Reklama

Przyjechałem z dostawą i trafiłem w sam środek bałaganu. W sklepie pełno klientów – niby powód do zadowolenia – ale mój personel zdawał się nie panować nad sytuacją.

Reklama

– Co tu się, u licha, dzieje?

Wieśka rozłożyła bezradnie ręce.

– Reklama zadziałała, to ludziska walą drzwiami i oknami. No ale co innego sprawdzony klient hurtowy, który wie, czego chce, a co innego tatuś detalista z wybrednym synkiem…

To nas nie usprawiedliwia. Zmotywuj dziewczyny. Nie może tak być, że wyjadę na dwie godziny, a tu istny armagedon!

Zobacz także

– Przypominam ci, że jestem księgową, kadrową, pilnuję kasy i stanów magazynowych, i cholera wie czego jeszcze. Nie przeginaj i nie każ mi jeszcze robić za poganiacza niewolników! – syknęła, wyraźnie rozzłoszczona Wiesia.

Byłem wdzięczny, że nie podniosła głosu. Kłótnia na oczach klientów nie poprawiłaby sytuacji.

– Już dobra, dobra… – uśmiechnąłem się pojednawczo. – Pogadamy później. Na razie bierzmy się do roboty. Oboje wiemy, że jesteś świetna, radziłaś sobie w gorszych sytuacjach. Ufam ci.

Tak jak mnie zaufało szefostwo. Namówiłem ich na otwarcie sklepu firmowego w centrum. Dotąd jako bezpośredni importer sprzętu i obuwia sportowego koncentrowaliśmy się wyłącznie na dużych zamówieniach, ale uważałem, że znajomość marki u konsumenta podniesie obroty również w sprzedaży hurtowej. Chodziło o to, by detaliczni klienci szukali właśnie naszych produktów. Ten sklep mógł się stać rodzajem promocji dla firmy i sporą szansą dla mnie. Na awans. Jeżeli się uda, szefowie poprą ideę utworzenia sieci w całym regionie; liczyłem, że pod moim kierownictwem. Wiedziałem, że okres wyprzedaży to złoty czas w tym biznesie, jednak nie spodziewałem się aż takiego oblężenia.

Pod koniec dnia wezwałem personel na rozmowę.

– Czy ktoś mi powie, o co tu chodzi? Czemu nie dajecie rady?

– O detale… – Wieśka uśmiechnęła się złośliwie. – Jedni pytają o rozmiary i kolory, inni o parametry wytrzymałości, sprężystości itd. Dziewczyny są nowe i nieprzygotowane tak jak ty do specjalistycznych dyskusji na temat desek snowbordowych, wiązań… Gubią się.

– To niech się odnajdą! – walnąłem ręką w ladę. – Mamy tony katalogów. Niech raczą się z nimi zapoznać.

– Po godzinach? Wtedy mam lepsze zajęcia – oburzyła się Ola; największe ladaco, a przy tym najbardziej pyskata.

– Nie drażnij się ze mną. Jeżeli liczysz na premię w tym miesiącu, radzę się przyłożyć i nie spóźniać. Od dzisiaj wprowadzam nowy przepis. Kwadrans spóźnienia kosztuje dodatkową godzinę pracy. – Objawy niezadowolenia uciąłem krótko: – Nie podoba się? Droga wolna.

Coś mnie w tej dziewczynie strasznie irytowało

Krok po kroku, dzięki mojej konsekwencji, opanowaliśmy chaos. Jakoś zaczęło się układać. Przebrnęliśmy przez okres świąteczny, wkroczyliśmy w nowy rok, szykowaliśmy się na ferie. Doświadczona Wieśka ironizowała, ale bez jej pomocy nie dałbym sobie rady. Ola się stawiała, jednak potrafiła zrobić niezły utarg. Krysia starała się, wychodziło różnie, ale braki w wiadomościach nadrabiała urokiem.

