Reklama

Wszystko zaczęło się od miłości jak z bajki. Marek był mężczyzną, o jakim marzyłam – pewnym siebie, eleganckim, szarmanckim. Poznaliśmy się na przyjęciu u wspólnych znajomych. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że każde jego słowo, każdy gest były dokładnie wyreżyserowane.

Reklama

Zakochałam się w nim błyskawicznie. Szybko zaczęliśmy wspólne życie, a on otoczył mnie luksusem, na który nigdy wcześniej nie mogłam sobie pozwolić. Markowe ubrania, drogie wakacje, najlepsze restauracje – to wszystko było dla mnie jak sen. Kiedy pytano mnie, czym Marek się zajmuje, odpowiadałam dumnie, że prowadzi świetnie prosperującą firmę. Nigdy nie drążyłam tematu. Przecież miał piękne zegarki, najnowszy samochód i apartament w centrum. Byłam przekonana, że trafiłam na człowieka sukcesu. Nie zauważyłam, że moje idealne życie było tylko złudzeniem, a pod naszym błyszczącym światem kryła się przepaść, do której lada moment mieliśmy wpaść.

Wszystko było tylko złudzeniem

Nasze życie wyglądało jak sceny z filmów o ludziach sukcesu. Kolacje w restauracjach, gdzie kelnerzy znali nas po imieniu, spontaniczne weekendowe wypady do Rzymu czy Paryża, najnowsze modele samochodów zmieniane co dwa lata. Marek uwielbiał pokazywać, że stać nas na wszystko. A ja? Chyba w to uwierzyłam. Pamiętam nasze pierwsze wspólne wakacje. Prywatna willa z basenem, widok na ocean. Nie pytałam, ile to kosztuje. Po co? Mąż zawsze powtarzał, że pieniądze nie są problemem, że jego firma świetnie prosperuje. Wierzyłam mu. Nigdy nie zaglądałam na wspólne konto, nie pytałam o faktury.

Marek uwielbiał drogie zegarki i garnitury szyte na miarę. Do pracy jeździł autem, które wyglądało jak z katalogu luksusowych marek. A ja? Miałam szafę pełną markowych ubrań, torebki, których cena przyprawiała o zawrót głowy. Byłam dumna, że mam męża, który potrafi zadbać o nasze wygodne życie. Nie zdawałam sobie sprawy, że to wszystko było tylko złudzeniem. Że żyliśmy w świecie, który prędzej czy później miał runąć jak domek z kart.

Serce mi przyspieszyło

Zaczęłam dostrzegać drobne nieścisłości, ale szybko je ignorowałam. Bo przecież Marek zawsze znajdował jakieś wyjaśnienie. Najpierw były dziwne telefony. Dzwonili jacyś ludzie, których nazwiska nic mi nie mówiły, a gdy odbierałam, rozłączali się. Pytałam Marka, czy ma jakieś problemy w firmie. Uśmiechał się uspokajająco.

– Nic ważnego, skarbie. To tylko sprawy biznesowe. Nie musisz się tym martwić.

Potem zaczęły przychodzić listy z banku. Przechwytywał je, zanim zdążyłam je otworzyć, tłumacząc, że to „zwykłe formalności”. Pewnego dnia znalazłam kopertę wetkniętą między książki w salonie. Otworzyłam.

„Przypomnienie o zaległej racie kredytu. Prosimy o natychmiastową wpłatę”.

Serce mi przyspieszyło. O co chodziło? Przecież Marek dobrze zarabiał! Zgniotłam list w dłoni, próbując o nim zapomnieć. Najbardziej niepokojące było jego zachowanie. Stał się drażliwy, łatwo wpadał w złość, unikał rozmów o pieniądzach. Gdy zapytałam go, czy mamy jakieś długi, wyśmiał mnie.

– Co za bzdury! Skąd ci to przyszło do głowy?

Uwierzyłam. Bo chciałam wierzyć. Nie wiedziałam jeszcze, że to była tylko cisza przed burzą.

