Reklama

Ile można to tolerować?

Naprawdę starałam się być wyrozumiała i dawać mu czas. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że dla mężczyzny strata pracy to nie tylko sprawa pustego kalendarza i braku pieniędzy. Tak naprawdę chodzi głównie o tę zranioną męską dumę! A z nią uporać się jest po prostu bardzo ciężko.

Reklama

Janusz z furią zamknął laptopa i posępnie spojrzał przez okno.

– Jestem już za stary na takie rzeczy! – skarżył się. – Praca w dziwnych godzinach, pod dyktando jakiegoś pozbawionego litości kierownika. A do tego jeszcze konieczność dojeżdżania. Pewnie jeszcze autobusem, bo kasy na paliwo nie starczy!

– Wiesz co, moim zdaniem złap się czegokolwiek. Osoby, które wykazują inicjatywę, szybciej trafiają na następne możliwości. A ty póki co… – urwałam w pół słowa, obawiając się, że kilka nieprzemyślanych słów rozpęta kolejną awanturę.

Wizja tkwienia w domu z mężem, który bez celu snułby się z kąta w kąt, zupełnie do mnie nie przemawiała. Czekała mnie powtórka z cichych dni. Przez ostatnie dwie dekady cieszył się poważaniem jako szef swojego działu, no i był mistrzem w tym, co robił zawodowo. Ale co z tego? Przedsiębiorstwo się rozpadło, a pracownicy musieli poszukać nowego zatrudnienia. Część z nich miała szczęście.

Zobacz także

Na przykład dwa dni temu sąsiadka wspominała o swoim siostrzeńcu, który również stracił posadę w zakładzie. Aktualnie pracuje jako kierowca ciężarówki, podróżując po różnych krajach Europy i z tego, co mówi, jego zarobki są sporo wyższe niż wcześniej.

– Ale za to rodzinę, żonę i dzieciaka, widuje tylko cztery razy do roku – Janusz nie omieszkał wtrącić uszczypliwej uwagi do tych nowinek.

Rozumiałam, że może być ciężko

Niestety, wbrew temu, co głoszą spece od propagandy, sytuacja na rynku pracy w naszych stronach nie prezentuje się zbyt optymistycznie, a mój ślubny, należący do grupy wiekowej „po pięćdziesiątce”, stanowił wyjątkowo problematyczny przypadek. Nie ulegało wątpliwości, że szukanie posady podobnej do poprzedniej na terenie całego powiatu skazane jest na niepowodzenie, lecz przy odrobinie gotowości do dostosowania się i chęci znalezienia zatrudnienia mógłby sobie jakoś poradzić.

Raczej nie nadawałby się na kierowcę ciężarówki – szczerze mówiąc, żadne z nas nie marzyło o takim życiu – ale w innych miejscach też brakowało rąk do pracy. Choćby w marketach albo hurtowniach.

– Nie pójdę za kasę, bo z nerwów, że źle wydam resztę, non stop bym się mylił, a wózkiem widłowym u nas na dziale śmigał Stasiek, największy dureń. Chcesz, żebym czuł się jak największy dureń? – skomlał Janusz.

W końcu skończył studia i zasługiwał na stanowisko odpowiednie do jego umiejętności. I ostatnio, jakby na życzenie, trafiła się oferta zatrudnienia w Starostwie Powiatowym. Moja przyjaciółka z lat szkolnych pracowała tam jako urzędniczka, czyli wiadomości miałam z wiarygodnego źródła, a zorganizowanie rozmowy rekrutacyjnej poszło jak z płatka. Oferta pracy była wyjątkowo interesująca, ponieważ szukano kandydatów po studiach technicznych. Janusz napisał CV, założył skromny garnitur i poszedł do budynku starostwa. Wrócił po trzydziestu minutach z niezadowoloną miną.

– Nie dogadaliśmy się. To nie dla mnie – podsumował sprawę.

Jemu nie chciało się pracować!

Po jego powrocie panowała między nami przygnębiająca cisza. Minęło parę dni zanim spotkałam się z przyjaciółką, która wtajemniczyła mnie w całą sytuację.