Największe zastrzeżenia miałem do Wandy, choć sam ją przyjmowałem. Trzydzieści dwa lata, doświadczona kasjerka i sprzedawczyni. Przejrzałem jej papiery, żadnych nagan ani upomnień, niezłe referencje, nie miałem się do czego przyczepić. Owszem, dość często zmieniała pracę, ale w dzisiejszych czasach ze stałością zatrudnienia bywało różnie. Niemniej coś mi w niej nie pasowało. Teoretycznie najlepiej opanowała informacje z katalogów, ale klepała je jak nudne formułki matematyczne. Zero entuzjazmu.

Było jej dokładnie wszystko jedno, co sprzedaje: czajnik czy sprzęt za trzy tysiące złotych. Nie uznawała czegoś takiego jak flirt klient-sprzedawca. Flirt niemający nic wspólnego z seksem czy płcią nabywcy. Po prostu inaczej rozmawia się z mamusią chcącą kupić synkowi ochraniacze, inaczej z facetem pragnącym zaimponować swojej lasce, a zupełnie inaczej z pasjonatem, który szuka nowości.

I jeszcze ten jej wygląd – jak ze świeckiego zakonu. Nie twierdzę, że sprzedawczyni musi wyglądać jak Miss Polski, ale nie zaszkodzi, gdy zadba o siebie tudzież wyeksponuje z taktem i umiarem, co Bozia dała. Niestety, Wanda nie uznawała makijażu ani kobiecych strojów. Preferowała luźne swetry, spodnie na gumce albo spódnice do pół łydki.

– Przecież masz figurę, więc ją pokaż – próbowałem ją ośmielić.

– Jestem matką – odparła surowo.

– A co ma piernik do wiatraka? Wieśka też jest matką, i Ola, choć czasami zachowuje się jak małolata. Dziewczyno, uwierz w siebie! Załóż coś krótszego albo obcisłego. Jesteś atrakcyjna. Zafaluj biustem, masz czym… – zawiesiłem znacząco głos.

Wieśka rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie, a Wanda bąknęła tylko:

– Postaram się.

Następnego dnia przyszła w golfie i w dżinsach. Nieco się spóźniła, ale efekt wart był przymknięcia oka. Nie pomyliłem się, miała co pokazać. Lekki makijaż też robił wrażenie. Pochwaliłem, choć w biegu. Za tydzień zaczynały się ferie. Ludziska w pośpiechu uzupełniali sprzęt przed wyjazdem.

Pojechałem po towar. Gdy wróciłem, akurat wszystkie dziewczyny prócz Wandy były zajęte.

– Chodź, pomożesz mi z rozładunkiem – przywołałem ją. – Razem pójdzie nam szybciej.

– Noszenie paczek nie należy do moich obowiązków – oznajmiła sztywno.

– To nie są ciężkie pakunki. Poza tym nie masz nic innego do roboty. Nie przesadzaj, dziewczyno. Od kilku pudełek nie dostaniesz przepukliny. Strój też masz odpowiedni. Nie grozi ci zaplątanie się w zbyt obszerną szatę zakonną. – Mrugnąłem do niej.

Nie rozbawił jej mój dowcip. Trudno. Może byłem zbyt dosadny, ale nie miałem czasu na subtelności.

– Łap się za paki, klienci czekają.

– Nie – odmówiła krótko. – To nie należy do moich obowiązków.

– Chyba się przesłyszałem? – darowałem jej spóźnienie, pochwaliłem nowy, ciut lepszy od starego, wizerunek i laska zaczęła fikać. – Nie pomożesz mi? – upewniłem się.

– Przykro mi, ale nie.

– W porządku, wracaj na sklep – ruszyła do drzwi, dumnie unosząc podbródek. – Tylko uprzedź w domu, że wrócisz godzinę później – rzuciłem w ślad za nią.

Obróciła się jak fryga.

– Wykluczone! Mam umowę z mamą. Muszę wrócić na czas. Atmosfera między nami stała się napięta!

