć. Założył nową rodzinę i nie obchodziły go córki z poprzedniego małżeństwa, gdy dorosłyśmy, odmówił nawet spotykania się z nami.
Nie przejmowałam się
Mama umarła trzy lata temu na raka, Małgosia ma już własną rodzinę: trzech synów i wiecznie narzekającego męża, Waldka. Ja pozostałam singielką, moje związki z mężczyznami szybko się rozpadały, a może nie miałam na nie czasu… Zresztą nie lubię domowych obowiązków, najważniejsza zawsze była dla mnie kariera. Tak czy siak nie przejmowałam się, że na święta zostanę sama.
Zobacz także
– Przepraszam cię, kochana, ale wiesz, jak to jest, wykupiliśmy last minute do Egiptu na święta i sylwestra. Należy się nam wypoczynek, cały rok człowiek haruje – oznajmiła mi Małgosia tydzień temu.
Nie musiałam jej słuchać dalej, wiedziałam, co powie. Moja siostra uwielbiała narzekać: na złe czasy, rząd, męża. W swoich planach nigdy nie brała mnie pod uwagę. Może nawet mnie nie lubiła? Zazdrościła mi sukcesu finansowego, dużego mieszkania, drogiego samochodu? Nieważne. Poprzednie święta spędziłam z Małgosią, dzieciaki były jak zawsze rozwrzeszczane i niegrzeczne, Waldek naburmuszony i pełen pretensji do całego świata. Nie tęskniłam za tym.
Chciałam popracować
„Dzisiaj nie mam żadnych spotkań, nadrobię zaległości, odpiszę na maile – planowałam w drodze do pracy. – A wracając, wstąpię do supermarketu i zrobię zakupy”.
Po co oni nanieśli tutaj tyle kiczu?– z niechęcią rozejrzałam się po biurze. Na szybach wisiały plastikowe mikołaje, w kącie stała choinka ozdobiona czerwonymi bombkami, szafki przyozdobiono stroikami. Zamknęłam się w swoim pokoju, zaczęłam odpisywać na zaległe maile, czas szybko mijał.
Nagle drzwi otworzyły się, zajrzała do mnie Iwona. Jako najstarsza stażem czuła się w moim biurze najpewniej, no i w przeciwieństwie do reszty, nie bała się mnie.
– Przygotowałyśmy skromny poczęstunek, chcemy podzielić się opłatkiem, zajrzysz do nas? – zapytała teraz.
Zrobiłam dobrą minę do złej gry. Życzyłam każdemu: „wszystkiego dobrego” i bez apetytu zjadłam rybę i kawałek ciasta. Koło trzynastej firmową imprezę miałam za sobą, pracownicy rozeszli się do domów. Ja też włożyłam płaszcz, zeszłam do auta i podjechałam do najbliższego supermarketu, ciesząc się, że jeszcze go nie zamknięto. Tam raz-dwa kupiłam kilka rodzajów gotowych dań rybnych, sernik, makowiec, owoce. W końcu nie było sensu zawracać sobie głowy gotowaniem.
Nie wiem, kiedy zasnęłam
W domu poczułam straszne zmęczenie. Ledwo rozpakowałam zakupy i w ubraniu rzuciłam się na tapczan. Sąsiedzi słuchali kolęd, ich dzieci ganiały się po pokoju, ale prawie tego nie słyszałam…Chwila, kim jest ten ubrany na czarno mężczyzna? Nie znam go… I co on robi u mnie w domu?
– Zabieram cię w podróż – oznajmia i nagle jestem w malutkim mieszkanku mamy. Mam jakieś dwanaście lat, mam na sobie czerwoną sukienkę, Małgosia podskakuje na jednej nodze, ciesząc się z prezentów. Po chwili przytulamy jednakowo ubrane lalki… Z zachwytem patrzę na choinkę skrzącą się kolorowymi bombkami, którą obie z Gosią ustroiłyśmy w papierowe zabawki i własnoręcznie wykonane łańcuchy.
– Jakie dacie imiona swoim „córeczkom”? – pyta mama, na co obie z siostrą wybuchamy radosnym śmiechem.
– Mamusiu… – szepczę, połykając łzy.
Już, już mam się do niej przytulić, ale kolorowy, pulsujący domowym ciepłem obraz rozwiewa się, znika. Siedzę przy stole z siostrą i jej rodziną. Kalendarz wiszący na ścianie pokazuje, że to ostatnia wigilia. Nie smakują mi potrawy przygotowane przez siostrę, ryba nie jest dostatecznie wypieczona, barszczyk zbyt pikantny. Dziwne, ale ona w ogóle nie przejmuje się moimi uwagami.
