Reklama

Nasza historia nie różniła się specjalnie od tych, które przeżywało wiele innych par. Od pierwszego spotkania wpadliśmy sobie w oko i między nami zaiskrzyło. Spotykaliśmy się przez dwa lata, aż w końcu zdecydowaliśmy się stanąć na ślubnym kobiercu. Byłam wtedy młodziutka, dopiero skończyłam dwadzieścia cztery lata i szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, na czym polega dzielenie z kimś codzienności. W swojej naiwności myślałam, że uczucie, które łączy mnie z Pawłem, wystarczy, by wszystko układało się idealnie.

Reklama

Zaniedbałam go

Żałuję, że nikt mi wcześniej nie wytłumaczył, jak wygląda prawdziwe życie w związku. Gdybym wiedziała, że każdy związek potrzebuje uwagi i pracy z obu stron, pewnie inaczej bym do tego podeszła. Szkoda, że moja mama ograniczyła się tylko do prostej rady – że szczęście w rodzinie zależy od tego, czy będę troszczyć się o męża i dzieci. Problem w tym, że nigdy nie wyjaśniła mi dokładnie, na czym ta troska miałaby polegać.

Niedługo po zawarciu małżeństwa powitaliśmy na świecie naszą piękną córkę Zosię, a dwa lata później dołączył do nas mały Jasiek. Od tego momentu moje dni wypełniały głównie sprawy związane z dziećmi i prowadzeniem domu. Pochłonięta codziennymi zadaniami, przestałam poświęcać uwagę mężowi. Trzeba szczerze przyznać – odsunęłam go na dalszy plan. Mimo że bardzo go kochałam, to rzadko to pokazywałam. Problem nie dotyczył wyłącznie sfery seksualnej, ale też braku zaangażowania w jego sprawy osobiste.

Myślałam, że to wystarczy

Nie pytałam o jego zawodowe wyzwania czy problemy spoza kręgu rodzinnego. Gdy mój partner próbował opowiadać o swoich trudnościach czy emocjach, od razu kierowałam rozmowę na inne tory. Skupiałam całą uwagę na tym, co uważałam za najważniejsze – sprawy naszego synka i córeczki. Czy miałam wtedy poczucie, że robię coś złego? W ogóle! Wydawało mi się to zupełnie normalne – w końcu rolą matki jest głównie dbanie o dobro dzieci.

Nasze maleństwa były przecież tak delikatne i bezbronne, całkowicie zależne od nas. Z kolei mój mąż to przecież samodzielny, dorosły człowiek. Wydawało mi się, że nie potrzebuje tyle uwagi co dzieci. W dodatku sądziłam, że robię dla niego wystarczająco dużo – zajmowałam się jego rzeczami, robiłam pranie, prasowałam, przygotowywałam posiłki i dbałam o czystość w mieszkaniu…

Byłam przekonana, że to w pełni odpowiada na jego potrzeby. Wobec Pawła nie stawiałam wielu wymagań. Zależało mi tylko na tym, by zarabiał na utrzymanie rodziny. Życie napisało zupełnie inny scenariusz, co dotkliwie odczułam podczas jednego z zimowych dni.

Nakryłam go

Wybrałam się na zakupy do centrum handlowego. W sklepie z elektroniką natknęłam się na swojego małżonka. Stał przy wystawie z telewizorami razem z nieznaną mi kobietą. Tłumaczył jej coś z zaangażowaniem, podczas gdy ona wpatrywała się w niego z zachwytem. Był tak zajęty rozmową, że mimo niewielkiej odległości między nami, kompletnie nie zauważył mojej obecności. Ogarnęła mnie zazdrość. W głowie pojawiła się niepokojąca myśl: „Czy ta znajomość to coś poważniejszego?”.

Zanim mąż zdążył zdjąć buty, zasypałam go gradem pytań. Myślałam, że wszystko mi wyjaśni i powie, że spotkał się z koleżanką z firmy, która potrzebowała rady przy zakupie telewizora. Zamiast tego jego twarz zalała się rumieńcem, wziął głęboki oddech i bez owijania w bawełnę przyznał, że spotyka się z nią od sześciu miesięcy.

– Zostanę z tobą, ale tak dłużej być nie może. Czuję się ignorowany i niedoceniany. Traktujesz mnie jak maszynkę do robienia pieniędzy, a nie swojego partnera i męża. Musimy coś z tym zrobić. Albo wspólnie naprawimy nasz związek, albo się rozstaniemy i pójdziemy własnymi drogami.