Ręce mi się trzęsły

Coraz częściej czułam, że coś jest nie tak, ale za każdym razem, Marek gasił mnie swoim urokiem i pewnością siebie. Aż do dnia, w którym znalazłam kolejne listy. Tym razem mąż nie zdążył ich ukryć. Wezwania do zapłaty, monity z banków, ostrzeżenia o windykacji. Niektóre na kwoty, które przyprawiały o zawrót głowy. Ręce mi się trzęsły, gdy przeglądałam kolejne kartki. Usiadłam na fotelu, czując, jak moje idealne życie rozsypuje się na kawałki. Gdzie podziały się pieniądze? Przecież Marek nigdy nie oszczędzał, nigdy nie mówił o żadnych problemach!

Sięgnęłam po telefon i wybrałam jego numer. Po drugiej stronie usłyszałam automatyczną sekretarkę. Spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze. Nic. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, która zmroziła mi krew w żyłach – co, jeśli on zniknął? Zaczęłam przeszukiwać mieszkanie. Jego ulubiona walizka zniknęła. Kilka garniturów i najdroższy zegarek również. W łazience brakowało jego perfum. Poczułam, jak ogarnia mnie panika. Stałam pośrodku naszego luksusowego mieszkania i nagle zrozumiałam – zostałam sama. Sama z długami, których nawet nie znałam.

Miałam złe przeczucia

Siedziałam w salonie, otoczona stertą listów, których jeszcze kilka dni temu nawet bym nie zauważyła. Marek, ten sam Marek, który zapewniał mnie, że świetnie zarabia, zostawił mnie z finansową katastrofą. A ja niczego nie zauważyłam. Dzwoniłam do niego dziesiątki razy. Nie odbierał. Wysyłałam wiadomości, błagając o wyjaśnienia. Zero odpowiedzi. Sprawdziłam aplikację bankową – na naszym wspólnym koncie było zaledwie kilkaset złotych. Cała reszta zniknęła.

Miałam dwa wyjścia: załamać się albo działać. Wybrałam to drugie. Zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki.

– Wszystko w porządku? – zapytała od razu, słysząc mój oddech.

– Nie – powiedziałam, czując, jak głos mi drży. – Marek zniknął.

Zapadła chwila ciszy, jakby trawiła te słowa.

– Co masz na myśli, mówiąc „zniknął”?

– Po prostu… zniknął. Nie ma go. Nie odbiera telefonu. A ja właśnie znalazłam stosy listów z banków, wezwania do zapłaty. On miał długi. Gigantyczne długi.

Przeklęła pod nosem.

– A nie mówiłam? Ten facet zawsze był podejrzany. Miałam złe przeczucia, ale nie chciałaś słuchać!

Zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że miała rację.

– Muszę coś zrobić. Nie wiem co, ale muszę – powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.

– Przede wszystkim sprawdź, na kogo są te kredyty. Może cię nie dotyczą. A potem idź do banku. Dowiedz się, co da się z tym zrobić.

To musi być jakaś pomyłka

Pukanie do drzwi przerwało moją gonitwę myśli. Siedziałam na kanapie, otoczona stosami listów. Przez ostatnie dni zdążyłam się już nauczyć, że większość z nich nie przynosi dobrych wiadomości. Wstałam mechanicznie, spodziewając się kuriera albo sąsiadki, która czasem wpadała pożyczyć cukier. Ale za drzwiami nie stał nikt znajomy. Przede mną był mężczyzna w średnim wieku, w eleganckim, choć znoszonym płaszczu. Miał poważną twarz i spojrzenie kogoś, kto widział już wszystko.

– Pani Anna? – zapytał, unosząc lekko brwi.

– Tak…? – odpowiedziałam niepewnie.

– Jestem komornikiem sądowym. Pani mąż ma niespłacone zobowiązania, a ponieważ pozostajecie państwo we wspólnocie majątkowej, przyszliśmy przeprowadzić egzekucję.

Zamarłam.

– Egzekucję? – powtórzyłam głucho.

