Reklama

Kilka lat temu wykupiłem dla siebie i żony wczasy. To miał być nasz pierwszy wyjazd do Turcji. Tyle się nasłuchałem od przyjaciół o tamtejszych wypasionych hotelach, że nie mogłem się doczekać, by skorzystać z tego all inclusive w wydaniu tureckim.

Reklama

Zwariuje przez sny teściowej

Pobyt opłaciłem na pół roku przed wyjazdem, żeby skorzystać ze zniżki.

– Trzymałeś w ręku świętego? – spytała za moimi plecami Dorota, moja żona.

Uniosłem oczy do góry.

– Proszę cię – mruknąłem.

– Dlaczego jesteś taki uparty?

– Jestem rozsądny.

– Rozsądny – prychnęła moja połowica. – Rozsądny człowiek słucha rad starszych i bardziej doświadczonych. Sny mojej mamy zawsze się sprawdzają.

Jasne. Kilka dni wcześniej teściowa wpadła niespodziewanie i oznajmiła już w progu:

– Patrz, Rafałku, co dla ciebie mam. To znak, że mój sen był proroczy.

I położyła mi na dłoni metalowy wisiorek. Zobaczyłem mało subtelnie wykonanego faceta w sukience. Znając teściową, jakiś święty.

– Miałaś sen? – zainteresowała się Dorota. – Opowiadaj. Czekaj, zrobię herbatę. A ty dokąd idziesz? – to było do mnie.

– Do sypialni, poczytać. – odparłem znudzony.

– Siadaj. Jestem pewna, że sen mamy dotyczył ciebie. W końcu to ty dostałeś świętego Krzysztofa, nie ja.

Ach, to święty Krzysztof… Aż dziw, że go nie rozpoznałem, zakpiłem w duchu. Po chwili teściowa usadowiła się przy stole, siorbnęła herbatę i zaczęła opowiadać.

– No więc miałam w nocy sen. Dotyczył waszej letniej podróży. Z pewnością czekają was kłopoty. Widziałam wokół was gruzy, ale wy staliście bezpieczni i szczęśliwi w cieniu świętego Krzysztofa. Rano wyszłam na zakupy na bazarek. Tam zawsze stoi taki facet z biżuterią ze srebra i koralami. Zazwyczaj przechodzę, nie patrząc, ale dzisiaj coś mnie tknęło. Podeszłam, i co widzę? Sprzedaje figurki świętego Krzysztofa! To już wiedziałam, że palec boży mnie tu popchnął. Kupiłam jedną. Pamiętaj, Rafałku, jak polecicie, niech figurka będzie z wami cały czas. Najlepiej, Rafałku, jak ją sobie przyczepisz do paska…

Westchnąłem w duchu. Obie – teściowa i żona – wierzyły w te bzdety: prorocze sny, horoskopy, karty i oczyszczanie organizmu dźwiękiem mis tybetańskich. Tylko ja w tym domu wariatów stałem mocno na ziemi. I byłem na tyle mądry, by się nie kłócić, bo i tak bym nie wygrał. Najlepiej traktować je łagodnie, niech myślą, że jestem po ich stronie. Wtedy będzie spokój.

Pokiwałem głową, wziąłem figurkę i poszedłem do sypialni. Tam wrzuciłem ją do szuflady biurka i świadomie o niej zapomniałem.

A teraz żona patrzyła na mnie potępiającym wzrokiem, bo robiąc w hotelu rezerwację, nie trzymałem w ręku kawałka metalu.

– Już się stało. Zobaczysz, nie będzie żadnych problemów. Świat tak nie działa. – powiedziałem z uśmiechem.

– A skąd ty wiesz, jak działa świat? – Dorota założyła ręce i popatrzyła na mnie.

– W końcu jestem fizykiem, prawda? Kto ma wiedzieć, jak nie ja? Twoja mama i jej koleżanki z kółka różańcowego?

Za późno ugryzłem się w język. Dorota obraziła się i trochę trwało, zanim udało mi się ją przeprosić.

Problemy na urlopie

Minęły miesiące. Nadeszło lato i dzień wyjazdu. Samolot mieliśmy około czternastej, więc jeszcze rano sprawdziłem, czy wszystko ze sobą wziąłem. Kiedy zajrzałem do kieszeni plecaka, w bocznej kieszonce wyczułem coś twardego. Ze zdumieniem zobaczyłem znajomego świętego. To dlatego Dorota mi o nim nie przypomniała, pomyślałem z rozbawieniem. Sama postanowiła zająć się sprawą. Wyjąłem figurkę i wrzuciłem do szuflady biurka. Nie dam się zwariować.

Lot przebiegł spokojnie. Odebraliśmy bagaże i zameldowaliśmy się przy stanowisku naszego operatora. Wsiedliśmy do busika i razem z innymi wczasowiczami pojechaliśmy do naszych hoteli. Z radością patrzyłem przez okna na palmy i czułem gorące promienie słońca. Zamierzałem pływać, opalać się, jeść i pić do oporu – czyli korzystać z wszelkich radości all inclusive. W końcu za to zapłaciłem.

– Bardzo mi przykro, ale musimy umieścić państwa w innym pokoju – powiedział recepcjonista w hotelu.

– Dlaczego? – spytałem.

– Mieszkali w nim goście, którzy dziś w nocy – odchrząknął – urządzili pożegnalną imprezę. Pokój musimy wyremontować.

– No cóż, zdarza się – uśmiechnąłem się.

– Niestety – recepcjonista zrobił smutną minę – mamy całkowite obłożenie hotelu i nie jestem w stanie dać państwu pokoju z widokiem na morze. Właściwie został tylko jeden. Oczywiście – dodał szybko – zwrócimy państwu dopłatę. I damy pięćdziesięcioprocentową zniżkę za rozczarowanie.