Oniemiałam całkowicie

Przez moment nie mogłam przetworzyć jego słów. A gdy w końcu dotarło do mnie znaczenie tego, co powiedział, zalała mnie fala złości pomieszanej ze smutkiem. Niby czuł się ignorowany? On chyba żartuje!

– Wynoś mi się stąd natychmiast, nie pokazuj się tu więcej! – wrzasnęłam.

Nie czekał długo, wszystko spakował i wyszedł jeszcze tego samego dnia. Niedługo później dotarły do mnie wieści, że wprowadził się do tej kobiety. Wyprowadzka Pawła nie znaczyła jednak, że całkiem zniknął z naszego życia. Mieliśmy przecież dzieci, które go kochały i bardzo ciężko znosiły całą sytuację. Nasza córka Zosia była wtedy w wieku jedenastu lat, a syn Jasiek miał dziewięć.

Choć byłam zła i zraniona jego zachowaniem, nie zabraniałam mu kontaktów z dziećmi. Postawiłam jednak jasno sprawę – mógł się z nimi widywać tylko u nas w domu, zabieranie ich do mieszkania jego nowej wybranki nie wchodziło w grę. Pewnego dnia niespodziewanie oznajmił, że zakończył romans i postanowił wrócić do rodziców.

Chciał dostać drugą szansę

– Po co mi to wszystko opowiadasz? – odpowiedziałam zdenerwowana.

– Bo widzisz, chciałbym się do was wprowadzić z powrotem. Jak sądzisz, mogłoby się udać? – zapytał, patrząc na mnie z wahaniem.

W żadnym razie! Cieszyłam się w duchu, że wygrałam z tą kobietą, ale wściekłość wciąż we mnie siedziała. W głowie kotłowały mi się różne rzeczy: „Kim on jest, żeby tak się zachowywać? Myśli, że wszystko będzie jak dawniej po tym, co zrobił? Niedoczekanie!”. Paweł jednak był uparty.

Zauważył coś zepsutego w mieszkaniu? Od razu brał się za naprawę. Kiedy było mi ciężko, mogłam na niego liczyć. Z dziećmi spędzał teraz znacznie więcej czasu niż podczas naszego wspólnego życia. Widziałam, jak bardzo się stara, ale nie mogłam zapomnieć o jego zdradzie. Nie umiałam mu wybaczyć.

Pół roku później dotarło do mnie coś ważnego. Akurat byłam w mieszkaniu mojej najlepszej przyjaciółki i jak zwykle mówiłam jej o wysiłkach, które podejmuje mój małżonek.

– Powiedz mi szczerze, zależy ci jeszcze na Pawle? Masz do niego jakieś uczucia? – zapytała znienacka.

– Szczerze? Sama już nie wiem – odparłam bez przekonania.

– To może pora się nad tym poważnie zastanowić. I to jak najszybciej.

– Dlaczego tak uważasz?

– Bo on nie będzie w nieskończoność prosił o wybaczenie. Przyjdzie taki moment, że przestanie przychodzić. I to będzie koniec wszystkiego. Powinnaś to przemyśleć – powiedziała.

Dała mi do myślenia

Przez dwie bezsenne noce zastanawiałam się nad wszystkim i w końcu uznałam, że zakończenie małżeństwa będzie ostatecznością, jeśli nie spróbuję dać mężowi drugiej szansy.

Gniew, który we mnie narastał, był nie do opanowania, więc postanowiłam skorzystać z pomocy psychologa. Te spotkania naprawdę mi pomogły. Zrozumiałam wtedy, że oboje mieliśmy swój udział w kryzysie, który narastał między nami od dłuższego czasu. Jak większość mężczyzn, mój mąż chciał czuć się doceniany i ważny. Kiedy przestał to otrzymywać w domu, zwrócił się do kogoś innego. Ostatecznie jednak wybrał mnie, zostawiając tamtą kobietę.

– Dajmy sobie jeszcze jedną szansę, ja też postaram się być lepszą żoną – powiedziałam któregoś dnia.

Poczułam, że chcę na nowo budować z nim relację. Nie ze względu na nasze pociechy ani społeczne oczekiwania – po prostu odkryłam, że znów go kocham. Minął rok i wszystko wróciło do właściwego rytmu. Teraz nasze małżeństwo jest dużo lepsze niż kiedyś, staliśmy się naprawdę bliskimi sobie ludźmi. Wierzę, że już tak pozostanie, bo skoro daliśmy radę przejść przez tak trudny okres, to chyba nic nas nie rozdzieli aż do śmierci.

Reklama

Małgorzata, 32 lata

Reklama
Reklama
Reklama