– Wiesz, coś się psuje między mną a Waldkiem – żali mi się potem w kuchni.
Wzruszam ramionami. W końcu Małgosia jest sama sobie winna. Po co wyszła za takiego nieciekawego faceta? Pochylam się nad zlewem, żeby nie patrzeć na zapłakaną siostrę, ale wtedy odkrywam, że już jestem gdzie indziej…
To był przerażający sen
Poznaję to miejsce, byłam tu kilka razy, ale dawno temu, zaraz po otwarciu biura, kiedy pracowałyśmy w nim tylko we dwie, ja i Iwona. To jest jej mieszkanie. Widzę suto zastawiony stół, na przeciwko siebie siedzą Iwona z mężem. Dopiero teraz dostrzegam, jak bardzo się oboje postarzeli… Dziwne, ale rozmawiają o mnie, o tym, że wiele razy powtarzałam, że nienawidzę świąt.
– To nieszczęśliwa, samotna kobieta – tłumaczy moje zachowanie Iwona. – Nie jest zła, nie oceniaj jej tak surowo, żal mi jej.
– Dlaczego mnie bronisz? – pytam. – Nie jestem dla ciebie miła, przecież nawet premii w tym roku ci nie dałam.
Ale Iwona nie widzi mnie, ani nie słyszy.
– Dlaczego tu jestem, kto cię wpuścił do mojego mieszkania? – pytam ubranego na czarno mężczyznę. – Co się dzieje?!
– Nie obejrzałaś jeszcze wszystkiego – mężczyzna uśmiecha się krzywo.
Nie mogłam w to uwierzyć
Znowu zmienia się obraz i widzę starszą kobietę siedzącą w fotelu. Przykryta kocem, ubrana w znoszoną bluzę i dresowe spodnie, trzyma w dłoniach książkę, ale jej nie czyta. Patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem.
– Ale wiedźma – mówię.
– To ty za kilka lat – cieszy się nieznajomy.
– Kim ty jesteś?! – krzyczę.
Nie ma odpowiedzi, mężczyzna znika. Leżę na tapczanie, poduszka jest mokra od łez. W mieszkaniu jestem sama, pali się światło. Sąsiedzi słuchają kolęd, hałasują dzieci. Przespałam dwie godziny, dochodzi szósta. Zrywam się z tapczanu, chwytam komórkę, wybieram numer telefonu Małgosi. Siostra ma wyłączony telefon, zadzwonię do niej później, będę próbowała wiele razy. W końcu porozmawiamy.
– Może zwariowałam? – patrzę na siebie w lustrze. – Ale nie będę w wigilijny wieczór sama. W końcu w każdej rodzinie jest talerz przygotowany dla niespodziewanego gościa. Może nie wszystko stracone
Musiałam coś zmienić
Wkładam wizytową sukienkę. Z kasetki z biżuterią wybieram broszkę w kształcie róży, którą bardzo lubię. Starannie pakuję ją w ozdobny papier. Wkładam płaszcz. Wychodzę. W samochodzie jest przejmująco zimno, ale nie czuję chłodu. Udaje się mi odnaleźć blok Iwony. Dzwonię. Nie wiem, jak ani kiedy – nagle ląduję w jej ramionach. Płaczę. Ona mnie przytula, o nic nie pyta, prowadzi do pokoju, sadza przy stole.
Mąż Iwony, chyba ma na imię Artur, łamie się ze mną opłatkiem, miło się uśmiecha. Wręczam Iwonie prezent, koleżanka przypina broszkę do bluzki. Jemy wieczerzę, rozmawiamy, jakbyśmy byli najbliższą rodziną.
– Wiesz, zawsze podczas świąt mam oczy na „mokrym miejscu” – mówi Iwona. – Syn i synowa pracują w Irlandii, znowu nie mogli przyjechać…
– Moja siostra wyjechała do Egiptu, wmawiałam sobie, że się z tego cieszę – zwierzam się. – Nasze drogi się trochę rozeszły, ale…
– Naprawicie wszystko – mówi Artur.
I wszyscy wiemy, że tak właśnie będzie. A potem opowiadam o swoim śnie.
– To jest noc cudów i tobie cud właśnie się przydarzył – twierdzi Iwona.
Uśmiecham się z wdzięcznością i z nadzieją. Nie chcę być samotna na starość.