– Na początek Janusz zganił postępowanie miejscowych polityków, wytykając im komunistyczną przeszłość i liczne nadużycia w przetargach oraz wydawaniu miejskich pieniędzy. Po takim wstępie był przygotowany na serię pytań i debatę – opowiadała o wyczynach mojego herosa.

– Na które nikt nie miał już ochoty – uzupełniłam jej wypowiedź.

Kiwnęła głową na znak potwierdzenia.

– A potem to ja musiałam się mocno nagimnastykować, żeby wytłumaczyć, dlaczego w ogóle wspieram takie osoby – podsumowała.

Dotarło do mnie, że raczej nie mam co oczekiwać z jej strony jakiejkolwiek pomocy. Och, ten Janusz... Jeśli chodzi o jego poprzednią firmę, żeby być precyzyjnym, to nie upadła ona całkowicie. W obiekcie po fabryce działał następny zakład, w którym wytwarzano identyczne produkty jak uprzednio, korzystano z dotychczasowego parku maszynowego, a lwia część pracowników wywodziła się z byłego składu osobowego, włącznie z dyrektorem generalnym.

Mówiąc wprost, plajta wcześniejszego pracodawcy położyła fundamenty pod otwarcie nowego biznesu. Janusz jednak zachowywał się tak, jakby jego poprzednie miejsce pracy w ogóle nie istniało. Przy wielu okazjach wspominał, że czuł się tam niedowartościowany, lekceważony i upokarzany, dlatego nie miał zamiaru utrzymywać kontaktu z byłymi współpracownikami. Mimo to, z każdym następnym tygodniem bez pracy zarówno on, jak i ja, odczuwaliśmy coraz większe trudności, które naruszały wiele naszych dotychczas niezachwianych reguł.

Wiele razy mówiłam mu, żeby odwiedził swoich starych pracodawców i pogadał z nimi o pracy. Któregoś dnia, gdy Janusz był w wyjątkowo podłym humorze, powiedział mi, że chyba mam rację. Myślałam, że się przesłyszałam.

Jakby tylko przyszli, powiedzieli „przepraszam”, coś zaproponowali… Ehh, żeby tylko mieli w sobie trochę zwykłej ludzkiej odwagi… – westchnął mój mąż.

Wykorzystałam okazję niczym rozbitek kurczowo chwytający się ostatniej deski ratunku. „Cóż, skoro mąż nie ma ochoty, to sama pójdę. Pogadam, przemówię do rozsądku, nawiążę nić porozumienia...”.

Znalazłam mu niezłą ofertę

Kolejnego ranka zapukałam do gabinetu szefa, który powitał mnie uprzejmie, a nawet zaproponował filiżankę kawy. Wytłumaczyłam mu powody, dla których mój małżonek wzbrania się przed spotkaniem. O dziwo, prezes nie okazał ani cienia zdziwienia czy oburzenia.

– Poczuł się zlekceważony, dotknięty do żywego i pominięty?

Przytaknęłam.

– Ale jeśli dostałby przeprosiny, zapewnienie o docenieniu i poważaniu, to byłby skłonny wrócić? – dopytywał, chcąc poznać nastawienie Janusza, a iskierka w jego spojrzeniu dała mi do zrozumienia, że taki warunek powrotu specjalisty do pracy szef uważa za dość rozsądny.

Przed naszą rozmową miałam okazję porozmawiać z paroma osobami pracującymi w tej nowo powstałej firmie. Dali mi do zrozumienia, że przedsiębiorstwo ma problemy z realizacją zleceń, a także brakuje im fachowców w niektórych dziedzinach.

– W porządku, jeżeli mówi pani, że on ma ochotę, to umówię się z Januszem na kawę. Przedyskutujemy parę kwestii i kto wie, może potem… – urwał, ewidentnie nie chcąc składać żadnych obietnic, jak to zwykle robią szefowie.

Postarałam się, aby Janek trochę się ogarnął i wyszedł ze swojego marazmu. Udało mi się go w końcu przekonać, żeby się ogolił, odświeżył, przebrał w czystą koszulę i jakieś normalne spodnie, a nie wytarte dresy. Ledwo zdążyliśmy z tymi zabiegami, bo dosłownie parę minut po tym, jak Janusz doprowadził się do porządku, zadzwonił dzwonek do drzwi.