Po raz pierwszy zobaczyłem u niej oznaki jakichś silniejszych uczuć. Aż się zarumieniła. Ale zbyt mnie wkurzyła, żebym jej odpuścił.

– Twój problem. Nie trzeba było się spóźniać. Jasno określiłem zasady. Nie widzę powodu, bym akurat dla ciebie miał robić wyjątek. Zgrywasz zasadniczą do bólu, więc sama stosuj się do reguł.

– Kazałeś… żebym się ubrała, umalowała… nie przywykłam, powinnam wstać wcześniej… wtedy bym zdążyła…

Prawie zrobiło mi się jej żal. Ale pomyślałem o awansie i od razu mi przeszło.

– Niczego ci nie kazałem, moja droga. Jedynie zasugerowałem. Poza tym w kwestii dbania o wizerunek nie tylko fasada się się liczy, a ty zdajesz się zapominać o istocie: o przydatności i wynikach. Zacznij wyrabiać obrót, a możesz przychodzić do pracy w worku i kominiarce.

Zbladła. Chyba przesadziłem. Otworzyła usta…

– Lepiej nic nie mów – uniosłem dłoń. – Żebyśmy potem oboje nie żałowali. Wracaj na sklep i rób swoje.

Od scysji na zapleczu zjawiała się punktualnie i wychodziła dokładnie z wybiciem szóstej. Choćby się waliło i paliło. Potrafiła przerwać rozmowę z klientem, bo według zegara skończyła pracę. Nie identyfikowała się z firmą. Jako jedyna nie przejęła się włamaniem do sklepu.

Jeszcze stroiła miny, gdy nie dostała ode mnie bombonierki na walentynki. Wieśce się należało – kochałem ją niemal jak matkę, zawsze umiała sprowadzić mnie na właściwe tory. Ola była nieznośna jak moja młodsza siostra. Krysia rozczulała mnie jak córka. Natomiast Wanda irytowała mnie jak… była żona. Poza tym pierwsze słyszę, żebym musiał obdarowywać każdą pracownicę walentynką. Już bez przesady! Na dokładkę nawet nie było jej w pracy, bo wzięła zwolnienie w ostatniej chwili.

Uznałem, że pora się rozstać

– Nie mogę na ciebie liczyć. Staram się stworzyć zgraną załogę, ale ty wolisz grać we własnej orkiestrze. Proponuję…

– Z własnej woli nie odejdę – zastrzegła. – Nie mogłabym się ubiegać o zasiłek dla bezrobotnych. Mam córkę na utrzymaniu.

– Rozumiem, ale i ty zrozum mnie. Nie wyobrażam sobie pracy w złej atmosferze.

– Nie pozwolę sobie zepsuć opinii zwolnieniem bez uzasadnionego powodu – upierała się. – Zgadzam się na trzymiesięczny okres wypowiedzenia bez obowiązku pracy.

– Mam ci płacić za nic? Wykluczone!

– Inaczej spotkamy się w sądzie – zagroziła. – Nic na mnie nie masz, ja wręcz przeciwnie.

Myślałem, że blefuje. Sądziłem, że szef wezwał mnie, żeby pochwalić za dobre wyniki. Zatkało mnie, gdy skierował przeciwko mnie ciężkie oskarżenie.

– Że co?! – oburzyłem się. – Spytaj, kogo chcesz. Jestem anioł nie szef.

– Odmiennego zdania jest pani Wanda. Zwolniłeś ją ponoć bez żadnego powodu. Co gorsza, uwziąłeś się na nią. Bo jest samotną matką, bo przekroczyła trzydziestkę, bo nie ubiera się tak, jakbyś sobie życzył, bo nie uwodzi klientów, do czego ją zmuszasz, podobnie jak do zostawania po godzinach.

Normalnie na chwilę zabrakło mi słów.

– To jakaś paranoja. Każdy sąd ją wyśmieje!