– Majątek ruchomy podlega zajęciu na poczet długów – dodał spokojnie, jakby tłumaczył coś oczywistego.

Otworzyłam usta, ale żadne sensowne słowa nie chciały się z nich wydostać. Mężczyzna tymczasem wyjął plik dokumentów i podał mi pierwszą stronę. Nie musiałam długo czytać. Już pierwsza kwota – 523 000 zł – sprawiła, że zrobiło mi się słabo.

– To musi być jakaś pomyłka – powiedziałam cicho. – Mąż nie mógł mieć takich długów.

Komornik westchnął i spojrzał na mnie z czymś na kształt współczucia.

– Przykro mi, ale widzę podobne sytuacje niemal codziennie. Pani mąż zaciągał kredyty i pożyczki na przestrzeni ostatnich lat. Wszystko na pokaz, prawda? – zerknął na nasze stylowe meble, duży telewizor, marmurowe blaty w kuchni. – Piękne życie na kredyt.

Zakręciło mi się w głowie.

– Co… co teraz? – zapytałam, chwytając się framugi, żeby nie upaść.

Komornik otworzył teczkę i wyjął kolejny plik dokumentów.

– Teraz sporządzimy protokół zajęcia. Na początek zabezpieczymy wartościowe przedmioty. Jeśli nie spłaci pani męża długów, część tych rzeczy zostanie zlicytowana.

– Ale ja… ja nic nie wiedziałam! – wybuchnęłam, czując, że panika zamienia się w rozpacz.

Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie.

– Wiem, że to dla pani szok. Nie jest pani pierwszą osobą, którą coś takiego spotyka. Ale proszę zrozumieć, to nie zmienia faktu, że długi istnieją i muszą zostać spłacone.

Czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Jak mogłam być taka ślepa? Jak mogłam przez tyle lat nie zauważyć, że nasze życie to tylko złudzenie?

Już nie wierzę w bajki

Siedziałam na podłodze pustego mieszkania. Ściany, które kiedyś zdobiły drogie obrazy, były teraz nagie. Szafki kuchenne świeciły pustkami, a przestrzeń, gdzie jeszcze niedawno stała skórzana sofa, wyglądała dziwnie obco. Komornik zabrał wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Nie zostało nic.

Marek zniknął na dobre. Policja nie znalazła żadnych śladów jego pobytu, a prawnicy potwierdzili, że wszystkie długi należą wyłącznie do niego. Miałam szczęście – gdyby choć jedna z tych pożyczek została zaciągnięta na mnie, nie miałabym szans się podnieść. Musiałam zacząć od nowa.

Pierwsze miesiące były koszmarem. Zamieniłam luksusowe mieszkanie na małą kawalerkę na obrzeżach miasta. Każda decyzja bolała – od sprzedaży rzeczy, które jeszcze udało mi się zachować, po szukanie pracy, która zapewni mi podstawowe utrzymanie. Ale powoli, dzień po dniu, zaczęłam się odbudowywać. Nie byłam już tą samą Anną, która ufała w każde słowo mężczyzny. Nie wierzyłam już w życie jak z bajki. Teraz wiedziałam, że szczęście buduje się na solidnych fundamentach, nie na złudzeniach. Pewnego dnia odebrałam telefon od przyjaciółki.

– Wiesz, że go znaleźli? – zapytała.

Serce mi zamarło.

– Gdzie?

– W Hiszpanii. Podobno udaje biznesmena.

Przez chwilę milczałam.

– Chcesz się z nim skontaktować?

Wzięłam głęboki oddech.

– Nie. Nie chcę.

Odetchnęła z ulgą.

– Mądra decyzja.

Ostatni raz spojrzałam na puste mieszkanie i uśmiechnęłam się do siebie. Marek mógł mieć moje pieniądze, moje dawne życie. Ale nie miał już mnie. Właśnie zaczynałam wszystko od nowa. Tym razem na własnych warunkach.

Reklama

Anna, 41 lat

Reklama
Reklama
Reklama