Szef wszedł do mieszkania z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, rewelacyjnie odgrywając swoją rolę. Udawał, że akurat przechodził w pobliżu i wpadł zobaczyć, co tam u dawnego podwładnego. Szybko rozgościł się w salonie, a na ławie pojawiły się filiżanki z herbatą i talerzyk z ciastkami.

W trakcie rozmowy szef nagle zmienił wyraz twarzy, jakby coś istotnego przyszło mu do głowy.

– Wiesz co, Janusz, zdaję sobie sprawę, że nasze pożegnanie nie należało do najprzyjemniejszych – przyznał, starając się brzmieć szczerze. – Mam świadomość, że nie zostałeś potraktowany tak, jak powinieneś…

Na moment przerwał, a ja poczułam, że dla niego ta rozmowa też jest trudna. Czyżby facetów zawsze należało przymuszać do pogodzenia się i zwalczać tę ich destrukcyjną pychę? Szef mówił dalej:

– Bardzo cię przepraszam. Do tego chcę ci coś zaoferować w ramach zadośćuczynienia. Możesz wrócić na swoją poprzednią posadę i dostaniesz podwyżkę, hmm, to znaczy niewielką podwyżkę – wykrztusił na jednym oddechu i zamarł, czekając na reakcję.

Myślałam, że się przesłyszałam

Poczułam ogromną ulgę. Każdy z wymogów udało się zrealizować. Pozostało jedynie potwierdzić swoją zgodę.

Absolutnie nie zgadzam się na to – dobiegł mnie głos Janusza, który poderwał się z miejsca i zdenerwowany zaczął przemierzać pokój. – Po tych wszystkich uwagach, insynuacjach i oszczerstwach… moja odpowiedź brzmi: nie!

Przy tym wyglądał niezwykle surowo, niczym monarcha stojący na balkonie swojego zamku, spoglądający z góry na zuchwały tłum. Jego Wysokość Janusz Bezrobotny, Z Bożego Miłosierdzia Pierwszy. Szef rzucił mi spojrzenie, które mówiło „wykonałem swoją część”, po czym prędko opuścił pomieszczenie. W pokoju zostaliśmy tylko we dwoje. Janusz nadal trwał w swojej pełnej dostojeństwa postawie, a mną zawładnęła lodowata furia. Odwróciłam się w jego stronę i zaczęłam przemawiać.

Nie podnosiłam głosu ani nie robiłam awantury, ale moim cichym i opanowanym tonem sprawiłam, że temperatura w całym pokoju, a być może nawet w całej okolicy, spadła o kilka stopni.

– Janusz, daję ci sześćdziesiąt sekund na opuszczenie mieszkania. Masz za nim pobiec i wyrazić skruchę. Masz też opcję pójścia w dowolne miejsce i żebrać o jakąkolwiek posadę. Jedno musi być dla ciebie jasne: nie licz na to, że cię wpuszczę z powrotem, dopóki nie zaczniesz zarabiać. Do tego czasu dla mnie jesteś niewidzialny. Twoje humory i roszczeniowa postawa doprowadzają mnie do szału. Droga wolna, możesz wraz ze swoją pychą paść się na łące i spać pod wiaduktem. Mam to gdzieś. Żegnaj – pokazałam mu wyjście.

Janusz najwyraźniej zamierzał się odezwać, lecz lodowate spojrzenie, jakie mu posłałam, natychmiast zamknęło mu usta. Wyszedł z pokoju, mając kupę szczęścia. Prezes zapalił papierosa tuż przed wejściem do auta, przez co jeszcze parę chwil postał przed naszym domem. Mojemu małżonkowi udało się go złapać i pogadali sobie jak starzy znajomi, którzy od lat razem pracują.

Kolejnego ranka mój ślubny mógł ponownie stawić się w pracy. O wizycie szefa już nigdy później nie rozmawialiśmy, ale czasami zauważam, jak Janusz przygląda mi się uważnie, z odrobiną niepokoju w spojrzeniu. Moja postawa go zaskoczyła. Mnie zresztą też… Okazuje się, że przykładna żona nie w każdej sytuacji jest tylko biernym wsparciem, niekiedy musi zdecydowanie pchnąć tego swojego zawziętego, królewskiego ślubnego we właściwą stronę.

Reklama

Hanna, 53 lata

Reklama
Reklama
Reklama