– Każdy z wyjątkiem sądu pracy. W dziewięćdziesięciu procentach biorą stronę pracownika.

Zabrzmiało jak rozkaz. Byłem w kropce. Nie chciałem pracować z tą kobietą, zwłaszcza po takich oskarżeniach. Nie lubiłem jej, ona nie lubiła mnie. Zresztą nikogo nie lubiła, sądząc z tego, co zeznawały dziewczyny. Była zamknięta w sobie i niesympatyczna. Z drugiej strony, jeżeli się z nią nie dogadam…Przełknąłem dumę i spróbowałem. Nie wpuściła mnie za próg.

– Mogliśmy negocjować wcześniej, ale pan nie chciał. – Nagle zapomniała, że byliśmy po imieniu. – Mam swoje prawa. Spotkamy się w sądzie.

– Ale po co? Uważasz, że na twoim przyszłym pracodawcy zrobi dobre wrażenie taka rozróba?

– Chodzi o zasady. Toruję drogę innym, wykorzystywanym przez takich jak pan. Bezwzględnych, żądnych awansu. Żegnam!

Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Okazało się, że nie byłem pierwszym oskarżonym

– Nawet się nie zająknęła o dziecku, które ponoć jest dla niej takie ważne – żaliłem się Wieśce. – Przecież sama widziałaś, że była do bani.

– W takim razie czemu nie dałeś jej upomnienia na piśmie? Za spóźnienie, za małą efektywność lub za odmowę wykonania „innych poleceń służbowych”, co stoi w umowie o pracę jak byk. Miałbyś podstawę do zwolnienia. Wiń siebie.

– Winię! Biję się w piersi, aż dudni. Ale co mam teraz zrobić?

Wieśka rozłożyła bezradnie ręce. Nie wiem, na co liczyłem, na cud z nieba chyba. Sprawa z Wandą wszystkim psuła humor. Dziewczyny pocieszały
– słowem, uśmiechem i przykładaniem się do pracy.

Gdy dostałem wezwanie do sądu, Wieśka zarządziła:

– Zadzwoń do niej. Tutaj przy mnie.

– Po co?

– Zaufaj mi i ostatni raz spróbuj po dobroci. Przeproś. Nie byłeś w porządku. Te twoje teksty o falowaniu biustem urągały wszelkim zasadom przyzwoitości. Mogłeś urazić jej uczucia. Postaraj się być miły.

Nie przyszło mi to łatwo, ale postarałem się. Nawet zaproponowałem jej powrót do pracy. W odpowiedzi naubliżała mi od chamów i podstępnych węży.

– Słyszałaś? – spytałem, odkładając słuchawkę.

– Trudno byłoby nie słyszeć… – Wieśka westchnęła. – Kobitka ma większe problemy, niż sądziłam. Cóż, jako matka oraz rozwódka wiele potrafię zrozumieć, ale babska lojalność ma swoje granice. Teraz ja z nią pogadam…

Monolog Wieśki trwał krótko.

– Skontaktowałam się z twoimi byłymi pracodawcami. No, no… Jakoś nie raczyłaś wspomnieć, że już trzy razy zwracałaś się do sądu pracy. Niby nie miałaś obowiązku, zwłaszcza że kończyło się ugodą. Niemniej drążyłam dalej… Podobno oskarżyłaś byłego szefa o ojcostwo? A kolegę ochroniarza z marketu o wykorzystywanie … Halo? Chyba się rozłączyła.

– Uśmiechnęła się smutno. – Sądzę, że da ci spokój. Niesmak pozostanie.

Reklama

Nie myliła się. Skończyło się na wypowiedzeniu za porozumieniem stron i dziwnym poczuciu winy. Niby nic nie miałem sobie do zarzucenia, ale nie poprawiłem jej zdania o świecie i ludziach. Już zawsze myśląc o Wandzie, będę się zastanawiał, co sprawiło, że ta dziewczyna tak bardzo zgorzkniała…

Reklama
Reklama
Reklama