Kiedy zobaczyłem pokój – małą klitkę z oknem wychodzącym na mur oddzielający jeden hotel od drugiego, uznałem, że nawet gdyby mi dopłacili, nie byłbym zadowolony. Dorota obejrzała pokój, w łazience jęknęła (zasłonka prysznicowa, zmora), wróciła i spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Wiem, dlaczego ten pokój był wolny. Bo nikt go nie chciał. Chyba ostatni przed remontem. – zdała mi relację.

– No co – powiedziałem znad swojej walizki, którą rozpakowywałem. – Nie moja wina. Poza tym, i tak nie będziemy siedzieć w pokoju. Mamy cały hotel do dyspozycji. A tam jest pięknie. I w dodatku za pół ceny. Będziesz mogła sobie coś kupić – nęciłem.

Poszedłem na chwilę do łazienki, a gdy wróciłem, Dorota stała nad moim plecakiem. Była zła.

– Gdzie święty Krzysztof? – spytała groźnie.

– Wyjąłem go – odparłem. – Na lotnisku by go nie przepuścili.

– Bzdura – krzyknęła.– Wyjąłeś go, bo jesteś upartym, twardogłowym idiotą. I takie są tego skutki. Jak zawsze. Wytrzymać z tobą nie można.

Zesztywniałem. Byliśmy małżeństwem od piętnastu lat. Z początku próbowałem z żoną dyskutować, przekonywać, uczyć. Ale w końcu zrozumiałem, że aby moje życie było łatwiejsze i spokojniejsze, nie wolno mi jej drażnić. A drażniło ją wszystko, co nie było po jej myśli. Więc nauczyłem się milczeć. Za późno zrozumiałem, że mamy inne wartości i inaczej patrzymy na świat. Miałem nadzieję, że moje podejście do małżeństwa ocali je. Ale jest takie przysłowie – póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie. I inne, o kropli, która przepełnia czarę.

Przelała się w nas czara goryczy

Nie wiem, co było tą kroplą. Że nazwała mnie idiotą? Że nie może ze mną wytrzymać? To były tylko słowa, ludzie w złości mówią różne rzeczy. Ale ton… ton jest wszystkim. On sprawia, że jedne słowa można zignorować, zapomnieć – a inne mają wagę ostateczną. W tonie Doroty było to wszystko – niechęć, złość, znużenie, odraza – co sprawia, że serca się zamykają. A może moje już dawno było dla niej zamknięte, tylko nie chciałem tego zauważyć? Może wszystkie te niewypowiedziane sprzeciwy kumulowały się i tego właśnie dnia, w tym badziewnym tureckim hotelu wybuchły z siłą wulkanu.

Poczułem ogarniający mnie nienaturalny spokój. Jak w oku cyklonu.

– To znaczy – powiedziałem z zimną, obraźliwą drwiną – ty uważasz, że sprawa z pokojem to efekt tego, że nie wziąłem tego głupiego kawałka metalu? Czy ty słyszysz, co mówisz? Myślałem, że ożeniłem się z wykształconą, inteligentną kobietą, a nie mieszkanką ciemnogrodu. Ale od lat mi udowadniasz, że się pomyliłem.

Mówiłem dalej, uderzając w najbardziej czułe punkty mojej żony, a znałem je wszystkie: inteligencja, porządek, cellulit. Ona nie była mi dłużna. Dowiedziałem się, że jestem zadufanym w sobie ciołkiem, z którego śmieje się cała jej rodzina, że od dawna seks ze mną jest dla niej przykrym obowiązkiem, i że najbardziej ją wkurza sposób, w jaki kicham. Jakbym był robolem.

– A ty i twoja mamusia siorbiecie napoje jak przekupki. Rzygać się chce. – wyrzuciłem z siebie na zakończenie rozmowy.

To był koniec. Oboje to wyczuliśmy. Dorota odetchnęła i powiedziała.

– Pamiętasz sen mamy? Stoimy na gruzach małżeństwa. Ale nie ochrania nas cień świętego Krzysztofa, bo zostawiłeś go w domu.

– A w jaki sposób, jeśli jesteś łaskawa mi powiedzieć, ta głupia figurka by nas ochroniła? Namówiłaby gości hotelowych, by nie zdewastowali naszego pokoju? – drwina aż ociekała z moich słów. – A może…

– Nie. Gdybym zobaczyła, że w plecaku jest święty Krzysztof, nie doszłoby do tej kłótni. To proste.

– A może powinno było dojść?

Dwa tygodnie wakacji spędziliśmy osobno. Spotykaliśmy się tylko w pokoju, by się przespać. Nie było już nic do dodania. Po powrocie postanowiliśmy się rozwieść.

Moja matka też miała prorocze sny

Siedziałem w domu rodziców, skarżąc się na głupie życie. I jeszcze głupszą żonę. Mama poklepała mnie po ręce.

– Mam nadzieje, że nie uważasz, że wina leży tylko po jej stronie, Rafałku. Bo naprawdę jesteś twardogłowym głupkiem.

– I ty, Brutusie? – jęknąłem. – Dlaczego?

Reklama

– A czy na pół roku przed waszym ślubem nie powiedziałam ci, że miałam sen, w którym widziałam, że jesteś więźniem smoczycy, która trzyma cię w klatce i codziennie pożera kawałek twojego mózgu? To było na miesiąc przed waszym ślubem, i ostrzegałam cię, żebyś tego nie robił. Ale ty wiedziałeś lepiej – pocałowała mnie w czoło i poszła przynieść więcej ciasta.

Reklama
Reklama
Reklama